• 16 marca 2023
    • Religia i państwo

    Czy katolicy mają nadstawiać drugi policzek?

    • By krakauer
    • |
    • 07 lipca 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Jeżeli ktoś lży religię katolicką, wyśmiewa się z symboli chrześcijaństwa, robi sobie żarty z sacrum, parodiuje elementy kultu lub po prostu w zwykły sposób ośmiesza katolików wyszydzając ich – ten rości sobie prawo schować się za ochronę prawa do wolności słowa. W ten sposób, bardzo często dochodzi do sytuacji, gdzie osoby uzurpujące sobie prawo do własnej wolności, w jej imię, narzucają fałszywy kanon na tzw. obiektywną rzeczywistość. Podstawą nowego paradygmatu kulturowego ma być nieskrępowane prawo do wyrażania dowolnych opinii na wszystkie tematy. Wolność osoby wyrażającej takie poglądy – sądy, ma być nadrzędna, bo rzekomo jest zobiektywizowana i nikomu nic nienarzucająca, poza właśnie tym drobnym, ale niesłychanie istotnym szczegółem, że „wszystko wolno”. To nic innego jak pozorne rozszerzenie paranaukowego podejścia do rzeczywistości wynikającego z błędów nauki oświecenia. W praktyce to nowa, agresywna nadrzeczywistość wciskająca się do naszego życia, stopniowo, krok po kroku, czyniąca „normą”, rzeczy i reguły wnioskowania podłe i nie ludzkie, bo w istocie głęboko zdehumanizowane, tworzące system nieprzychylny dla człowieka, ale oferujący poczucie pozornej wolności.

    Krytycy Kościoła i religii, atakują istniejącą rzeczywistość w sposób wyjątkowo wysublimowany, albowiem czynią to pod płaszczykiem humanizmu – domagając się „jedynie” realizacji prawa do poszerzania pól własnej wolności, realizowanej na podstawie zmodyfikowanego planu oddziaływania na człowieka, określenie człowieczeństwa i w konsekwencji organizację społeczeństwa – ze wszystkimi z tego wynikającymi konsekwencjami.

    Co to oznacza w praktyce? To, co widzimy to, czego już nie raz doświadczyliśmy w historii. Grupa „reformatorów”, rzekomo uciskanych „wolnomyślicieli” przedstawia ogółowi potrzebę wolności, a dokładniej poszerzenia jakiegoś pola wolności na jednej z nowo wybranych płaszczyzn. Jedni chcieli zmienić ekonomię, inni domagali się wolności wyborów, demokratyzacji, jeszcze inni obecnie domagają się „równouprawnienia” na nowo tworzonych wokoło sztucznie zdefiniowanego problemu grup społecznych, opartych na zdehumanizowanym wyróżniku. Jest to przeważnie manipulacja, z wykorzystaniem wszelkich dostępnych praktyk i dążeń, o tyle bezwzględna, że zło zestawia się z dobrem, a przez to uwiarygodnia się, jako wartość.

    Najprościej i najbanalniej jest atakować sam Kościół i osoby duchowne, to jest najskuteczniejsze, albowiem tutaj niezwykle łatwo jest zdefiniować wroga i skłonić ludzi do opowiedzenia się opozycyjnie, przeciw, kontra. Można to z łatwością przeprowadzić, albowiem potrzeba jawnego nazwania „wroga” jest najbanalniejsza do zrozumienia dla ludzi chcących być aktywistami nowego porządku.

    Zdecydowanie trudniej jest zmobilizować ogół do powszechnego przedstawienia potrzeb nowego typu, jako własnych, w wyniku ich wcześniejszej interioryzacji. Skutki takiego działania są dramatycznie przerażająco skuteczne, albowiem, jeżeli to się sprawdzi to nagle okazuje się, że mamy do czynienia z nową rzeczywistością, nowym porządkiem czymś, co nie istniało, a nagle stało się prawem powszechnie obowiązującym, czy też wcześniej normą społeczną. W praktyce oznacza to, że nagle, za naszą beztroską akceptacją doprowadzono do redefiniowania naszej rzeczywistości – tej „tu i teraz”, która nas otacza. I czy to się nam podoba czy nie, musimy już postępować zgodnie z zasadami nowej odmienionej rzeczywistości nawet, jeżeli nie rozumiemy jej i nagle się okazuje, że to, co miało być „polem wolności” jest świetnie ukrytym zniewoleniem, ograniczeniem człowieka i pozbawieniem go praw naturalnych, zgodnych z jego sumieniem.

