- Polityka
Czas chaosu
- By krakauer
- |
- 18 września 2012
- |
- 2 minuty czytania
Coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że żyjemy w czasach, w których można a nawet należy spodziewać się różnych turbulencji. Brak dwóch mocarstw o globalnych ambicjach, które trzymając się w klinczu zarazem szachowały cały świat staje się odczuwalny, jako pole do pojawiania się całego szeregu nowych zagrożeń. Jednobiegunowość świata poległa na irackiej pustyni rozrywana bombami pułapkami, imperium mające za swoją podstawę demokratyczne społeczeństwo – mięknie, nie jest w stanie walczyć tak jak wymaga tego rzeczywistość – totalnie konkurencyjna i brutalna. “Pax Americana” już nie obowiązuje, pierwszym jego poważnym testem wcale się będą góry Afganistanu, gdzie imperium może dowolnie wyzłośliwiać się na lokalnych partyzantach, tylko mogą się nim okazać małe niezamieszkałe wyspy, o które toczą spór dwaj niesłychanie potężni i drapieżni gracze. Potencjalny konflikt zbrojny pomiędzy Chinami i Japonią byłby określeniem porządku świata na nowo i w istocie preludium do globalnego konfliktu, w którym po stronie Japonii opowie się cały Zachód, zjednoczony lękiem przed rosnącą potęgą Chin.
Strony konfliktu, a już na pewno Japończycy w istocie nie są zainteresowani żadnymi małymi wyspami, ani nawet złożami surowców czy łowiskami, jakie są przy nich zlokalizowane, podobnie dla Chin odgrywa to znaczenie drugorzędne. W potencjalnym konflikcie będzie chodzić tylko i wyłącznie o marketing polityczny i to bardziej na użytek wewnętrzny systemów sprawowania i wyboru władzy w obu tych państwach. Chińczycy potrzebują na czymś koncentrować uwagę swojej potężnej i coraz bardziej świadomej opinii społecznej. Różnego rodzaju elektroniczne gadżety już nie wystarczają, żeby ludzie nie zaczęli się interesować wewnętrznym ustrojem państwa i co jest zupełnie naturalne dążyć do jego zmiany (przekształcenia), celowym i o wiele bezpieczniejszym jest skierowanie uwagi opinii publicznej na zewnątrz. A nie ma nic lepszego niż groźba sprawiedliwej wojny obronnej, zwłaszcza z “odwiecznym wrogiem”, który zapisał się haniebną okupacją, morderstwami i torturami w pamięci praktycznie całego narodu. Dla władz chińskich zaognienie stosunków z japońskim sąsiadem będzie doskonałą sytuacją umożliwiającą budowanie napięcia wewnętrznego i skanalizowanie ludzkiej energii na czymś stosunkowo bezpiecznym, bo niegrożącym perturbacjami wewnętrznymi. Trzeba zrozumieć, że Chiny są tak potężne, że zupełnie nie obawiają się żadnych zagrożeń zewnętrznych, gdyż te nie są w stanie im nic poważnego zrobić. Jedynym prawdziwym zagrożeniem dla twego systemu państwowego była zawsze inercja wewnętrzna. Albowiem nawet, jeżeli Chiny, jako państwo przegrają wojnę z podmiotem zewnętrznym, to w istocie jest to dla nich bez znaczenia, albowiem są zbyt duże żeby to odczuć zarówno w wymiarze przestrzennym jak i ludnościowym, a gotówki w pieniądzu mają dosyć. Można nawet postawić tezę, że wojna zewnętrzna z poważnym przeciwnikiem, jakim jest Japonia – bez względu na jej wynik, czy też sam stan długotrwałego utrzymywania się napięcia, byłaby niezwykle na rękę władzom w Pekinie, albowiem zajęłaby społeczeństwo na kilka może kilkanaście lat. Jedynie dla uniknięcia sankcji międzynarodowych niezbędnym jest zachowanie pozorów “nie bycia agresorem”, albowiem ewentualne embargo na chińskie produkty byłoby negatywne i dla Chin i dla świata.
Ewentualny konflikt z perspektywy Tokio to poważny problem, co prawda kraj ten ciągle jeszcze technologicznie wyprzedza Chiny (i znaczną część świata), o co najmniej pół wieku jak nie więcej w najczulszych dziedzinach – i wyprodukowanie broni jądrowej, wraz z rakietowymi środkami jej przenoszenia nie jest dla Japończyków niczym więcej jak zagadnieniem logistycznym, to jakakolwiek poważniejsza awantura nie jest im w wymiarze strategicznym na rękę. Nie chodzi o pacyfizm społeczeństwa japońskiego i chęć utrzymania pokoju będącego podstawą dla swobody międzynarodowego handlu, na którym Japonia polega w istocie jeszcze bardziej niż Chiny. Problem polega na nastawieniu samych Japończyków do swojego państwa, albowiem może się nagle okazać, że niechcący na fali patriotyzmu i uczuć narodowych do jakichś zapomnianych w rządzie cesarskim skał na skraju morza wypuszczono z butelki dżina japońskiego militaryzmu. Konsekwencje tego wydarzenia byłyby dla Japonii i całego świata bardzo daleko idące, albowiem nagle okazałoby się, że młodzi Japończycy nie rozmiłowują się w kolejnych wersjach urządzeń do karaoke, komórkach wszystko mających i dżinsach znanego amerykańskiego producenta dostępnych na tamtejszym rynku w cenach dobrego garnitury w Europie – tylko zaczynają się interesować nowymi rodzajami broni. Spowodowałoby to z pewnością zmianę paradygmatu funkcjonowania tego państwa, o czym najboleśniej przekonaliby się właśnie Chińczycy.
