- Historia
Bitwa Warszawska 1920 a dzisiejsza rusofobia w Polsce
- By krakauer
- |
- 14 sierpnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Bitwa Warszawska 1920 roku, zwana potocznie cudem nad Wisłą, to z pewnością jedno z najznamienitszych wydarzeń w historii Polski, jak również ważne (ale nie pamiętane) wydarzenie w dziejach Europy i Świata. Pod Warszawą armia Józefa Piłsudskiego pokonała Armię Czerwoną w wielodniowej i składającej się z kilku faz bitwie. Szczegóły wojskowe pozostawmy historykom wojskowości, liczy się ten fakt, że przegrana Tuchaczewskiego spowodowała zarazem remis w wojnie z przewagą po stronie polskiej, ponieważ udało się nam wówczas zagwarantować swoją niezależność od Imperium na wschodzie. Dzisiaj 15 sierpnia – obchodzone jest w kraju na pamiątkę tego wydarzenia Święto Wojska Polskiego.
Niestety od pewnego czasu – mniej więcej od połowy lat 90-tych, postępuje silne rusofobiczne ukierunkowanie wymowy ideologicznej tego święta. Trudno orzec, czy bodźcem do tego było ustanowienie go świętem Wojska (ponownie 1992 rok w nawiązaniu do tradycji przedwojennych), czy też związanie z wymową przedwojennych uroczystości patriotyczno-religijnych, które miały wyraźnie charakter antyradziecki. Trzeba pamiętać, że po 1920 roku, w Polsce panował mit zwycięstwa nad komunizmem/bolszewizmem i powstrzymanie „nawały” jako przedmurze Europy itd. Miało to istotne uzasadnienie, ponieważ o czym dzisiaj nie pamiętamy, całe nasze przedwojenne państwo było bardzo silnie nastawione w kontrze do tego co było za wschodnią granicą, głównie z pobudek ideologicznych. Przez całe 20-lecie międzywojenne przygotowywaliśmy się nie do wojny z Niemcami, ale właśnie do wojny z ZSRR, ponosząc m.in. gigantyczne wydatki na flotę, która miała służyć do blokady „czerwonej” żeglugi a po prostu uciekła, została wycofana lub została banalnie zatopiona – nie przynosząc w zasadzie żadnego strategicznego pożytku w wojnie z Niemcami. Oczywiście to tylko wybrany przykład, ale takich można mnożyć, przy czym trzeba pamiętać, że do wojny z silnie uprzemysłowionym pod koniec lat 30-tych ZSRR byliśmy również nie przygotowani, ponieważ zostalibyśmy zalani olbrzymią ilością potężniejszego sprzętu (czołgi T, KW, i inne), radzieckie uzbrojenie już wówczas wyprzedzało nasze o epokę. Po prostu byliśmy przeraźliwie biedni, zbyt biedni, żeby móc skutecznie sprostać przewadze przeciwnika, a teren Zachodniej Białorusi, czy Wołyń to nie Finlandia – nie dało się zorganizować żadnej skutecznej obrony, jeżeli nie dysponowało się tysiącami czołgów na praktycznie idealnym i płaskim obszarze.
Ten mit obrony przed „imperium zła” został zapomniany w czasie PRL-u, w znacznej mierze wykorzeniony, jednakże nadal funkcjonuje w niektórych środowiskach silnie prawicowych, zwłaszcza tych związanych z niektórymi frakcjami Kościoła dominującego. Nie da się jednak w żaden sposób wytłumaczyć racjonalności dzisiejszej jadowitej rusofobii zauważalnej przeważnie u tych samych Polaków. Jeżeli słyszymy, że w kraju dochodzi do profanowania pomników nagrobnych na cmentarzach wojennych czerwonoarmistów – przy czym wszystko jedno z której wojny, a w samym XX wieku było ich trzy! To się po prostu włos na głowie jeży! Przy czym jest oczywistym, że w Polsce na dzień dzisiejszy nie ma kultury profanowania grobów, bo nawet żołnierzy SS leżących w oznaczonych miejscach nikt nie profanuje, a polskie samorządy dbają o porządek na terenie takich cmentarzy. Nie wiadomo komu, czemu i po co ma to służyć. Inicjator osiąga dwa cele – w Polsce zniesmaczenie a w Rosji gniew, czyli wrogość.
Pomijając już sam fakt, jakim bydlęciem trzeba być, żeby profanować groby – trzeba wskazać na całą pozorność tego gniewu na Rosję i Rosjan, którzy przecież nie są winni dzisiaj temu, że przed kilkudziesięcioma laty Lenin wraz z towarzyszami nakazał Tuchaczewskiemu w ramach likwidowania „białego” oporu i ognisk interwentów – wyprawę na zachód (Naprzód na Zachód! Przez trupa białej Polski do serca Europy!). Jako Polacy musimy pamiętać o tym, że chwilę wcześniej żołnierze Piłsudskiego wjeżdżali do Kijowa praktycznie bez jednego wystrzału tramwajem miejskim! Po co poszli tak daleko na wschód, jednocześnie nie dając Ukraińcom tego czego ci pragnęli i pragną najbardziej na świecie? Zostawmy jednakże historię, wróćmy do dnia dzisiejszego.
