- Polityka
Fikcyjne prawo
- By nemo
- |
- 21 stycznia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Namawia się nasze państwo do podpisywania kolejnych konwencji, choć należy przypuszczać, że będą to kolejne puste gesty. Oto dawno już ratyfikowana przez Polskę Europejska Konwencja Praw Człowieka skupia się na prawach niematerialnych, skrzętnie pomijając prawa majątkowe, bez których te pierwsze pozostają najczęściej w świecie fikcji i pobożnej fantazji.
Gwarantuje, na przykład, jakże wielkodusznie, każdemu Europejczykowi w „artykule 2” prawo do życia, choć jako konwencja z ducha wolnorynkowa na wszelki wypadek zawęża tę kwestię do zakazu uśmiercania. Tym, za co człowiek ma przeżyć, nie zajmuje się, bo weszłaby wtedy na grząski grunt dochodów. A człowiek przecież, by żyć w gospodarce wolnorynkowej, musi mieć wystarczające środki finansowe, te zaś zdecydowanej większości ludzi zapewnia wyłącznie własnoręczna ich praca.
Podstawowym więc prawem człowieka i obywatela, matką wszystkich praw, powinno być w europejskiej legislacji i europejskim państwie, które przyjęło wolnorynkowy model gospodarki, prawo do pracy.
Powtórzę: tylko wynagrodzenie za pracę pozwala człowiekowi i obywatelowi przeżyć, a poza tym korzystać z wszelkich innych, przez państwo i Europę przyznanych mu praw, z prawem do podróżowania w poszukiwaniu pracy włącznie. Poza tym, jako że człowiek jest istotą społeczną, praca nie tylko umożliwia przeżycie, ale także nadaje temu życiu sens, poprzez zapewnienie nam poczucia uczestnictwa i przydatności. Nadrzędnym obowiązkiem państwa, także w neoliberalnym państwie prawa, musi być zatem stwarzanie rynkowi takich warunków, by ten był zainteresowany tworzeniem miejsc pracy. Zaś tym nielicznym, którym rynek mimo wszystko pracy nie jest w stanie zagwarantować, państwo winno pomagać realnie, wypłacając zasiłek adekwatny do kosztów utrzymania, jakie ponosili przed utratą pracy – i to do czasu, aż jej realnie nie znajdą. Tylko taki obowiązek zmusiłby bowiem rząd do racjonalnego wydawania pieniędzy, bo przykładów na ich irracjonalne trwonienie mamy aż nadto, o jednym z nich jeszcze wspomnę.
Karygodna i niedopuszczalna jest zatem sytuacja, w której państwo pozbawia zasiłku człowieka, nie pytając o środki, jakie zdobył, lecz automatycznie uznając, że każda umowa przez niego zawarta, o której ma obowiązek poinformować, niezależnie od tego na jaką sumę i okres opiewa, zwalnia urząd pracy z obowiązku regulowania za bezrobotnego składek, od których zależy jego życie. To realne, nie zaś to gwarantowane przez konwencję
Oto bowiem nagminnie pojawiająca się sytuacja: człowiek i obywatel traci pracę, a wraz z nią ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Tym drugim będzie się przejmował, jak się zestarzeje, więc niektórzy wkrótce, ale dla innych ważniejsze jest pierwsze. Państwo przyznaje mu więc skromny zasiłek, uważając, że ma tylko jeść, a wszystkie dotychczasowe zobowiązania może wyrzucić do kosza. Opłaca za niego także składki i podatki do własnej kasy, co samo w sobie jest absurdem. Traktuje to jednak jak obciążenie tak nieznośne, że pod najbłahszym pretekstem się od niego uwalnia. A oto przykład: obywatel europejskiego państwa znajduje pracę na umowę o dzieło, a więc jednorazową – bo tak stanowi prawo – za którą otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 600 zł netto. Automatycznie traci prawo do zasiłku i do składek opłacanych przez państwo samemu sobie. Aby więc zachować swoje prawa musiałby zapłacić ok. 900 złotych do ZUS i NFZ (ubezpieczenie emerytalne i zdrowotne). Jeśli zaś delikwent i zbój taki zwleka z odprowadzeniem składki zdrowotnej ponad 3 miesiące, nawet jeśli jego noga nie postała w żadnej lekarskiej przychodni, karze go się dopłatą w wysokości – co obliczono co do grosza, choć nie podano żadnej podstawy – 775,50 zł. Nawet jeśli składki odprowadzał dotychczas na ten cel systematycznie przez 40 lat z okładem i uzbierał w ten sposób na transplantację serca wraz z płucami.
Obliczenia sobie darujmy, bo już na pierwszy rzut oka widać, że opłacenie tych składek jest dla szczęśliwego posiadacza umowy opiewającej na 600 zł nierealne. Po co więc fikcyjnie i prześmiewczo gwarantować obywatelowi prawo do życia, jeśli realnie nie gwarantuje mu się możliwości ani przeżycia, ani zachowania warunkującego przeżycie zdrowia nawet? Rozumiem, że owo przereklamowane prawo do życia zaczyna się i kończy na gwarancji, że już nikt nigdy wbrew swej woli, a nawet mimo tej woli, uśmiercony przez państwo nie będzie. Rzeczywiście, trzeba przyznać, spore to osiągnięcie europejskiej myśli humanistycznej, którym możemy się chwalić nawet przed Białorusią.
Co do racjonalnego wydawania pieniędzy zaś… Rząd europejskiego nawet państwa, który nie ma w konstytucji zapisanej dbałości o podstawowe prawo ludzkie, jakim jest prawo do zachowania życia poprzez posiadanie pracy, może sobie dowolnie żonglować innymi prawami. Pewien europejski rząd, którego narodowość z wrodzonej delikatności przemilczę, a któremu na wszystko brakuje pieniędzy, uznał niedawno za naczelne… prawo obywatela do obserwowania igrzysk piłkarskich i przeznaczył ogromne kwoty na budowę stadionów wraz z drogami dojazdowymi. Skoro nie ma innych kryteriów, i nie ma się własnego rozumu, którego zabrakło też twórcom konstytucji, tworzy się kryteria własne, a trzeba trafu, że premier tego rządu jest zapalonym futbolistą. Można zrozumieć, że syty głodnego nie zrozumie, ale muszą istnieć jakieś granice indolencji i dezynwoltury, nawet wśród polityków. Być może, za te w większości zmarnowane – bo przecież owe igrzyska próżności i głupoty z kretesem przegraliśmy – pieniądze, można było zagwarantować przynajmniej rok opieki zdrowotnej wszystkim, których nie stać na składkę? Ile w ten sposób uratowalibyśmy istnień ludzkich i czemu te na drogach są bardziej dla rządu wartościowe?
Proszę mi więc na koniec powiedzieć – która partia ma w programie zmianę tego stanu rzeczy? Choćby w najdalszej kolejności – gdy już, załóżmy, upora się z innymi palącymi problemami? Otóż, o ile mi wiadomo, literalnie żadna z liczących się na rynku.
Nemo
Przejdź na samą górę