• 16 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Degrowth, jako kierunek „rozwoju” – analiza fundamentalna

    • By krakauer
    • |
    • 02 listopada 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Obecny kryzys odsłonił prawdziwe oblicze kapitalizmu i neoliberalizmu. Nie da się rzeczywistości „tu i teraz” oraz tej „jutro+n” finansować niekończącym się łańcuchem długu. Nie da się bez konsekwencji generować w nieskończoność sztucznego pieniądza bez pokrycia, tylko po to, żeby z handlu, a w zasadzie hazardu tym pieniądzem uczynić sobie źródło dochodu umożliwiające finansowanie kosztów obsługi stale rolowanego długu. Gospodarka oparta na swobodzie kreacji pieniądza przez banki i wolności przepływu kapitału – żyje sama dla siebie, jest zainteresowana tylko i wyłącznie dobrym wynikiem na koniec dnia z realizowanych operacji. Nie ma przy tym znaczenia, czy był to realny handel, czy też fikcyjne angażowanie środków przewyższających wieloletnie zapotrzebowanie na dane dobro, tylko po to, żeby wykreować pożądaną cenę i zmusić rynek do zaakceptowania jej, – co już ma przełożenie na gospodarkę realną. Współczesny świat wykreował potworka, który wirtualnie zarządzał pieniędzmi, których nigdy świat nie widział i które nigdy nie miały pokrycia w nawet potencjalnie możliwych do wyprodukowania dobrach lub usługach. Pełne oderwanie ekonomii od jej rzeczywistego wymiaru stało się faktem, wręcz kanonem, któremu przez lata politycy i podążające za nimi społeczeństwa ślepo podporządkowały swój los. Tymczasem w jednej chwili z giełd wyparowały biliony bogactwa, którego w istocie nigdy nie było. Fikcja zawsze wyjdzie na jaw, nie da się jej utrzymać na dłuższą metę, jednakże niestety – to zawsze oznacza koszty dla biernych aktorów tego dramatu, czyli zwykłych ludzi.

    Podstawą dla dotychczasowego rozwoju była chciwość i indywidualizm, człowiek przez całe pokolenia budował swoją cywilizację, nie zważając na koszty poboczne, które najczęściej płaciła za niego natura lub co się także zdarzało inni ludzie – z podbitych militarnie lub uzależnionych ekonomicznie terytoriów. Postulaty żądania – więcej, lepiej, taniej – doprowadziły do tego, co mamy dzisiaj, funkcjonujemy w gospodarce, w której byt człowieka jest możliwy w oderwaniu od natury, gdzie za pomocą nawet wąskiej specjalizacji jednostka ludzka otrzymuje z pracy środki umożliwiające nabycie potrzebnych jej dóbr. Przy czym mało, kto zwraca uwagę, że dobra potrzebne można podzielić na trzy rodzaje: pierwsza kategoria to dobra niezbywalnie niezbędne człowiekowi do życia jak: powietrze, klimat, wycinek powierzchni skorupy ziemskiej; kategoria druga to dobra zbywalne również niezbędne człowiekowi do życia, których cechą jest rzadkość – tutaj zaliczymy wodę, świeże powietrze, konkretny oznaczony wycinek skorupy ziemskiej, żywność itd.; oraz szczególnie ciekawa kategoria trzecia – dobra fakultatywnie przydatne człowiekowi do życia. Jeżeli w świetle tego podziału dokonalibyśmy przeglądu naszej gospodarki i przypisania poszczególnych produktów i usług wytwarzanych oraz dostępnych w naszej przestrzeni pojmowanej, jako ekumenie, to ze zdziwieniem dostrzeżemy, że około 80% wartości dóbr wytwarzanych przez naszą cywilizację należy zaliczyć do tej trzeciej kategorii dóbr fakultatywnych. Śmiech nas ogarnie, jak przeczytamy ten spis – odkrywając, że są tam przeważnie najważniejsze wynalazki cywilizacji ludzkiej, uznawane przez nas za „niezbędne” zdobycze i wyznaczniki postępu w rodzaju komputerów, promów kosmicznych, broni, tworzyw sztucznych, samochodów, oraz oczywiście takie wspaniałości jak wynalazki świata wirtualnego – wcześniej filmy, obecnie gry komputerowe i inne np. sieci społecznościowe. Internet w ogóle kolejny wymiar jest niesłychanie ciekawy i można go rozpatrywać poza zaproponowanych trójdzielnym podziałem, albowiem Internet prawdopodobnie stanowi już dzisiaj sam klasę dla siebie – rzeczywistość alternatywną, ale w istocie zawsze wtórną i fakultatywną.

