- Ekonomia
Deflacja w strefie Euro – realne zagrożenie dla naszego wzrostu i dobrobytu
- By krakauer
- |
- 21 maja 2014
- |
- 2 minuty czytania
Deflacja w strefie Euro stanowi realne zagrożenie dla naszego wzrostu i dobrobytu. Unia Europejska zrobiła wszystko, żeby popsuć swoją gospodarkę. Drogie Euro, polityka energetyczna, wysokie normy ochrony środowiska, brak polityki przemysłowej, brak realnych ceł chroniących średnio- i nisko-dochodowe miejsca pracy w przemyśle. To się skończyło przekleństwem outsourcingu, który w tysiącach kontenerów z Dalekiego Wschodu codziennie zalewa Europę.
Nie da się tego po prostu zrozumieć inaczej niż dostrojeniem unijnej gospodarki do realiów eksportowych gospodarki niemieckiej, która eksportuje głównie dobra wysokiej jakości, o dużej wartości dodanej w produktach. Jednak żeby bez przeszkód eksportować niemieckie super luksusowe samochody, trzeba się godzić na import badziewia, które zabiło przemysł i rzemiosło na południu ledwo produktywnej Europy.
Komisja Europejska mogłaby uderzyć się w pierś i przyznać do głupoty w zakresie polityki energetycznej, niestety znowu zarażonej niemiecką chorobą. Dlaczego zgodzono się na niemieckie dopłaty do „eko-prądu” dla zakładów przemysłowych – trudno po prostu zrozumieć. Efektem strategicznego rozmachu jest rzeczywiście prąd z energetyki odnawialnej i nowa wspaniała gałąź niemieckiego przemysłu, jednakże droga energia elektryczna w praktyce oznacza, że prawdziwy przemysł, który potrzebuje jej jak najwięcej – unika decyzji lokalizacyjnych w Europie. Po co płacić więcej za składnik produkcji, decydujący np. w 40% o kosztach produkcji finalnej. Mówimy o prawdziwych inwestycjach, a nie o takich, które wymagają wsparcia państwa! Chociaż właśnie poprzez dotowanie prądu dla odbiorców przemysłowych to wsparcie w Niemczech także występuje.
Tymczasem Grecja funkcjonuje siłą woli i niezłomności Greków, Włochy uświadomiły sobie, że mają poważny problem z długiem, Francja jak wiadomo jest wielka i niestety nic ponadto. Fascynowanie się w takich warunkach dynamiką wzrostu PKB o 0,3 % licząc rok do roku nie ma najmniejszego sensu, bo co to za dynamika? Co to za przyrost? Nie ma się czym zachwycać. Wszyscy wiedzą, ale nikt nie mówi wprost, że do uruchomienia wzrostów potrzebna jest dywersyfikacja i elastyczna polityka walutowa – bardzo ułatwiająca konkurencyjność całych gospodarek. W zamian za to bowiem mamy presję na ograniczanie kosztów, tego co stanowi główny składnik kosztów w naszych gospodarkach czyli płace ludzi. Ograniczanie płac, to zawsze ograniczanie siły nabywczej gospodarstw domowych, czyli spadek popytu, a spadek popytu wymusza dostosowanie się gospodarki – w oczekiwaniu na spadek podaży, czyli produkcji. Oczywiście przedsiębiorstwa szukają nowych rynków zbytu, ale poniżej pewnego poziomu dochodowości – trudno jest im się utrzymać na rynku, ograniczają produkcję, ograniczają zatrudnienie, znikają z rynku. Gospodarka się zwija, ceny spadają, oczywiście wymuszając dalszą presję na spadek płac. Jedynie raty zaciągniętych kredytów pozostają takie same jak wcześniej, gospodarstwa domowe są zarzynane – zarabiają mniej, ale płacą tak jak wcześniej, czyli realnie więcej z uzyskiwanych dochodów.
Dla Polski uzależnionej od gospodarek strefy Euro oznaczałoby to kłopoty ze zbytem, ponieważ posiadający Euro w portfelu oglądaliby dokładnie każdą monetę z oby stron, długo zastanawiając się na co ją wydać. Można tą sytuację wygrać – oferując towary dobrej jakości w dobrych cenach, a można też być samemu zmuszonym do morderczej konkurencji cenowej, czyli poprzez obniżanie cen. Najprościej, żeby uniknąć cięcia zarobków można to zrobić poprzez dostosowanie całej gospodarki – dokonując korekty na Złotówce. Na pewno błyskawicznie pomogą nam w tym międzynarodowi spekulanci z wdzięcznością pogrążając nas o kolejne 30% wartości w dół. Już takie jedno zubożenie miało miejsce – na początku kryzysu, kiedy to zadziałały mechanizmy dostosowawcze i się dostosowaliśmy. Dostosujemy się z naszą spekulacyjną walutą jeszcze nie jeden raz.
Jednakże im trudniej będzie na Zachodzie o pracę, zwłaszcza o pracę dobrze płatną, gwarantującą poziom życia, do którego te bogate społeczeństwa są przyzwyczajone, tym będzie silniejsza presja na rozkład Unii, a za to możemy już zapłacić głowami. Nikogo nie interesuje przykład Wielkiej Brytanii, która ma swoją walutę i jest w kłopotach, ponieważ ma złą strukturę gospodarczą. Argumenty nie mają znaczenia, liczą się głównie tylko populistyczne stwierdzenia.
Z deflacją jeszcze nie walczyliśmy, to może być prawdziwe wyzwanie nie tylko dla banku centralnego, ale przede wszystkim dla klasy politycznej, która będzie musiała jakoś ludziom wytłumaczyć – dlaczego nie ma indeksacji świadczeń, ewentualnie dlaczego trzeba je ciąć.
Przy dobrej strategii moglibyśmy w deflacyjnej Europie stać się jej fabryką, ale do tego trzeba – taniej energii i rąk do pracy, a i z jednym i z drugim mamy już w kraju problemy, które będą się nasilać.