- Wojskowość
Co nam zostanie z misji zagranicznych?
- By krakauer
- |
- 29 października 2012
- |
- 2 minuty czytania
Z pewnością wiele doświadczeń, w tym tych wskazujących, jakim nonsensem jest prowadzenie wojny bez celu, którego nie da się zdefiniować a przez to już na wstępie czyni się konflikt niemożliwym do wygrania. Dla nas jest to przede wszystkim lekcja systemowa – wiemy jak bardzo jesteśmy słabi i z jakim wysiłkiem wysyłamy nieliczny kontyngent w oparciu o przeważnie obcą logistykę, sami nie jesteśmy zdolni do zapewnienia sobie pobytu i możliwości funkcjonowania, a przede wszystkim, co jest najważniejsze – swobody podjęcia politycznej decyzji wejścia – wyjścia. To wielka nauczka pokory, albowiem o ile możemy uznać, że w Iraku nasi decydenci byli jeszcze oszołomieni blaskiem wielkiej imperialnej gwiazdy, która nad nimi świeciła, to już Afganistan powinien skłaniać do myślenia. W wyniku, którego niezbędne jest wyciąganie wniosków i wprowadzanie zmian w strukturach krajowych, tak żeby jak najlepiej wykorzystać informację z udziału naszego wojska w wojnie.
Co prawda misja afgańska jest niesłychanie specyficzna i różni się praktycznie wszystkim od możliwych scenariuszy konfliktu na krajowym Teatrze Działań Wojennych, to zasada radzenia sobie z dwoma największymi wrogami tj. strachem i chaosem jest zawsze i wszędzie taka sama. Tej lekcji, tego dorobku, tych umiejętności – nie mają inne armie i możemy to umiejętnie wykorzystać przekładając zdobyte doświadczenia na odpowiednie poziomy relacji i myślenia o działaniu armii w kraju.
Oprócz informacji ogólnosystemowych jak również nabycia przez żołnierzy indywidualnej i zbiorowej wprawy w swoim rzemiośle, kluczową informacją, jaką zdobyliśmy (ciągle zdobywamy), w górach Afganistanu jest ujawnienie i uświadomienie sobie samym faktu, że jesteśmy niezdolni do jakiejkolwiek sensowniejszej obrony naszego terytorium, albowiem cały wysiłek, na jaki się obecnie zdobywamy jest adresowany do bardzo ograniczonego potencjału ludzkiego. 2-3 tysiące ludzi przebywających w rejonie konfliktu to w skali naszych potrzeb – ślad obecności! A gdzie logistyka? Na ile godzin (tak ! tak!) starczyłoby nam w kraju amunicji i innych środków bojowych, jeżeli faktycznie zostalibyśmy zaatakowani. A wywiad? Czy on w ogóle po szoku związanym z czystkami kojarzonymi z nazwiskiem jednego z polityków prawicy w ogóle się podniósł i ma zdolność do działania? Jak wyglądają nasze możliwości wywiadowcze na najbardziej interesujących nas kierunkach? Nic o nich nie wiadomo, ponieważ są sprawy z natury tajne i utajnione.
Wcześniej Irak, zmarnowana okazja do milczenia, eskapada wielkim kosztem, olbrzymim wysiłkiem, niesłychanie ryzykowna, w wyniku przeprowadzenia, której w oczach części opinii publicznej świata arabskiego staliśmy się państwem agresorem, zresztą w oczach części zachodniej opinii publicznej także. Pamiętamy słynne słowa francuskiego prezydenta, tak rzeczywiście zmarnowaliśmy okazje żeby siedzieć cicho. W kraju jedynym publicznym głosem rozsądku był głos. Prof. Jacka Majchrowskiego, który został bardzo skarcony za wyrażenie wolnej przecież opinii w wolnym kraju, którego władza wysyła wojsko – utrzymywanie między innymi za jego pieniądze za granice. Nie każdy musi to przecież akceptować! To nie była wojna obronna! Kwestię ewentualnego tolerowania na naszym terytorium tortur wobec więźniów CIA w ogóle pomińmy, albowiem to tylko pogłoski.
Efekty? O ofiarach śmiertelnych i rannych nie piszemy, albowiem poza rodzinami nikt o nich nie chce pamiętać, jednakże wielkie nic wyszło z obiecywanych kontraktów i udziałów w irackiej ropie! Co za bzdury wówczas wypisywała praca, co za skończone brednie bełkotali politycy! Skutek? Nie istniejemy na bliskim wschodzie. Nic nie zyskaliśmy od amerykanów, co potwierdziło porzucenie nas w sprawie tarczy. Aczkolwiek tutaj zyskaliśmy bardzo ważną wiedzę, otóż okazało się przy okazji, że jesteśmy członkiem NATO drugiej kategorii co, do którego zostało uzgodnione z wielkim imperium na wschodzie, że nie będzie włączony w struktury militarno-logistyczne państw sojuszu na serio. To ważna lekcja i wręcz bezcenna informacja, ale czy wyciągnęliśmy z niej jakiekolwiek wnioski? Czy przykładowo zaczęliśmy upominać się do sojuszników o ich sprzęt z demobilu? No, bo przecież, jeżeli nie ma na serio przygotowanych planów obrony naszego terytorium – to o co w ogóle w tej zabawie chodzi? O krew naszych chłopaków na natowskiej zabawie w Afganistanie? Na dzień dzisiejszy nasz bilans udziału w NATO jest w zasadzie neutralny, albowiem poza papierowymi gwarancjami traktatu nie mamy nic. Nie licząc dwóch amerykańskich fregat bez uzbrojenia i ex-norweskich okrętów podwodnych. Jednakże mniejsza z tym, to w istocie nie ma znaczenia, albowiem wiadomo, że w razie, czego mamy kosy, które umiemy przekuć na sztorc!
Wnioski – w zasadzie jeden wniosek. Nie możemy być naiwnymi ptysiami, którzy chcą za pomocą prezentacji w Power poincie wyświetlanych w warszawskich sztabach zarządzać machaniem szabelkami przez drogo szkolonych i dobrze opłacanych komandosów – tysiące kilometrów od naszych granic. Jeżeli jednak się już na eskapady decydujemy, to powinniśmy je przeprowadzać solidnie i w oparciu o własną logistykę! Musimy posiadać swobodę wejścia, autonomię na miejscu i pełną swobodę wyjścia. Samo transportowanie drogiego sprzętu wielkimi ukraińskimi samolotami – tylko po to, żeby rozrywały go prymitywne ładunki umieszczone na poboczach dróg nie ma żadnego sensu. Nic z tego dla nas nie wynika i nie wyniknie.