    Uświadomienie sobie faktu, że około 80% naszej aktywności wytwórczej nie jest w istocie niezbędna nam do życia jest skomplikowanym wyzwaniem wymagającym odwagi. Tak jak kryzys zweryfikował nasze decyzje konsumenckie i nie kupujemy już tak chętnie kierując się np. walorami estetycznymi opakowania, o wiele bardziej liczy się stosunek ceny do efektu, czyli użyteczność. To właśnie ta cecha jest podstawą wszelkich atawistycznych wyborów człowieka, mniej użyteczni wojskowo fleciści i śpiewacy – otrzymywali mniej żywności w czasie oblężenia miast, ponieważ nie byli zdolni do obrony murów tak efektywnie jak bardziej użyteczni rycerze lub kowale czy murarze zdolni do szybkiej naprawy uzbrojenia lub kluczowych elementów fortyfikacji. Jeżeli zatem użyteczność decyduje o rzeczywistej gradacji ważności, to, dlaczego w ogóle zawracamy sobie głowę tymi wszystkimi dodatkami do naszej rzeczywistości, tworzącymi w istocie nadbudowę? Może dałoby się żyć bez tabletów, samochodów, opery, samolotów, łodzi podwodnych, szybkostrzelnych karabinów maszynowych, energii elektrycznej? W ten sposób dochodzimy do granic redukcjonizmu wyznaczanych przez skalę naszych osobistych zdolności pojmowania użyteczności. W wielu przypadkach wymienionych dóbr – ludzkość zdecydowanie miałaby się nawet lepiej, jeżeli by nigdy nie powstały, jednakże biorąc pod uwagę realia współżycia na naszej planecie – ani karabin maszynowy, ani łódź podwodna nie są mniej użyteczne niż szczepionka przeciwko żółtaczce czy worek ryżu lub kuchenka mikrofalowa – albowiem dzięki dysponowaniu nimi możliwe jest bardziej efektywne funkcjonowanie w dwóch parametrach – czasie i przestrzeni. Właśnie można więcej, szybciej, taniej i w tym przypadku także bezpieczniej.

    Jeżeli jednak szczerze przywrócimy naszej rzeczywistości właściwe proporcje, okaże się, że owe około 80% produktów będących wytworami postępu cywilizacji w istocie nie jest nam niezbędne do oddychania, może ułatwia nam bytowanie i rozmnażanie, jednakże tylko do pewnego etapu, w którym następuje przesyt i konieczność utrzymania infrastruktury umożliwiającej produkowanie tych 80% – przerasta nasze możliwości sprawcze – niepotrzebnie eksploatując nas, a przy tym ograniczając nasze możliwości bytowania, czy też rozrodcze – często także ograniczając prawo do oddychania czystym powietrzem. Niestety współczesna cywilizacja zdecydowanie poprawia aspekt funkcjonowania w wymiarze czasu i wymiarze terytorium, jednakże ma też swoje ograniczenie, których doświadczamy codziennie np. pod postacią kongestii w komunikacji. Przecież to jest śmieszne, że przeciętna prędkość przemieszczania się po naszych miastach dzisiaj jest nie wiele wyższa niż po miastach zachodniej Europy i Ameryki północnej na początku XX wieku – gdzie się ma koń i dorożka do naszych samochodów, metra, kolei miejskiej – tworzących całe inteligentne sieci transportowe. Jednak wynik procesów jest, jaki każdy widzi – nie posunęliśmy się do przodu, zmieniły się jedynie narzędzia, proces komunikacji polegającej na przemieszczaniu się nadal trwa i nadal pochłania czas i pieniądze. Czy poszliśmy w tej kwestii do przodu? Zdecydowanie tak, albowiem komunikacja masowa na duże odległości to dzisiaj kwestia doby-dwóch i można osiągnąć każdy z głównych hubów transportowych świata. Jednak czy moglibyśmy bez tego żyć wracając do ery konia i żagla? Zdecydowanie tak!

