- Ekonomia
Co się stanie jak pogorszy się koniunktura?
- By krakauer
- |
- 15 lipca 2012
- |
- 2 minuty czytania
Państwa finansujące swoje potrzeby z obfitych podatków pośrednich są ściśle uzależnione od koniunktury. Wtedy, kiedy gospodarka mierzona dogmatem PKB rośnie, wzrastają ogólne obroty (suma wszystkich należności), a państwo zgarnia proporcjonalnie większy kawałek tortu dzięki podatkom pośrednim doliczanym do wszystkiego.
Podatek od wartości dodanej (VAT) jest prawdopodobnie największym i najskuteczniejszym źródłem ucisku tutejszego społeczeństwa od czasów kazamatów niemieckiego okupanta, albowiem chyba nic bardziej nie uciskało społeczeństwa powodując wysokie koszty życia i uciskając fiskalnie obywateli. VAT jest podatkiem opresyjnym, albowiem nie ma możliwości uniknąć jego płacenia przy konsumpcji czegokolwiek.
VAT pomyślano, jako podatek ostateczny, definitywny i brutalny, albowiem nie ma od niego odwołania, w istocie muszą go płacić wszyscy, dokumentując każdą detaliczną transakcję na podstawie specjalnych urządzeń rejestrujących – warto dodać powszechnie znienawidzonych przez liczne grupy zawodowe.
Co ciekawe, nasz wielki wzór – ideał za oceanem nie ma VAT-u, albowiem jest to podatek totalnie opresyjny, nie było na niego zgody w USA, poszczególne stany mają „Sales tax”, w zróżnicowanych stawkach, wynoszących kilka procent. Opodatkowanie w kwocie 20 i kilku procent nie mieści się w kategoriach pojęciowych amerykańskich podatników.
W naszych realiach, po podwyższeniu VAT-u do 23% przez ministra 60 mln Rostowskiego musimy mieć świadomość, że adekwatna wielkość naszej konsumpcji przepada na rzecz państwa. To samo w sobie nie jest problemem, albowiem wiadomo, że państwo musi z czegoś żyć, jednakże powstaje pytanie, czemu państwo musi konsumować razem z nami kawałki naszych laptopów, telewizorów plazmowych, jogurtów, czy też mieszkań. W momencie, kiedy spada konsumpcja natychmiast spadają ogólne dochody budżetu. Najbardziej budżet traci na konsumpcji najwyżej opodatkowanej – stawką podstawową, czyli maksymalną. Jednakże to właśnie ona pierwsza spada, albowiem ludzie najpierw przestają kupować telewizory, aby móc kupować jogurt. Z tego względu podatek ten jest ekstremalnie niebezpieczny. Podobnie jak akcyza, naliczana w naszym kraju już praktycznie do wszystkiego, swoistym kuriozum jest akcyzowanie prądu. Czy prąd to jest luksus panie ministrze 60 mln Rostowski?
W naszym przypadku, gdzie rząd nie ma w istocie żadnych rezerw, nawet niewielki spadek koniunktury będzie oznaczał stosunkowo silne tąpnięcie dochodów z podatków pośrednich. Silnym bodźcem negatywnym będzie zmniejszenie inwestycji infrastrukturalnych, pazerność naszego państwa jest tak daleko posunięta, że każe płacić podatek nawet własnym samorządom od realizowanych przez nie inwestycji infrastrukturalnych. To naprawdę fenomen, albowiem państwo w postaci samorządu płaci państwu w postaci rządu podatek, z tytułu budowy infrastruktury na swoim terenie. Czy skala polskiego idiotyzmu fiskalnego może być jeszcze większa?