Trudno jest orzec, które z tych państw wygrałoby ewentualną wojnę, teraz lub za dwadzieścia lat intensywnych zbrojeń i przygotowywania się do konfliktu. W istocie to nie miałoby żadnego znaczenia dla świata, gdyż od pierwszego wystrzału byłby już inny. Z przyczyn strategicznych Chinom może zależeć na ewentualnie jak najszybszym upokorzeniu Japonii, a następnie na przejściu do stanu napięcia czy też “zimnej wojny” na lata. O wiele więcej mogą osiągnąć teraz dzięki przewadze ilościowej niż po 20 latach wyścigu zbrojeń i technologii – albowiem mają o wiele niższą pozycję startu. Dlatego nie ulega wątpliwości, że po takim czasie Japonia nadal będzie miała palmę supremacji technologicznej. Jeżeli jednak, dzisiaj dostałaby “po nosie”, to byłoby to okrzyknięte, jako wielkie zwycięstwo Chin. Przy czym czynnik rzeczywisty nie ma żadnego znaczenia, liczą się konsekwencje – głównie gospodarcze.
Podobne perturbacje w duchu gruzińskim mogą dziać się w bezpośrednim otoczeniu NATO. Nie ma, co ukrywać, ale przy naszym położeniu geograficznym – prędzej czy później musi nas coś spotkać. Po prostu – nawet przy założeniu absolutnie dobrej woli wszystkich stron, w razie zawieruchy – na pewno coś odczujemy. Może to być fala uchodźców, część wojsk jakiejś przegranej frakcji z prośbą o azyl, inwazja “niechcący”, czy też naprawdę regularna wojna. Trzeba się na to przygotować, jak również na skutki gospodarcze ewentualnego chaosu i problemów z dostawami surowców, jak również ewentualne zagrożenia ekologiczne związane z możliwym katalogiem katastrof towarzyszących konfliktom zbrojnym.
Pełne zdawanie się na NATO może się dla nas bardzo boleśnie skończyć, albowiem zanim ktokolwiek zareaguje musimy jak zwykle dać mu czas na reakcję, albo odpowiednio wcześniej skłonić sojuszników do przemieszczenia wojsk i logistyki na nasze terytorium, w celu zaangażowania się w konflikt od jego pierwszej chwili. Ze względów finansowych odejście od poboru do wojska było błędem, należałoby przynajmniej zapewnić rozbudowę obrony terytorialnej – albowiem 100 tys., żołnierzy nawet z najnowszymi karabinami i w super wszystko-mających pojazdach sprawdzonych na nie jednej misji bojowej, to może się okazać za dużo za mało jak na potrzeby obrony państwa przed tradycyjnymi zagrożeniami ze wschodu.
Czeka nas teraz czas chaosu, musimy się na to przygotować – jest to wyzwanie strategiczne, któremu powinna sprostać gospodarka i społeczeństwo. Od ręki należy zwiększyć budżet na wojsko, o co najmniej 100% bez względu na to, co musielibyśmy poświęcić. Tyle przynajmniej możemy zrobić od razu. Poza tym potrzebujemy zmienić organizację funkcjonowania państwa i społeczeństwa – przygotowując je do zagrożeń zewnętrznych i uodparniając na ewentualny chaos. Warto pamiętać o rozkazach z września, gdy znaczna część administracji wycofywała się na wschód a wraz z nią ludność i zapanował ogólny bałagan. Nie możemy sobie pozwolić na paraliż struktury państwowej spowodowany czynnikiem zewnętrznym, albowiem przy naszej nieudolności – mogłoby się to skończyć upadkiem.
W kontekście gospodarczym, mającym na celu uodpornienie gospodarki polskiej na negatywne bodźce ze świata, należy po prostu przeprowadzić kompleksowe reformy całej sfery publicznej, które spowodują, że każdy – z wyjątkiem tych, co naprawdę nie mogą – będzie płacił za siebie, a do tego podatki. Czasy spokojnej transformacji już się skończyły, nie można stracić ani jednego dnia, ani jednej godziny na bzdury, albowiem istnieje poważne ryzyko, że znowu będziemy czyimiś niewolnikami.