- Wojskowość
European Reassurance Initiative czyli o brygadę wojsk lądowych więcej
- By krakauer
- |
- 31 marca 2016
- |
- 2 minuty czytania
Amerykanie chyba trochę za późno zorientowali się, że nie mają już żadnych poważnych sił lądowych w Europie. Wycofanie się głównie z Niemiec i rozmontowanie powiązań logistycznych, to wielki „sukces” administracji pana Baracka Obamy. Rzeczywiście dostał nagrodę pokojową nie bez przyczyny, albowiem to właśnie ten Prezydent – prawie wycofał wojska USA z Europy, de facto kończąc realną okupację Niemiec. Przy czym uwaga – z punktu widzenia ich potęgi, w istocie to czy mają wojska lądowe w Europie, czy nie – nie ma większego znaczenia. O wiele istotniejsze jest – również dla nas – amerykańskie wsparcie powietrzne. Jeżeli amerykańskie samoloty zdobędą przewagę w powietrzu, to w zasadzie wszystkie problemy znikają. Na dzień dzisiejszy nie ma takiej siły, która mogłaby pokonać Amerykanów w powietrzu, może tylko brak lotnisk, utrudniający działania samolotów, ale to tylko utrudnienie. Proszę pamiętać – mówimy o potędze i sile.
Niestety rzeczywistość okazała się ciekawsza od fikcji i sytuacja w Europie, głównie w wyniku oddziaływania amerykańskiego soft and economical power uległa pewnej istotnej zmianie, zwłaszcza jeżeli chodzi o interpretowanie pewnych zjawisk na wschodzie w kontekście bezpieczeństwa Sojuszu. Więc administracja pana Obamy wymyśliła European Reassurance Initiative, do której jest doczepione odpowiednie finansowanie – bo to głównie o to chodzi i na jej podstawie w Europie mogą być łącznie cztery brygady USA. Wojsk specjalnych we Włoszech, zmotoryzowana lekka piechota w Niemczech, jedna ciężka brygada pancerna – gdzieś w Europie Środkowej oraz sprzęt dla czwartej, również gdzieś rozlokowany z warunkami do szybkiego przerzucenia żołnierzy USA do jego obsługi.
Powstaje pytanie co realnie oznacza taka siła w regionie? Trzeba powiedzieć, że ciężka brygada wojsk pancerno-zmechanizowanych USA, to istotna siła, której obecności nie można lekceważyć. Taka jednostka, jeżeli tylko ma zapewnioną odpowiednią logistykę, dającą swobodę wejścia i wyjścia w konflikt, ma bardzo duże możliwości działania. Poza tym, samą swoją obecnością, powoduje urealnienie amerykańskiego parasola lotniczego, w tym także oddziaływania bronią niekonwencjonalną, w przypadku zaistnienia takiej potrzeby. O ile bowiem Zachód może jakoś próbować przemilczeć spalenie w nuklearnej kuli ognia polskiej brygady lub litewskiej, to już z Amerykanami sytuacja nabiera zupełnie innego kształtu. Gwarantowana jest dobra obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa oraz przede wszystkim silne wsparcie z powietrza, ponieważ nikt rozsądny w Pentagonie nie pozwoli na to, żeby ich żołnierze walczyli w warunkach przewagi powietrznej nieprzyjaciela i nie byli to „czerwoni” na ćwiczeniach na poligonie w Teksasie! W tym kontekście obecność wojsk amerykańskich będzie miała istotne znaczenie taktyczne oraz pewne znaczenie strategiczne.
Nie jest jednak tak, że to ma same plusy. Przede wszystkim powstaje problem stary jak świat, kto ma być zwierzchnikiem tych oddziałów? Wiadomo, że dowodzi siłami NATO – głównodowodzący, jednakże chodzi o kwestię polityczną tj. w razie zagrożenia lub prowokacji – czy atak na takie oddziały np. terrorystyczny w ramach wojny hybrydowej, jest automatycznie wypowiedzeniem wojny sąsiedniemu krajowi, którego dywersantów złapano? Czy ewentualnie brygada ma sobie sama powalczyć, a kraju gospodarza to nie interesuje? To wszystko się liczy, tutaj nie ma żartów, mówimy o formalnie przyjaznym, ale jednak o obcym wojsku!
Oczywiście nasze władze już są zachwycone, kwestia dyslokacji tych sił jest kwestią wtórną, jeżeli rzeczywiście mają mieć sens, to powinny bazować gdzieś na południowy wschód od Warszawy, tak żeby ewentualnie móc wyjść na skrzydło – szybkim marszem – Białorusko-Rosyjskiej szpicy pancernej przedzierającej się do Warszawy z terytorium Białorusi. To byłby rejon optymalny, nadający tym wojskom szczególne znaczenie taktyczne już od momentu wejścia. Posadowienie w krajach bałtyckich – przykładowo w środkowej Łotwie – nie ma najmniejszego sensu, ponieważ to rejon, w którym te wojska nie byłyby w stanie wykonać żadnego innego sensownego manewru niż próba przebijania się w odwrocie do Suwałk. Po prostu jedna lub nawet dwie brygady plus całe armie państw bałtyckich, to za mało żeby skutecznie bronić ich terytorium w rozumieniu współczesnej wojny. Te siły są zbyt słabe do działania na współczesnym polu walki, zwłaszcza jak się weźmie pod uwagę, jakiego potencjalnego przeciwnika mogą mieć przeciwko siebie!
Jednakże Amerykanie doskonale wiedzą, że dyslokacja wojsk w Polsce lub w krajach bałtyckich nie daje im tego, co jest najważniejsze – swobody wejścia i wyjścia oraz zabezpieczenia logistycznego działania własnych oddziałów. Realnie bezpiecznym krajem na pozycje wyjściowe do działania takich wojsk byłyby Czechy, Węgry, ewentualnie Rumunia. Proszę pamiętać, że w razie konfliktu z Federacją Rosyjską, przy założeniu neutralności i nienaruszalności terytorium Ukrainy, nie można wykluczyć działań Floty Czarnomorskiej i np. desantu znacznych sił rosyjskich w Rumunii lub Bułgarii. Biorąc pod uwagę szczupłość tamtejszych sił, bliskość Serbii – istotnie prorosyjskiej w nastrojach społecznych, jak również bardzo wysoką skuteczność w działaniu rosyjskich wojsk powietrznodesantowych i piechoty morskiej – stworzenie kotła na Bałkanach to kwestia dwóch dni. Dzisiaj, nic tego miękkiego podbrzusza Europy nie zabezpiecza, a na Turcję można liczyć mniej więcej tak, jak w kwestii uchodźców.
Wniosek jest banalny – zamiast czekać na brygadę amerykańską, która rzeczywiście okaże się wzmocnieniem, powinniśmy rozbudowywać własną armię oraz troszczyć się o to, żeby Sojusznicy, nawet jeżeli nie chcą rozbudowywać własnych, to przyczyniali się do finansowania sił wspólnych, które możemy zapełnić. Koncepcja armii europejskiej jest bardzo dobrą koncepcją, należy do niej wrócić, ponieważ bylibyśmy krajem, który byłby głównym beneficjentem tego mechanizmu.