Mniejsza z tym, liczy się rzeczywisty problem spadku dochodów budżetu warto pamiętać, że ustawa budżetowa na rok 2012 zakładała dochody z podatków pośrednich w wysokości 196 mld 118 mln zł (w tym 62 mld 600 mln z akcyzy), co stanowi 66,76% planowanych dochodów budżetu w ogóle [293 mld 766 mln], a 74,06% planowanych dochodów podatkowych w ogóle [264 mld 803 mln]! Warto zapoznać się z szacunkowymi danymi na temat wykonania budżetu państwa. Wniosek jest zatrważający 3 / 4 dochodów państwa zależy od tego czy Kowalska, Zieliński, Nowak i inni zjedzą swoje jogurty, zatankują auto, zapalą papierosa i kupią nowe mieszkanie. Cały sens bytu naszego państwa powinien, zatem prowadzić do wspierania konsumpcji, albowiem to dzięki jej opodatkowaniu funkcjonuje cały mechanizm wszystkiego. Zmniejszenie obrotów, w wyniku spadku koniunktury może mieć dramatyczne konsekwencje dla dziury budżetowej. Oznacza to przede wszystkim, że rząd nie zawaha się nad kolejną podwyżką VAT, jeżeli dochody będą zagrożone. W wyniku tego, zamiast stymulować konsumpcję – będzie ją tłamsił, albowiem ludzie coraz większą część koszyka zakupowego będą za każdym razem dawać panu ministrowi. Tego nie zaakceptuje nikt, poza tym od pewnego momentu ilość kupowanych produktów i usług zmniejszy się o tyle, że ich podaż stanie się nieopłacalna w tym znaczeniu, że producenci będą zmuszeni zmniejszać produkcję, na którą nie będzie zbytu. To zrodzi oczywiście kolejne konsekwencje dla rynku pracy, w wyniku, których nastąpi ograniczenie siły nabywczej ludności, gdyż mniejsza ilość ludzi będzie pracować i/lub za niższe stawki. A wówczas rozpoczyna się samospełniająca przepowiednia negatywnej spirali spadku koniunktury. Wówczas, już żadne podwyższanie podatków nie pomoże, albowiem nie będzie, z czego ściągać. Oczywiście rząd może poszukać nowych sposobów opodatkowania, co z pewnością zrobi, jednakże o wiele bardziej prawdopodobne jest sięgnięcie po finansowania inflacyjne.
W praktyce oznacza to, że jak tylko załamie się ogólna koniunktura i nie zadziałają ogólne mechanizmy ratunkowe, jak np. płynny kurs złotego lub gra w stopy procentowe podejmowana przez Radę Polityki Pieniężnej, to w średniej perspektywie czasowej nie ma alternatywy dla spadku dochodów, chyba, że społeczeństwo zaakceptuje inflacje. W co mogą uwierzyć tylko najbardziej państwowo-szkodliwi idioci. Będzie to oznaczało: konieczność zmniejszenia wydatków, ale realną nie w sferze administracyjnych oszczędności; poszukiwanie nowych dochodów (w tym podatkowych – drenowaniu społeczeństwa nie będzie końca); zwiększenie zadłużenia. Znając asekuranctwo obecnej ekipy rządzącej należy spodziewać się połączenia wszystkich trzech ścieżek, jednakże na poważne reformy ze względu na strukturę koalicji i specyfikę opozycji nie ma, co liczyć. A to oznacza przede wszystkim poszukiwanie nowych dochodów, ograniczone systemowo oszczędności i pożyczanie tam gdzie się da.
Reasumując, im wcześniej zaczniemy na serio oszczędzać pieniądze tym lepiej, albowiem będziemy mieli większą poduszkę antykryzysową. Nie należy już zwiększać podatków powszechnych, albowiem, jeżeli załamie się koniunktura i konsumpcja spadnie o kilkanaście procent, to automatycznie przeniesie się to na dochody budżetu uzależnionego w 66% od podatków pośrednich. Nie mamy marginesu na błąd, nie mamy żadnego buforu, który chroniłby nas przed załamaniem systemu – napiętego prawie do granic wytrzymałości.
W zasadzie każdą złotówkę wydawaną z budżetu państwa, budżetów instytucji i funduszów centralnych (ZUS, KRUS itd.) oraz z budżetów samorządów trzeba dokładnie oglądać z dwóch stron zanim się ją wyda. Pewną szansą mogłoby być zminimalizowanie stóp procentowych do wartości zdawkowych i pchnięcie dużej ilości pieniądza kredytowego na rynek, co przy kontrolowanym poziomie kilku procentowej inflacji mogłoby przynieść efekty w postaci podtrzymania koniunktury na dotychczasowym poziomie ogólnej konsumpcji. Natomiast chyba nic nas nie uratuje, jeżeli zagranica, (czyli głównie Unia Europejska) przestanie kupować nasze półprodukty i produkty. Trzeba poszukać nowych partnerów handlowych, starać się upchnąć to, co sprzedajemy wszędzie gdzie się da, inaczej czeka nas spadek poziomu życia.
Przejdź na samą górę