• 17 marca 2023
    • Ogólna

    Deflegmator

    • By FRINGILLA
    • |
    • 04 lipca 2014
    • |
    • 2 minuty czytania

    Z mojej życiowej praktyki wynika, że każda zasłyszana czy przeczytana informacja kiedyś się może przydać! Oto krótki przykład. „Wuala”!

    Dawno temu, chyba gdzieś po pierwszym roku studiów, spędzałem wakacje u rodziny na Mazurach. Pojawiła się tam w tym samym czasie nieznana mi wcześniej Pani. Okazało się że wcześniej o Niej wiele słyszałem z racji jeszcze przedwojennej przyjaźni między naszymi rodzinami. Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż ktoś w rodzinie zachorował i przez kilka dni a może i tydzień zostaliśmy sami „na daczy”. Ja, gołowąs i Pani Profesor. Bo okazało się że jest chemikiem i uznanym w świecie specjalistą od produkcji alkoholu.

    Dość szybko zawiązała się nić porozumienia czy raczej relacja: naukowiec i student, w wyniku której, wszystkie wolne chwile, wszystkie spacery i wycieczki łódką były długim wykładem na tematy chemiczne z alkoholem w tle. Ja tylko potakiwałem – bo po pierwsze, nigdy nie pałałem jakąś specjalną miłością do chemii, a po drugie: wakacje, student spragniony, rozmowy o szczegółach produkcji spirytusu a ja nie wiem jak się zachować w stosunku do Szanownego Gościa, wobec którego czyniłem honory okazjonalnego gospodarza daczy. W końcu, któregoś dnia Pani Profesor się zlitowała, a może domyśliła, a może ten upał i alkoholowe tematy spowodowały, że sama zaproponowała jakąś degustację. Na co tylko uśmiech zagościł serdeczny na mym obliczu. Pozostałe do powrotu rodziny dni zleciały nam szybko – ja chłonąłem techniczne szczegóły razem z próbkami…

    Na koniec  naszego wspólnego pobytu obiecałem solennie Pani Profesor, że jeżeli kiedykolwiek życie zmusiło by mnie do produkcji alkoholu to nie zapomnę o Jej radach a szczególnie o zastosowaniu deflegmatora…

    Minęło kilkanaście lat – jak mgnienie oka. Nigdy nie zachodziła potrzeba wypróbowywania rad usłyszanych na wakacjach. Aż razu pewnego pojawiłem się z grupką rodaków w pewnym kraju o bardzo surowych regułach. Tak się złożyło, że zjawiliśmy się tam tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Zastaliśmy tam niewielkie, polskie grono, które już – dosłownie „pełną parą” czyniło świąteczne przygotowania. Dzień za dniem mija a moje „chłopaki” pojęły, że jeżeli sami czegoś nie wymyślą to święta będą „na sucho”. Rada w radę – pojawiła się u mnie delegacja. Z prośbą o ratunek. Tak się złożyło, że akurat „trzymałem” kasę – kupując materiały, akcesoria i narzędzia potrzebne do naszej pracy. Mówią: „szefie – choć trochę rurek i złączy by Pan przy okazji nam kupił”. Odpowiadam: „Wiecie – ja jako Polak to wzór 1410 znam, ale zupełnie nie wiem co jest potrzebne do wykonania aparatury. Teoretycznie wiem że chłodnica, że to czy tamto. Ale w szczegółach to jestem ciemna masa! Jutro jadę na zakupy – niech ktoś ze mną pojedzie!

    Zgłosiło się dwóch fachowców co na niejednym kontrakcie już byli i pojechaliśmy szukać aparatury. Dość szybko zgromadziliśmy potrzebne rurki, złączki, szybkowar zacny itp. Zresztą – niewykorzystane elementy i tak zostały potem użyte w naszej pracy! Wieczorem, po pracy – zaczął się montaż. A że zakupiliśmy także zacne kanistry oraz odpowiednie składniki do nich – w tym klimacie – po dwóch dniach zawartość tychże kanistrów była gotowa do dalszej obróbki. Nie mieszałem się ani do tego procesu produkcyjnego ani nie zaglądałem wcześniej w miejsce montażu „linii produkcyjnej”. Ale na sam proces destylowania już nie omieszkałem wpaść. Pierwszy „wytop” idzie, płonie jak się patrzy – ale STRASZNIE cuchnie!

    Wtedy przypomniałem sobie o moich dawnych rozmowach z Panią Profesor i o złożonej Jej obietnicy. Powiadam: „Panowie! Musimy to poprawić! Dajcie mi pięć minut parę oraz elementów takich a takich zorganizujcie. Jeszcze parę rurek, trochę bezpieczników starych niech ktoś wymyje i słoik twist-off przyniesie. A potem idźcie na balkon zapalić a ja spróbuję po mojemu to przerobić.” I tak się też stało. Po jakichś 15 minutach przeróbki były gotowe – i ruszyliśmy z dalszym ciągiem przerwanego procesu produkcyjnego. W końcu mnie pytają co to jest i po co? Wytłumaczyłem jak umiałem – posiłkując się wiedzą teoretyczną od Pani profesor. I – przyznaję – mieliśmy najlepszy płyn w tym kraju! A w niedługim czasie wszystkie inne „rafinerie” otrzymały deflegmatory. Tak to przyczyniłem się do poprawy samopoczucia i zdrowia pracowników!

    Kilka lat później – w zupełnie innym – ale o podobnym klimacie kraju, zostałem ugoszczony na powitanie „płynem niezamarzającym”. Był doskonały! Poprosiłem o pokazanie „aparatury”, z czystej „babskiej” ciekawości. Byłem niezwykle zdziwiony widząc „mój” deflegmator. Od razu pytam – skąd pomysł na ten szczegół techniczny. Ano był u nas rok temu pewien człowiek i nam to tak sprytnie zmodyfikował! Okazało się że świat jest niezwykle mały. „Człowiekiem” okazał się mój dawny współpracownik, który przed laty pomagał mi w modyfikacjach „linii technologicznej”.

    Podsumowując. Nie namawiam Was do picia, a tym bardziej „produkcji” ognistej wody (sprawa ma oczywisty kontekst prawny), ale jeżeli już będziecie w potrzebie (poza granicami naszego kraju), a do najbliższego sklepu lekko licząc 500 kilometrów po pustyni, i jedynym wyjściem jest zrobienie własnej aparatury chemicznej to zróbcie sobie taką by zdrowiu nie zaszkodzić! Na zdrowie!