- Społeczeństwo
Dzieci z odzysku 36
- By Adam Grzelązka
- |
- 12 listopada 2016
- |
- 2 minuty czytania
Bez Happy Endu
Minęło nieco czasu. Dzieciaczek czeka na decyzje sądowe. Minęło wiele miesięcy. Dzieciaczek czeka na jakiekolwiek decyzje sądowe. Minęło pół roku. Dzieciaczek czeka na jakieś decyzje sądowe. I jeszcze dwa miesiące więcej. Dzieciaczek czeka na decyzje sądowe. Dzieciak wciąż czeka. I wciąż nic w jego sprawie się nie rozstrzyga. Pierwsza rozprawa sądowa miała miejsce dopiero po pięciu miesiącach od dnia jej przybycia do naszego Pogotowia. Zabłysnęła wówczas jutrzenka nadziei, że sprawa potoczy się szybko i dzieciaczek znajdzie w końcu swój nowy wspaniały dom. Dom, w którym będzie dzieckiem chcianym. Dom, w którym wszyscy będą je kochać jako swoje dziecię. Dom, który zapewni bezpieczeństwo, opiekę, troskę, radość, stabilizację. Dom rodzinny. Była nadzieja. I była chęć sądu, aby sprawę szybko i jednoznacznie rozstrzygnąć. Na drodze stanęły wówczas procedury, których należało dopełnić. Kurator ostatni raz miał odwiedzić matkę w aktualnym jej miejscu pobytu. Padła nawet propozycja, aby ona sama odwiedziła swe porzucone dziecko w Pogotowiu. Przyszedł pierwszy termin – nie pojawiła się. Podobnie na drugim. Później już się nie odzywała, nie proponowała nowych dat spotkań.
W końcu przyszło pismo sądowe o kolejnej rozprawie. Termin po Nowym Roku, w kilka miesięcy po poprzedniej rozprawie. Długo. Bardzo Długo. Zbyt długo. Jak zawsze niestety. Mieliśmy nadzieję, że owa rozprawa będzie szybciej. Coś jednak stanęło na przeszkodzie. Minął kwartał. Dziecko wciąż czekało. Na rozstrzygnięcie swego losu. Na decyzję. Na nowy dom. I w końcu dzień rozprawy. Ten dzień. No, nareszcie będzie coś wiadomo. Coś się ruszy. Pojawią się kandydaci na rodzinę adopcyjną. Skończy się czekanie. Mała zacznie nowy etap oczekiwania.
Tymczasem nic. Tymczasem kolejny termin za dwa miesiące. Nadzieja, że sprawa się zakończy tu i teraz rozpłynęła się. Szansa na szybkie rozwiązanie – oddaliła się. Kolejny bowiem termin bynajmniej nie oznacza, że wówczas cokolwiek się zakończy. Raczej należy się spodziewać kolejnego odroczenia. Kolejnej zwłoki. Kolejnych terminów.
Wszystko to z powodu mamuśki. Ta na rozprawę się nie stawiła. Zmieniła także miejsce zamieszkania. Co gorsza, nie wiadomo dokładnie, gdzie obecnie przebywa, więc zacznie się teraz poszukiwanie i zabawa w chowanego. Sprawę mimo to można by zakończyć i orzec zaocznie, gdyby nie kurator. Temu ubzdurało się, że mamuśka winna dostać kolejną szansę. Że się zmieni. Że jeszcze może być mamą dla swego porzuconego dziecka. Dla dziecka, którym przecież nie umiała się dotychczas zająć. Dla dziecka, które swego czasu zaniedbała tak dalece, że to trafiło do szpitala. Szpital owo zaniedbanie dostrzegłszy zajął się dzieckiem i o jego losy zatroszczył doprowadzając do odebrania dziecka przez stosowną instytucję społeczną. A teraz kurator doznał jakiegoś zamglenia umysłu i zdecydował, aby dać matce szansę. Tylko na co? Na kolejne zaniedbanie? Dziecko pogrążyć w niedoli? Odebrać mu szczęśliwe dzieciństwo? Zniszczyć jego szanse na jakikolwiek rozwój? Na normalny dom?
