- Paradygmat rozwoju
Ciemno, zimno i biednie a pociąg już nie przyjedzie!
- By krakauer
- |
- 27 marca 2013
- |
- 2 minuty czytania
Niestety opis miejsca, jako ciemno, zimno i biednie a pociąg już nie przyjedzie zaczyna pasować do coraz większej ilości miejsc w Polsce. W coraz większej ilości miast, miasteczek, wsi i przysiółków jest ciemno, zimno i biednie a komunikacja publiczna nie obsługuje danego obszaru w określonych godzinach. Jest to dowód na to, że Polaków nie stać na podtrzymywanie podstawowej infrastruktury, ponieważ ich dochody są o wiele niższe niż koszty życia, jakie są zmuszeni ponosić żeby w ogóle funkcjonować.
O ile można jeszcze zrozumieć zmniejszanie obsługi regularną komunikacją publiczną niektórych rejonów „interioru”, to nie można się zgodzić na kasowanie takich przyczółków cywilizacji jak placówki pocztowe! Czy ktoś wyobraża sobie, że w XXI wieku mogą być problemy z dostarczaniem przesyłem w państwie mającym bardzo wysokie aspiracje rozwojowe? Jak to wszystko ma się rozwijać, jeżeli krowa musi mieć „paszport” a poczta jest czynna tylko w wybrane dni tygodnia i to o określonych godzinach.
Na niektórych obszarach naszego kraju zapaść cywilizacyjną powiększa także zagadnienie optymalizacja sieci szkolnej. Często szkoła dla lokalnego środowiska wiejskiego jest jedyną placówką kultury oraz jakiegokolwiek życia wspólnego – to wszystko obecnie ulega rozkładowi na naszych oczach cofamy się do czasów czworaków i pańskich dworków, w których oknach z oddali wiejska ludność podziwiała jasność światła, a obserwując unoszący się nad dachem dym wyobrażała sobie jak musi być przyjemnie i ciepło w środku.
Niestety jest coraz gorzej – tzw. Polska B staje się powoli Polską C, D, w ten sposób można chyba będzie do końca wymieniać litery alfabetu a potem je skutecznie numerować, ponieważ skala polskiej biedy nie będzie miała końca.
Dlaczego jest tak źle i dlaczego sytuacja się pogarsza? Praprzyczyną problemów prowincji jest zjawisko społeczno-gospodarczej dyfuzji, to znaczy przenoszenia potencjału do jego większych skupisk gdzie łatwiej jest żyć, znaleźć pracę, odwiedzić lekarza itp. Jednakże nie jest to zjawisko negatywne, ponieważ od wieków zyskują na tym miasta wzmacniające swój potencjał. Problem jest o wiele głębszy, otóż w wielu miejscach kraju nie ma żadnej aktywności na terenach wiejskich i małomiasteczkowych, która przyczyniałaby się do tworzenia wartości dodanej zdolnej włączyć daną przestrzeń społeczno-gospodarczą w znaczeniu funkcjonalnym do łańcucha wymiany dóbr i usług w gospodarce. To była zawsze nasza słabość, albowiem marazm powodował, że nigdzie nie rozwijała się innowacyjność, a nawet tradycyjne sektory jak gospodarka rolna zaczęły zanikać, ponieważ przestało się opłacać nimi zajmować. Rolę dochodów z prac nisko dochodowych przejęły głodowe transfery socjalnych ze środków publicznych. Jest to przerażające, ale niestety dotyczy to milionów ludzi i to już w drugim lub nawet kolejnym którymś już pokoleniu jak w przypadku ludności wiejskiej w rejonach, gdzie nie ma szans na produkcję towarową ukierunkowaną na rynek.
Mamy w kraju całą masę małych skupisk ludności, która nie produkuje w sensie rynkowym niczego, w pełni utrzymując się z transferów socjalnych – jedyną wartością dodaną jest „produkowanie” nadwyżek ludności, którą niestety zmarnowano eksportując ją głównie za granicę. W efekcie z wielu miejsc w kraju – poza realizowaną tam konsumpcją zupełnie nic nie wynika, a koszty związane z funkcjonowaniem na tych obszarach ponosić trzeba.
Jest potrzebny program aktywizacji środowisk lokalnych z możliwością likwidacji siedlisk, które nie mają racji bytu z powodów społeczno-gospodarczych. Chodzi o takie przekształcenie struktury funkcjonalnej państwa, żeby nie opłacało się kontynuować zasiedlania miejsc niestwarzających żadnych szans na w miarę cywilizowane funkcjonowanie zgodne z potrzebami człowieka. Wówczas zmniejszą się koszty utrzymywania infrastruktury i całych systemów, których sam stan gotowości jest bardzo kosztowny a korzystanie z nich jest sporadyczne lub prawie żadne.
Oczywiście nie chodzi tutaj o inżynierię społeczną czy też wysiedlanie ludności i burzenie ich domostw spychaczami tylko, dlatego bo są biedni! Wręcz przeciwnie – chodzi głównie o stworzenie realiów wzmacniających lokalne struktury na tyle, żeby były zdolne do przyciągania otaczających je mniejszych siedlisk w sposób dobrowolny i ukierunkowany wartością dodaną dla wszystkich. Stosowny program powinien być obliczony na długie lata, – co najmniej na jedno lub może i dwa pokolenia i stopniowo wymuszać zmiany zachowań i przyzwyczajeń mieszkańców wsi i miasteczek. Ma to tym większy sens, że wraz ze starzeniem się społeczeństwa i zmniejszaniem się ogólnej ilości mieszkańców – koszty utrzymania infrastruktury – nawet tej podstawowej będą wyższe w przeliczeniu na końcowego użytkownika.