- Paradygmat rozwoju
Co Zachód ma nam do zaoferowania?
- By krakauer
- |
- 27 maja 2013
- |
- 2 minuty czytania
Pytanie o ofertę Europy, a ściślej całego zachodu jaką system do którego przynależymy w okresie jego niedającego się już ukryć schyłku w perspektywie krótkiej, średniej i długiej może nam zaoferować jest jednym z kluczowym pytań do zdefiniowania nie tylko naszych oczekiwań ale i aspiracji.
Dotychczas nasz model rozwoju społeczno-gospodarczego niezachwianie opieraliśmy na absorpcji wzorców i technologii z zachodu, poprzez bezkrytyczne włączanie ich we własną rzeczywistość. Korzystaliśmy w pełni z renty kapitałowej i technologicznej zachodu, do czego doszła jeszcze kwestia zmian w mentalności naszego społeczeństwa – całość wydała takie owoce jakie widzimy dzisiaj, nasz kraj jest jednym wielkim placem budowy. Co prawda nie widać w tysiącach rozpoczętych zmian sensu jakiejś większej całości, ale dotychczas wpatrzeni w zachód wierzyliśmy, że to jest właśnie kierunek w jakim podążamy, wierzyliśmy że powielając ich wzorce mniej więcej osiągniemy – kiedyś – zbliżony poziom.
Tymczasem proces trwa już 23 lata i nadal jesteśmy w przedpokoju zachodu. Nasze zarobki, nasza efektywność, nasza infrastruktura, co więcej nasze mentalne nastawienie na rzeczywistość – to wszystko jest ciągle bardziej polskie – niż zachodnie. Wina nie leży tylko po naszej stronie, problemem jest brak systemowego podejścia ze strony Unii Europejskiej, które oddziaływałoby na nas bardziej aspiracyjnie niż bezmyślne pompowanie środków finansowych z nadzieją, że wykreują nową jakość. Być może byłoby to możliwe, gdybyśmy je rozdali przedsiębiorcom, ale niestety sztywny gorset unijnych przepisów bardzo skutecznie wpływa na nasze marnotrawstwo.
Obecny kryzys odsłonił wszystkie systemowe niedomagania Unii Europejskiej a nawet w pewnym zakresie podważył jedność państw zachodnich, wydobywając na światło dzienne od bardzo dawna nie słyszane nacjonalizmy czy też na nowo rozpalając konflikty klasowe.
Warto się zatem zastanowić, co takiego Europa ma nam do zaoferowania w bliskiej, średniej i długiej perspektywie. Czy opłaca się dalej bezkrytycznie stawiać na kartę zachodnią – co sprowadza się do prostego powielania wzorców? Czy też może lepiej jest być nieco krytycznym i poszukać innego rozwiązania – nie tak w pełni uzależniającego nas od zachodu na wszystkich płaszczyznach?
W perspektywie krótkookresowej czeka nas tylko chaos systemowy, nie można wierzyć w żadną unijną strategię, ani politykę ani nawet narzędzia stymulowania wzrostu – jak fundusze unijne. Unia Europejska może w każdej chwili diametralnie się rekonfigurować. Czeka nas fala populizmu i niezadowolenia, nie mamy wpływu na ostateczne decyzje, ale jeżeli już usankcjonowano „Unię w Unii”, czyli działanie w ramach grupy euro w oparciu o interpretację traktatów bez zgody wszystkich krajów (Wielka Brytania powiedziała nie) – to się można wszystkiego spodziewać. My jako zaplecze i bufor wielkich i potężnych Niemiec możemy spać spokojnie, albowiem załapiemy się wszędzie tam gdzie dobra pani Kanclerz nam pozwoli, jednakże czy taka pozycja jest dla nas zadowalająca? Czy ona umożliwi nam maksymalizację korzyści z własnego potencjału? W perspektywie krótkoterminowej można zgodzić się na wszystko – to nie jest problem, zwłaszcza że nie mamy szczególnie dużego pola wyboru. Tylko co potem? Sformalizowany „Nebenland”?
W perspektywie średniookresowej oferta Europy i zachodu może być dla nas bardziej kosztowna niż przysporzy nam korzyści i zysków. To znaczy, one na pewno zawsze będą, co więcej – do póki nie wyrównają się „średnie poziomy” wszystko co w ramach dyfuzji przychodzi do nas z zachodu jest lepsze niż „nic” ewentualnie to co mamy – czyli zaszłości. Zwłaszcza że przestaliśmy sami w ogóle myśleć w całym szeregu dziedzin, co powoduje że w przypadku wielu kwestii zupełnie wyłączyliśmy swój potencjał na rzecz zachodu. Większe koszty mogą oznaczać konieczność systemowego dokładania się do zachodnich długów, jeżeli pojawiłby się jakiś wspólny pomysł na federalizację i ustanowienie wspólnego budżetu i przejęcie zadłużenia na poziom ponad narodowy. Tego nie unikniemy, po prostu wzrosną koszty ogólne, ale można tylko mieć nadzieję, że do tego czasu nasz ogólny poziom zamożności wzrośnie do tego stopnia, że będziemy w stanie utrzymać wzrastające koszty uczestnictwa we Wspólnocie. Zdecydowanie bardziej należy się obawiać, że zachód może chcieć zrealizować zyski ze swoich inwestycji w Polsce, co może oznaczać dla nas przetasowania i zupełne zmiany systemu – trzeba pamiętać, że ani polskie państwo, ani polskie społeczeństwo nie jest już właścicielem większości polskiej gospodarki. Tak wyszło – nikt tego nie zauważył i nikt się temu nie przeciwstawił.
Musimy się tutaj pogodzić z praktycznie pewnymi kosztami związanymi z samoograniczeniem i utratą alternatywy jaką stanowi ryzyko samodzielności. Jednakże to jest koszt uczestniczenia w systemie jako słabszy partner. o ile tutaj o partnerstwie w ogóle można mówić.
W perspektywie długoterminowej na współpracy z zachodem możemy tylko skorzystać, ponieważ ogólny poziom zamożności i ogólne ułożenie stosunków tam jest o wiele lepsze niż u nas. Stąd z prostych praw dyfuzji wynika, że na wymianie możemy tylko skorzystać, oczywiście płacąc grzecznie za wszystko to co nam każą, ponieważ takie są koszty uczestnictwa w systemie. Można nawet postawić hipotezę, że w wymiarze długoterminowym – trudno byłoby stracić na kontaktach z zachodem. Jest bowiem jedynie kwestią czasu, kiedy kwestie systemowe zostaną politycznie uporządkowane a całość struktur zyska nowy wymiar, decydujący o alokacji zasobów na rzecz zwiększenia efektywności.
W tym wszystkim trzeba umieć odpowiednio się ustawić. Już dawno straciliśmy i sprzedaliśmy prawie wszystko co mogliśmy, dlatego nie ryzykujemy dalszym uzależnieniem. Natomiast pojawienie się głosów rozsądku rozważających inną drogę niż bezrefleksyjne kopiowanie zachodu i pełne dopasowanie się do jego standardów – jest nie tylko koniecznością, ale wymogiem racji stanu. Jeżeli bowiem pojawi się alternatywa – możemy być pewni, że zachód będzie musiał się nieco bardziej starać o zachowanie nas w ramach wypracowanego status quo. Poza tym, zawsze lepiej mieć alternatywę i nie palić za sobą mostów.