• 16 marca 2023
    • Polityka

    Debata na temat wejścia do strefy euro to szkodliwy nonsens

    • By krakauer
    • |
    • 19 lutego 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Nie ma sensu prowadzić debaty na temat wejścia do strefy euro, albowiem zobowiązaliśmy się do przyjęcia wspólnej waluty wraz z podpisaniem traktatu akcesyjnego, jednie nie wskazano daty, do kiedy ma to nastąpić. W związku z tym, jeżeli już mamy prowadzić dyskusję na temat strefy euro – to nie o wejściu do niej, ale o dacie wejścia, – co dramatycznie przekłada ciężar dyskusji – kierując ją na właściwe i rzeczywiste tory.

    Wszelkie rozważania na temat samej zasadności „wchodzenia do”, to nic innego jak szkodliwe bicie piany i nonsens, albowiem nie możemy robić spektaklu politycznego z zagadnienia, które już kiedyś zaakceptowaliśmy. Niestety nie da się uniknąć szopki przez naszą Konstytucję, która w art. 227 ma wpisane, że „Centralnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski. Przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. (…)”. W związku z tym zmiana waluty wymaga zmiany Konstytucji, większością 2/3 co najmniej połowy ustawowego składu izby poselskiej.

    W ten sposób jesteśmy klasycznie wewnętrznie zablokowani przez własne regulacje. Oczywiście nie można czynić zarzutu ze sztywności zapisów konstytucyjnych, albowiem państwo nie ma być z gumy do naciągania na uszy – zwłaszcza w sprawie tak zasadniczej jak waluta, jednakże wprowadzenie wspólnej waluty euro to zagadnienie ponadczasowe – w istocie ważniejsze dla Polski i Polaków nawet od ich własnej Konstytucji!

    W związku z tym czeka nas debata publiczna i ostra walka w Sejmie – albowiem sprawa waluty narodowej jest traktowana przez opozycyjną prawicową-prawicę, jako jedno z głównych zagadnień na froncie narodowego sporu o wszystko, o co tylko można się spierać w państwie. Tego opozycja nie odpuści – dwie zjednoczone partie prawicowe – podniosą krzyk, że to zamach na naszą suwerenność, państwowość, w rodzaju pogrzebu polskiej suwerenności itd. Nie można odmówić tego typu argumentacji części racji, albowiem rzeczywiście przyjęcie niezależnej od naszego państwa waluty – tj. bez prawa decydowania o jej emisji – a w istocie zrzeczenie się prawa autonomizacji decyzji o emisji narodowej waluty – to sprawa poważna. To jest rzeczywiste zrzeczenie się suwerenności ekonomicznej w skali makro na strukturę ponadnarodową, której jesteśmy członkiem, której nie można lekceważyć – to wielkie wydarzenie, bardzo ważne w historii naszego kraju.

    Obecnie na polecenie stosownych czynników i po drobnej zmianie prawa wewnętrznego – możemy w zasadzie bez żadnych przeszkód „produkować własną walutę” w dowolnej – praktycznie nieograniczonej ilości. Dzięki czemu można doprowadzić do spadku jej wartości. Oczywiście to samo może zrobić rynek i bez ingerencji państwa – wyceniając złotówkę niżej, – co w stosunkowo krótkim czasie będzie musiało być dla nas bolesne, a na pewno odczuwalne.

    Po przyjęciu euro – będziemy funkcjonowali generalnie jak wielka korporacja o nazwie Polska, która będzie dysponowała tylko taką ilością wspólnej waluty euro, jaką wypracuje i jaka zostanie wygenerowana na podstawie specjalnych bankowych algorytmów na nasze zapotrzebowanie przez Europejski Bank Centralny – jedyny podmiot uprawniony do emisji waluty euro.

    Będzie to miało totalne znaczenie np. dla rynku długu i wierzytelności. Dotychczas często zdarzało się tak, że kredyty można było łatwiej spłacać dzięki różnicom kursowym. Po przyjęciu euro – będziemy mogli liczyć jedynie na różnice między kursami euro i innych walut zagranicznych, w jakich posiadamy zadłużenie – złotówka zniknie, a raczej zostanie przewalutowana na euro. W praktyce – w skrajnym przypadku, tej waluty nie będziemy mogli już wydrukować – będziemy musieli ją wypracować i to w pocie czoła. Nic nie pojawi się znikąd, nie będziemy mieli zasadniczego wpływu nawet na własną inflację, chyba, że procesy w gospodarce zaczną przyjmować silnie negatywną tendencję. Z drugiej strony jednak, wraz z przyjęciem euro będziemy zarabiać w „prawdziwych” pieniądzach – bardzo chętnie akceptowanych na całym świecie. Znikną różnice kursowe i wymiana handlowa oraz wszelkie transfery w ramach Unii będą łatwiejsze.

    O wszystkich tych sprawach nasi decydenci w tym elity polityczne wiedziały w momencie podpisywania traktatu akcesyjnego. Nie można dzisiaj podnosić krzyku – twierdząc, że zmieniły się warunki – to nie prawda, albowiem „judaszowa jałmużna” za zdradę interesów narodowych zostanie nam, co do grosza wypłacona w kolejnej transzy przypadającej na lata 2014-2020. Chcieliśmy, godziliśmy się i taki oto mamy skutek – jesteśmy skazani na przyjęcie euro ze względu na wcześniejsze zobowiązania, czy to się nam podoba czy nie.

    Zamiast więc tracić czas i energię na nonsensowną dyskusję o zasadności przyjęcia euro w ogóle – warto się zastanowić nad zagadnieniem w ten sposób, że i tak nie uciekniemy od tego problemu w przyszłości. Natomiast sztuczne nadymanie się i pozostawanie poza systemem spowoduje dla nas tylko koszty – prestiżowe i ekonomiczne.

    Jeżeli już mamy o czymś na poważnie dyskutować, to w taki sposób, żeby w świetle własnych przepisów znowu sobie nie związać rąk. Trzeba, bowiem przewidzieć i na najwyższym szczeblu programowania strategicznego, jakim jest Konstytucja – próbować antycypować przynajmniej hipotetycznie stan odwrotny, czyli próbę przejścia ze stanu euro z powrotem na złotówkę. Wszystko się, bowiem może zdarzyć i nie mamy pewności jak rozwinie się sytuacja. Optymalnym byłyby zapisy – dopuszczające stan dwuwalutowości, lub nawet wielowalutowości tj. równoległego funkcjonowania przez jakiś czas (w razie potrzeb) euro i waluty narodowej lub jeżeli będzie taka potrzeba waluty konwertybilnej – zamiennej/wymiennej. Uwaga to nic nadzwyczajnego – chyba każdy dorosły czytelnik pamięta słynne bony dewizowe emitowane w PRL-u.

    Poza tym, bądźmy chociaż raz mądrzy i nie zróbmy sobie sami szkody, – bo tak naprawdę najważniejszy w tej sprawie jest kurs po jakim przejdziemy na euro. Wszystko inne to didaskalia.