    Degrowth, czyli odwrotność przyrostu pojmowanego w kategoriach rozwoju liniowego – naszego szybciej, więcej, taniej – to koncepcja zrównoważenia potrzeb człowieka i koncentracji jego aktywności na tym, co jest mu rzeczywiście niezbędne do przeżycia i podtrzymania przyzwyczajeń cywilizacyjnych, które uważa za typowe i mu przynależne. Propagatorzy tej koncepcji koncentrują się na dwóch pierwszych kategoriach wymienionych powyżej dóbr, uznając je za prawdziwie ważne i istotne dla człowieka. Przy czym, dobra zbywalne uznają za w swojej istocie niezbędne człowiekowi do życia, ale w ograniczonej potrzebami ilości. W praktyce przekłada się to na koncepcje domów o zerowej emisji – samowystarczalnych energetycznie, z zamkniętym obiegiem wody, produkcję energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, samodzielną produkcję kluczowych składowych żywności itp. Ma to wielkie znaczenie, albowiem przedstawia możliwy do osiągnięcia kierunek rozwoju i związany z nim styl życia – w praktyce uniezależniający człowieka od rynku i gospodarki rynkowej, w tym znaczeniu, że człowiek koncentruje się na dobrach z pierwszej i drugiej kategorii a z trzeciej – czerpie tylko niezbędne minimum, które jest mu potrzebne. W sposób świadomy i determinowany użytecznością, której podstawą jest potrzeba zrównoważonego życia w harmonii i ładzie z przyrodą, bez nadużywania lub niszczenia jej składowych poprzez np. nadmierną eksploatację lub emisję szkodliwych substancji.

    Teoretycznie to bardzo ciekawa koncepcja, albowiem po zdjęciu zasłony cywilizacyjnej ułudy – okazuje się, że człowiek może bez problemu egzystować w oparciu o wspomniane dwie pierwsze kategorie, jednakże czy byłby wówczas szczęśliwy? Spełniony? Zajęty? Może nadmiar wolnego czasu spowodowałby, że rasa ludzka wymyśliłaby jakieś kolejne globalne nieszczęście? Tego nie wiemy, pewne jest natomiast to, że ograniczanie aspiracji cywilizacyjnych i ukierunkowanie rozwoju ogólnego na zabezpieczanie podstawowych potrzeb człowieka będzie prowadzić do uniformizacji, odarcia z indywidualności oraz stworzenia swojego rodzaju niszy cywilizacyjnej, w której ludzie żyliby do czasu pojawienia się kolejnego kryzysu – już w warunkach nowych realiów ekonomicznych. Dlaczego? Ponieważ nasz sąsiad preferowałby mieć dwa konie! W tym jeden wypożyczać nam, żeby w zamian za to otrzymywać pomidory tytułem zwrotu renty kapitałowej, jaką użytkujemy w pożyczonym koniu! Nie da się zmienić świata, którego podstawą jest chciwość.

    Po pewnym czasie, kiedy cywilizacja uległaby nasyceniu koncepcją degrowth, zgodnie, z którą żyłaby większość populacji – ponownie odbudowałyby się znane przez wieki zjawiska – jak np. inflacja, opodatkowanie np. stopnia niezależności – no, bo państwo musiałoby pomóc, tym, którzy nie mogą się sami sobą zająć, a jakoś musi to sfinansować itp. W tym kontekście degrowth należy postrzegać, jako modną koncepcję dla posiadających już wszystko milionerów z Kalifornii, a nie sposób na życie i funkcjonowanie rasy ludzkiej. Czy to się nam podoba czy nie, zawsze wybierzemy wariant życia na kredyt, chociażby nie miał go, kto spłacić.

    Ludzkość pasożytuje na swojej planecie i co z tego? Przecież horyzont zainteresowania człowieka rzadko, kiedy sięga kresu jego życia. To właśnie rzadkość dobra, jakim jest życie, poprzez jego ograniczenie w czasie powoduje, że chcemy więcej, szybciej, taniej…