I tak oto przez jedną nieodpowiedzialną, beztroską decyzję człowieka, który doprowadził do odroczenia sprawy, dziecko znów będzie czekać. Dziecko nadal będzie dorastać bez rodziców. To już kolejny roczek obchodzony w Pogotowiu Rodzinnym. Kolejne dziecko, którym nikt się nie przejmuje nikt nie podejmuje w jego sprawie sensownych i przede wszystkim szybkich decyzji. Kolejne dziecko, które skazane jest na niekończące wyczekiwanie. Kolejne, bynajmniej nie ostatnie. Mamy obecnie dziewczynkę, której matka jest bezdomną. Tu też nie ma większej nadziei na szybkie rozwiązanie. Bo niby jak matkę odnaleźć i dostarczyć jej wezwanie do sądu?
Zadyma
Mijają kolejne miesiące. Sądy zawalone są podobnymi sprawami. Z drugiej strony po części same są winne tego nawału pracy zwlekając z podejmowaniem decyzji i opieszale podchodząc do spraw. Dziecko czeka. Nic się nie dzieje. Matka ani nie dzwoni, ani si ani razu nie pojawia. Nadchodzi dzień rozprawy.
Matka się pojawia. W towarzystwie starszej, steranej alkoholem kobiety. Niby, że jej teściowej. Tyle że matka co rusz zmienia facetów, albo też w tym środowisku jest tak, że to sobie ją faceci podmieniają. Trudno orzec na pewno. Ot taka przechodnia moda laska. Jest jeszcze adwokat z urzędu. Sąd rozpoczyna posiedzenie. Widać z góry, że to wszystko nie ma sensu, że dziecko nie może powrócić do matki, że ta nie poradzi sobie z nim. Że do macierzyństwa nie dorosła, nie dojrzała i że ma problem z własnym życiem, a co dopiero z życiem swej córeczki. Padają różne pytania. Np. teściowa zapytana o alkohol w jej domu, odpowiada z butą: „Ja nie piję”. Jej wygląd i zniszczony przez alkohol głos świadczą oczywiście o czymś innym. Sąd zapytuje między innymi matkę o to, dlaczego przez rok czasu nie odwiedziła swojego dziecka Pogotowiu, chociaż przecież mogła. Najpierw wymigiwała się tym, że nie wiedziała, gdzie dziecko zostało umieszczone. Na informację sądu, że przecież taką wiedzę mogła pozyskać zadając pytanie bądź to kuratorowi bądź stosownej instytucji opieki społecznej, odpowiedziała, że nie odwiedzała, bo „pękłoby jej serce”. Na to zdenerwowana nieco jej argumentacją sędzina wypaliła jej prosto w oczy: „A teraz pani nie pęka z tęsknoty za córką”. Na to ta jak nigdy by nic: „Nie, teraz nie”.
Zapada decyzja o pozbawieniu praw rodzicielskich nieodpowiedniej matki. Ta wpada w histerię. Sąd wzywa ochronę. Strony zostają oddzielone. Matka z teściową odizolowane nadal histeryzują. Druga strona pod eskortą opuszcza sąd. Gdyby nie interwencja ochroniarzy i policji, doszłoby do bójki na Sali rozpraw.
Niczego to oczywiście nie zmieniło. A jedynie utrudniło życie dzieciaczkowi. Matka nadal nie kwapi się do odwiedzin. Nadal nie robi nic, aby dziecko móc odzyskać. Jej deklaracje, że dziecko kocha i że dziecka nie odda nie przekładają się na jakąkolwiek zmianę trybu jej życia.
A adwokat? Cóż, adwokacina jest z urzędu. Jemu wszystko zwisa. Wygra, przegra i tak mu zapłacą. A im dłużej sprawa będzie się ciągnęła, tym więcej zgarnie łatwej kasiorki. Aby więc doić państwo, napisał matce odwołanie. Dziecko zatem zostało niejako przez niego skazane na kolejne miesiące oczekiwania na apelację, na której i tak zostanie podtrzymany wyrok o pozbawieniu praw rodzicielskich matki. A co się dzieciak naczeka, to naczeka. Ale co to obchodzi adwokata? Mógł, to się odwołał. Czy ma to jakikolwiek sens, czy nie – nie jest to dlań ważne. Ważne, że mu za to odwołanie i tak zapłacą. Czemu zatem miałby rezygnować z łatwych pieniędzy.
Poznań, 2014.04.30 – 2015.06.08
Autor: Adam Gabriel Grzelązka