- Polityka
Czy i jak pozwolić zachować twarz Mahmudowi Ahmadineżadowi?
- By krakauer
- |
- 21 stycznia 2012
- |
- 2 minuty czytania
Kompromis w naszym rozumieniu jest to sposób na rozwiązanie kokonfliktu, w formie opracowania wspólnego stanowiska, możliwego do przyjęcia dla skonfliktowanych stron. Wadą kompromisu jest to, że nie jest rozwiązaniem optymalnym w rozumieniu maksymalizacji satysfakcji z osiągniętego rozwiązania dla stron. Wynika to z konieczności „pójścia na kompromis”, czyli rezygnacji przez każdą ze stron konfliktu z części prerogatyw – własnych interesów. W ten sposób na polu konfliktu każdy czyni pewne ustępstwa – na tyle na ile może oczekując, że poczynione kroki zadowolą adwersarza. Inna strona konfliktu (może być ich wiele) w tym samym czasie myśli podobnie – albowiem spodziewa się zysku z ustępstw innych uczestników konfliktu, a zarazem pragnie ograniczyć własne straty poprzez minimalizację poszerzania pola do kompromisu. Kompromis umożliwia przejście od konfliktu do porozumienia i to jest jego zasadniczy cel. Najważniejszą zaleta kompromisu jest skłonienie zwaśnionych stron do współpracy, w takim zakresie, – w jakim czynią one ją możliwą.
Niestety kompromis jest pojęciem nieobecnym w dzisiejszej politycznej kulturze Iranu. Kraj ten opiera swój punkt widzenia świata na wielkości swojej dziejowej pozycji, albowiem to, że Iran zawsze był liczącą się regionalną potęgą nie budzi niczyich wątpliwości. W propagandzie nacjonalistycznej celuje obecny Prezydent Islamskiej Republiki Iranu Mahmud Ahmadineżad. To człowiek o barwnym życiorysie, silnie motywowany przez religię, ale prawdopodobnie jeszcze silniej przez doktrynę „islamskiego antyimperializmu”, której nadrzędnym celem jest zniszczenie wszystkich wrogów Iranu. Ten były burmistrz Teheranu, ochotnik w wojnie z Irakiem, prawdopodobnie oficer irańskich sił specjalnych – to człowiek o wielu twarzach, nieuznający kompromisu. Świadczą o tym jego liczne wypowiedzi negujące prawo do istnienia Izraela, odrzucenie ofert ONZ w zakresie kontroli programu nuklearnego, świadczące o pospolitej głupocie negowanie holocaustu, i inne liczne deklaracje wykraczające poza język zachodniej poprawności politycznej. Jednakże myli się ten kto myśli, że ma doczynienia z doktrynerem oderwanym od rzeczywistości, – który utopi własny naród we krwi w imię prawa do kontrowersyjnych przemówień. Po pierwsze jego wystąpienia publiczne – zawsze mają za pierwszego adresata własny elektorat, po drugie – są skierowane do świata islamskiego, w tym zwłaszcza stronników politycznych w południowym Libanie i Strefie Gazy. Po trzecie – my i Persowie zupełnie inaczej rozumiemy sprawy zasadnicze – jest to o tyle niebezpieczne o ile stwarza ryzyko zaprzepaszczenia wartości lub celów nadrzędnych – związanych z fundamentami naszej kultury lub stylu życia, jednakże nie może stanowić przesłanki do uznania Iranu, jako państwa i jego mieszkańców za naszych wrogów.
Wszystkie działania Iranu, w tym ich program atomowy mają jeden cel – spowodowanie, że świat w tym głównie zachód będzie musiał się z tym krajem liczyć. A konkretnie – będzie musiał uznawać jego władze za partnerów i równoległych graczy politycznych. Iran panicznie boi się sprowadzenia do roli państwa nie samo określającego się, ma do tego liczne historyczne powody – od rzymskich legionistów depczących po Ktyzefonie, poprzez brytyjsko-radziecką inwazję w czasie II Wojny światowej, a na wsparciu CIA dla reżimu Szacha kończąc. Znając ich sposób myślenia, zachód powinien przyjąć odmienną strategię od demonstrowanej strategii dążenia do konfrontacji.
Scenariusz i wynik ewentualnego konfliktu jest łatwy do przewidzenia – w wojnie z „zachodem” Iran w zakresie działań regularnych nie ma szans, ale po przekształceniu konfliktu w asymetryczny – może spowodować jeszcze większe zaskoczenie i szok niż Irak i Afganistan razem wzięte. Doskonale to rozumieją na zachodzie o w Teheranie, ale to że obie strony wiedzą że zachodowi nie opłaca się atakować Iranu wcale nie oznacza że go nie zaatakuje. Albowiem zachód ma o wiele mniej do stracenia w przypadku ewentualnej wojny – jest to cena uzbrojenia precyzyjnego i krótkookresowy szok naftowy. Natomiast dla Iranu, ewentualny konflikt będzie zderzeniem z murem, – które ma doprowadzić do upadku dotychczasowego sposobu funkcjonowania tego kraju. Czego pierwszym krokiem ma być obalenie obecnych władz Iranu, z prezydentem na czele – a zastąpienie ich siłami – w tym przypadku „kontrrewolucji”. W ten sposób ujawniają się dwa zasadnicze różnice w polach wyjściowych konfliktu – Iran zabiega o zachowanie status quo swojego modelu władzy państwowej (elity, struktury, dogmatów, ideologii i konkretnych personaliów), a zachód wcale nie chce zajmować terytorium – po doświadczeniach z Iraku byłoby to absurdalnym błędem. Celem zachodu jest spowodowanie przewrotu „odblokowującego” Iran w stronę oddziaływania standardowego zachodniego „soft power”, w wydaniu Coca-Coli, filmów z Hollywood, Facebooka i ogólnych przemian uznających konsumpcjonizm i pewien kanon zachodnich wartości za kwestie naturalne i przynależne człowiekowi.
