• 17 marca 2023
    • Wojskowość

    Gołym okiem widać że mamy za małą armię – bo prawie w ogóle jej nie widać!

    • By krakauer
    • |
    • 24 lutego 2014
    • |
    • 2 minuty czytania

    Obecna napięta sytuacja na Ukrainie pokazuje nam na jak kruchych podstawach jest zbudowane nasze 25 lat ciężkiej transformacji. Porządek, ład, pokój międzynarodowy, czy też samo ryzyko związane z buforowaniem się przed strefą politycznych stanów nieustalonych – to wszystko wymaga zabezpieczeń. Jedynym skutecznym sposobem na zabezpieczenie się w znaczeniu systemowym jest w naszych realiach geopolitycznych posiadanie silnej i licznej armii.

    Polska przez ostatnie lata wierząc w sojusze przeprowadziła proces profesjonalizacji armii, jego pozytywnych stron nie można lekceważyć, wręcz odwrotnie – trzeba wyrażać się z szacunkiem wobec środowiska wojskowego, które dzięki temu zyskało możliwość stabilizacji i profesjonalizacji, jednakże warto wskazać na pewne okoliczności – zresztą już kilka razy podnoszone na łamach Obserwatora Politycznego, zgodnie z którymi nasza armia jest po prostu zbyt mało liczna.

    Uwaga, nie mówimy że nasza armia jest przez to gorsza, czy też w jakikolwiek sposób upośledzona systemowo, jednakże trudno jest się zgodzić z sytuacją, w której połowa armii to podoficerowie i oficerowie – po prostu jest za dużo wodzów a nie ma kto nosić dzid i łuków! Przy czym argument profesjonalizacji, rozwoju struktury biurokratycznej i konieczności szkolenia podoficerów do obsługi nowoczesnego sprzętu jest oczywisty – OBY OFICERÓW I PODOFICERÓW BYŁO JESZCZE WIĘCEJ. Natomiast bezwzględnie potrzebujemy możliwe szybko i możliwie skutecznie zwiększyć ilość „Indian”, czyli żołnierzy.

    Pomysły polegające na budowie systemu Obrony Terytorialnej są jak najbardziej na czasie i można je zawsze zrealizować, to jest kwestia stosunkowo niewielkich pieniędzy i co tu dużo ukrywać – najlepiej nałożenia nowych zadań na samorząd.

    Jednakże nie da się ukryć, że poza rozwiązaniami niskobudżetowymi, potrzebujemy jeszcze prawdziwej armii, albowiem przejście na komponent technologiczny u nas nie nastąpi. To znaczy nie stać nas na relatywne zastąpienie skuteczności niskich stanów etatowych poprzez zwiększenie nasycenia sprzętem i nowoczesnymi technologiami.

    Powiedzmy to sobie prosto w oczy, nie stać nas i nie będzie nas stać na takie usprzętowienie, żeby nasza 100 tyś., armia urzędników zza biurek – mogła niczym w najnowszych konsolach do gier wideo – walczyć z przeciwnikiem korzystając z klimatyzacji w luksusowych hotelach, które stale wynajmuje na ćwiczenia – no bo jak to zimą mieszkać w namiocie? To jest niemożliwe, nie kupimy nigdy takiej ilości nowoczesnego sprzętu na ile mamy limitów. Przecież nawet coś tak banalnego jak mały termowizor kosztuje więcej od broni na której jest zamontowany! Nie mówiąc już o wysublimowanych natowskich systemach łączności itd.

    Musimy się pogodzić z tym, że do póki nie podniesie się zamożność kraju, musimy opierać obronę na sile żywej i niestety – jak zwykle, jej bezwzględnemu poświęceniu. Oznacza to w praktyce konieczność takiego wykorzystania rezerw, żeby dysponować wspomnianą Obroną Terytorialną, armią zawodową, oraz armią z poboru – na początek może z zaciągu ochotniczego, lepsze jest to niż szokowanie ludzi powrotem do idei powszechnej służby wojskowej. Możemy być pewni, że jeżeli się względnie nowocześnie ustawi styl służby – np. na wzór armii Konfederacji Szwajcarskiej, to kilkadziesiąt tysięcy ochotników w 37 milionowym kraju ZAWSZE się znajdzie. Sama możliwość ciekawego spędzenia czasu, jakiegoś zarobku oraz nie ponoszenia kosztów utrzymania – to dużo w dzisiejszych czasach.

    Równolegle jednak trzeba urealniać plany mobilizacyjne, przynajmniej w ten sposób żeby włączać mężczyzn stopniowo – w rytm szkoleń, na tej zasadzie, żeby KAŻDY, w tym także na ochotnika kobiety (no bo dlaczego nie?) miał szansę zapoznać się w warunkach polowych w trakcie chociaż dwu tygodniowego szkolenia z tym jak się okopać, jak ubrać maskę przeciwgazową, jak prawidłowo założyć kamizelkę kuloodporną, jak zatamować krew z tętnicy (własnej, cudzej), jak samemu się nie dźgnąć przypadkowo bagnetem (proszę się nie śmiać, ale bagnet to bardzo groźna broń), chociaż podstawowe zasady użycia broni, strzelanie z dwóch lub trzech rodzajów broni, osłuchanie z wybuchami, dymem, zasady przygotowania wody i jedzenia, użycie termowizora i inne z wojskowego abecadła. Chodzi o takie szkolenie, które byłoby masowe, względnie tanie, nie polegało na piciu wódki na poligonie, ale zaznajomiło cywili z tym jak się samemu nie zabić i przynajmniej dało cień szansy na zaznajomienie się z podstawowymi nawykami wojskowymi. Można się śmiać, ale dla cywila sama wizja upadnięcia tam gdzie stoi i z tym z czym stoi – jest niemożliwa do realizacji. Tymczasem właśnie taki banał jak upaść, jak odbezpieczyć i rzucić granatem – to może decydować o przeżyciu w pierwszych dniach konfliktu, czy też w ogóle o tym że wojsko z poboru nie zrobi sobie samo krzywdy.

    Jest czas na szybkie decyzje, jak to w naszym kraju bywa – przepchnięcie czegokolwiek jest możliwe tylko jak „jest akcja”, więc właśnie teraz jest taka akcja – można uchwalić banalną ustawę o ochotniczym zaciągu do służby zasadniczej i wypełnić koszary w kilku jednostkach, ewentualnie zastosować nowoczesne możliwości szybkiej mobilizacji. Mamy póki co nieograniczone możliwości i jeszcze nie ma presji zewnętrznej, jednakże ona może się pojawić, a wówczas paniczne działania będą wysoce kosztowne, prawie na pewno przymusowe a ich efektywność dyskusyjna! Wystarczy myśleć, przewidywać i działać!