    Z zasady prawda i wolność idą w parze. Jednakże, czym jest prawda w ustach kłamcy? Czymże innym niż narzędziem do uwiarygodnienia się przed ogółem? Dlatego nie wszystko to, co się nazywa wolnością, zwłaszcza w ustach różnych apologetów nowego sposobu rozumienia i poszerzania tolerancji służy zawsze złu. Bo czymże innym jak nie złem ma być zmiana tego, co jest dobre i przez ponad 2000 lat przynosi dobre owoce? Czy człowiek może uzurpować sobie prawo do poprawy zadanej mu rzeczywistości, która dla jego dobra jest skonstruowana w sposób zgodny z jego sumieniem? Podkreślmy, nie sprzeciwiamy się nowoczesności i postępowi, tylko atakowi na prawdę tożsamą, z wołającym o nią sumieniem. A że sumienie często bywa niewygodne, trudne, ograniczające, dokuczliwe to już inna historia, ale właśnie, dlatego dąży się do jego wyłączania, rozmywania, a skrajnie wręcz do wyciszania.

    Czy katolicy mają jedynie biernie przyglądać się rzeczywistości? Czy mają bez protestu w nieskończoność tolerować i znosić próbę narzucania im nowej alternatywnej rzeczywistości? Pod płaszczykiem kolorowej, niewinnej, często uśmiechniętej i rzekomo domagającej się tylko i wyłącznie „równego traktowania” mniejszości. Problem jest w istocie banalny, albowiem chodzi o odwagę nazwania zła-złem, smrodu-smrodem. Odrębnym kłopotem jest to, że dominująca większość wierzących nie widzi problemu w delikatnym poprawianiu rzeczywistości, zwłaszcza, jeżeli nie widzi bezpośrednich konsekwencji lub problem wydaje się im naiwny, banalny i w istocie staroświecki. Nie chodzi tu o niebezpieczeństwa duchowe, aczkolwiek to druga strona tego samego medalu. Przede wszystkim liczy się nasze prawo do nazywania tego, co zwykliśmy uznawać za normalne, normalnością.

    Nie chodzi o rozpalenie stosów inkwizycji i wypalanie rozgrzanym żelazem zła, nie ten czas i inne metody. Jednakże potrzebne jest jakieś przeciwstawienie się propagandzie zła, wszechogarniającej naszą rzeczywistość, albowiem nagle może okazać się, że to, co jest czarne, zrobiło się białe i oczekuje uznania, szanowania i nazywania normalnością. Nie może być na to pozwolenia, zwłaszcza na płaszczyźnie politycznej, trzeba ludzi będących rzecznikami zła nazywać po imieniu. I nie ma znaczenia, czy są świadomi czy nie i do jakiego stopnia swoich błędów. Zagrożeniu podlega nasz świat, nasz światopogląd, nasz sposób życia. Nie można tego tolerować, tutaj granica tolerancji i akceptacji się kończy. Dalej nie można pozwolić na żadne kroki prowadzące do ograniczania realnej wolności. Problemem jest, kto ma to czynić? Czy tylko Kościół? Albowiem to także z jego winy, jego owieczki w wielu przypadkach to jedynie biernie podążające za swoimi pasterzami baranki? Czy też do walki mają stanąć całe rzesze świadomych chrześcijan i chrześcijan-katolików, dla których sfera zgodnych z sumieniem wartości nie podlega dyskusji, a nawet sankcjonowaniu przez konsensualną umowę społeczną zwaną prawem, które przecież zawsze, większość może zmienić.

    Dość tolerancji oznaczającej bierność i pozwolenie dla różnego rodzaju mniej lub bardziej szkodliwych idiotów na sianie propagandy zła wśród społeczeństwa! Nie można tego bez końca tolerować, albowiem kłamstwo i obłuda powszechnie powtarzana staje się sama przez się jakąś konwencją normy! Nie może być przez to pozwolenia, na bezczelne wkraczanie do przestrzeni publicznej całego spektrum indoktrynacji lub zawodzenia w imię rzekomo ograniczanej wolności.


    Przejdź na samą górę