Iran doskonale zdaje sobie sprawę, że nawet posiadając 1000 głowić się nuklearnych i środki ich przenoszenia jest niczym wobec amerykańskiej hiperpotęgi – zdolnej do odparowania jego terytorium bez wejścia nawet jednego żołnierza do Iranu. Realnie nawet, jeżeli podjęto próby to Iran nie jest w stanie złożyć więcej niż kilkadziesiąt głowic nuklearnych – przenoszonych przez równolegle opracowywane rakiety balistyczne. Nie jest to potencjał zdolny przestraszyć Amerykę, ale Izrael na pewno tak – i o to właśnie toczy się gra, albowiem Iran doskonale zdaje sobie sprawę, że trzymając palec na atomowym spuście przy głowie Izraelczyków – sparaliżuje politykę USA – stawiając supermocarstwo przed nowym faktem. W praktyce umożliwiłoby to obu stronom długie i dostatnie funkcjonowanie, oparte na wzajemnej nienawiści i szachowaniu się. Logika Irańczyków zakłada myślenie wg. schematu: my wam niczego nie odpalimy na Izrael, przy tym głośno krzycząc, że codziennie możemy odpalać tysiące rakiet! Ale wy wiecie, że jedna z nich może to być „ta głowica”. To byłby idealny scenariusz szachowania USA, na które kraj ten w żadnej mierze nie może się zgodzić, – jeżeli nadal chce być supermocarstwem. Ameryka nie pozwoliła nigdy nikomu na niezależność, nie udało się jej jak dotąd tylko z Wietnamem.
Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, bo jeżeli zachód zdecyduje się na krucjatę, a Irańczycy nie zbuntują się przeciwko swojemu rządowi – to światu grozi kolejny kryzys naftowy. Nie jest problemem, żeby przy każdym tankowcu przepływającym przez Ormuz były na raz 3 – 4 fregaty a w pobliżu niszczyciel i kilka wszystko wiedzących okrętów podwodnych. Tylko jak przekonać giełdy, że są to wystarczające środki bezpieczeństwa a każdy głupiec, – który chciałby zbliżyć się do tak konwojowanego statku – zostanie już na początku swojej drogi – kilka razy zabity? Warto pamiętać, że ten scenariusz miał miejsce podczas konfliktu Iran-Irak, system działał, – co przeszkodami, ale nie można było mówić o blokadzie morskiej Zatoki Perskiej.
Możliwy scenariusz to atak na Iran, zniszczenie jego infrastruktury i doprowadzenie do klęski humanitarnej w tym państwie. W wyniku, której społeczeństwo irańskie zapłaciłoby straszną cenę za niezależność swoich elit. Alternatywnie można Iran blokować ekonomicznie, jednakże jest do nieskuteczne w średniej perspektywie – albowiem umożliwia mu realizowanie własnych programów zbrojeniowych. Nawet nasilenie sankcji, nie spowoduje pożądanego efektu, ponieważ niski standard życia uboższych warstw społeczeństwa irańskiego nie może się już w zasadzie bardziej obniżyć. Dlatego też standardowe „blokowanie” handlu z Iranem nie przyniesie skutku zwłaszcza, gdy nie zastosują się Rosja i Chiny.
Docelowo najlepszym rozwiązaniem byłoby powtórzenie scenariusza z Egiptu, gdzie trzy najpotężniejsze bronie Ameryki tj. Facebook, Twitter i Youtube zrobiły swoje. Wymagałoby to jednak dużo nerwów u zachodnich graczy, albowiem z dnia na dzień przejście na przyjacielską stopę z Iranem nie jest możliwe – a udawanie, że nic się nie dzieje i formalne pozostawienie tego kraju swojemu losowi – źle rokuje późniejszemu uzasadnieniu przed zachodnimi społeczeństwami przejścia na scenariusz konfliktu. Zanim Ipad, i Iphone zrobiłyby w Iranie swoje minęłoby trochę czasu, w którym Iran prawie na pewno wybudowałby kilkanaście ładunków – a na to zachód się nie zgodzi.
Dlatego możliwe jest połączenie tych scenariuszy, w jednej strony nastąpi ograniczona interwencja, dalsze działania służb specjalnych, pełne embargo, ale równolegle zrobi się wszystko, żeby w Iranie powstał równoległy do oficjalnego obieg informacji i coś na kształt społeczeństwa obywatelskiego – obwiniającego o całą katastrofę dotychczasowe władze. Wówczas po kilku latach soft power, w tym przypadku silnie wzmocnione – zrobi swoje. Kolejne wybory w Iranie wygra ktoś inny, kto zmiękczy kurs, a potem – potem to już znamy scenariusz…
Dlatego należy zastanowić się jak daleko, jako zachód możemy iść na kompromis. Dla Izraelczyków oznacza to pytanie – czy zgodzą się żyć w cieniu Irańskiej bomby atomowej? Nie ma tu łatwych rozwiązań, pole kompromisu jest bardzo wąskie, – ale czy jesteśmy gotowi na kolejny konflikt – na tyle – na ile jest on nieunikniony? Jak uświadomić przeciętnemu Kowalskiemu, że trzeba iść „naprawdę” na wojnę?
Dla wszystkich zainteresowanych tematem:
- artykuł w języku angielskim:K. Pollack, New Republic 18.01.2012r., Are We Sliding Toward War With Iran?
- dokument w języku angielskim: K. Pollack (i inni) /2009/ WHICH PATH TO PERSIA? Options for a New American Strategy toward Iran