Nie może być bowiem tak, żebyśmy to święto traktowali jako antyrosyjskie, chociaż niezwykle trudno jest, żeby było inne w wymowie ale w treści może być antykomunistyczne – jeżeli już musi być skierowane przeciwko czemuś. A to zawsze lepiej niż anty-rosyjskie, bo być może kogoś zszokuję, ale narodami, które najbardziej ucierpiały od komunizmu są właśnie narody byłego ZSRR z Rosjanami i Ukraińcami na czele! Dziwne, że polski mainstream nie dąży do przeniesienia akcentu z nazywania Rosjan atakujących wówczas Polskę Rosjanami – na rzecz nazywania: komunistami lub bolszewikami, tak często jak rzadko słychać w polskich mediach o wojnie z Niemcami, zamiast czego mamy hitlerowców, faszystów lub nazistów! Ot podwójne standardy! Ciekawe czemu to służy? Pomyślcie o tym państwo sami…
Trzeba się zastanowić w całym kraju, czy w świetle wydarzeń II Wojny Światowej, gdzie Polska była po prostu mrówką na szachownicy (słowa Jana Kurdwanowskiego), jest w ogóle sens świętowania wcześniejszej wygranej? Przecież różnica pomiędzy 1920 rokiem i 1944 tym – tak razi, że nie można pozostać obojętnym na wielkie historyczne kłamstwo, które nas dotyczy, a o którym nasze elity konsekwentnie milczą – zezwalając na rusofobiczne akcenty mające na celu ukrycie banalnej ale porażającej prawdy.
W 1920 roku zachodowi w świetle niewiadomej w Rosji opłacało się uzbroić Polskę po zęby, dostaliśmy z Francji dosłownie góry broni i amunicji – całą gotową armię, wyszkoloną, wyekwipowaną, wymusztrowaną, opłaconą, która dostała z francuskich arsenałów tak dużo śmiercionośnych zabawek ile mogła udźwignąć. Co więcej temu państwu, zainicjowanemu w istocie przez Niemców (Rada Regencyjna przejęła kompetencję administracji cesarskiej) i przechwyconemu przez Józefa Piłsudskiego (przejął jej kompetencje) – udzielono dzięki wstawiennictwie panów Dmowskiego i oczywiście Paderewskiego totalnego wsparcia dyplomatycznego, tak znacznego, że nawet pokonane ale wciąż potężne na wschodzie Niemcy – wycofały się pod nadzorem Polskiej Organizacji Wojskowej Piłsudskiego praktycznie bez jednego wystrzału i bez większych incydentów. W efekcie nadludzkim wysiłkiem, dzięki węgierskiej pomocy- KTÓREJ NIGDY NIE ZAPOMNIMY – bo to dostawa amunicji jako daru od rządu węgierskiego spowodowała, że nie zabrakło naszym wojskom czym strzelać z Mauserów – Wojsko Polskie przeszło do kontrofensywy dysponując przewaga informacyjną i wygrało wojnę odpychając przeciwnika, przy czym wybitnie go gromiąc. To był rok 1920 – sierpień, w listopadzie 1918 roku zniknęły orły zaborcze! Polskę wówczas liczyło się proszę państwa w miesiącach! Jednak się udało! Musimy mieć świadomość, że bez wydatnej zachodniej pomocy by się nie udało wcale, a tak to tylko mieli potem pretensje do przebiegu odcinków wschodniej granicy (kwestia ukraińska kompletnie źle rozegrana przez Piłsudskiego – jako jego jeden z największych błędów ciążyła mu do ostatnich dni).
W 1944 roku – ta sama Polska, ta sama sytuacja, ci sami Niemcy, no może opętani wyjątkowo chorą nawet jak na nich ideologią, ale front nawet w podobnym miejscu – tylko nieco bardziej dynamiczny, wszystko to samo. I co się stało? Nic się nie stało proszę państwa, ponieważ była Jałta, Teheran, potem Poczdam. Marionetkowemu rządowi polskiemu w Londynie cofnięto uznanie i panom hrabiom i pułkownikom kazano milczeć, a w kraju wschodnie Imperium zrobiło to co chciało w 1920 – czyli osadziło swój rząd, już bez Marchlewskiego, ale nie zabrakło „patriotów polskich”. Nikt temu się nie przeciwstawił, chociaż ZSRR było nawet sojusznikiem a nie niewiadomą, z którą zachodni interwenci od Murmańska po Władywostok walczyli! Nie – sprawa została po prostu umówiona, Polacy zostali oddani pod panowanie Rosjan, czy to się im podobało czy nie – nikt nas nie pytał o zdanie.
Wniosek? Jaki sens ma świętowanie 1920 roku w kontekście roku 1944-tego? Czy ta ksenofobiczna rusofobia, która towarzyszy przypominaniu wydarzeń 1920 roku nie ma przypadkiem na celu okłamania Narodu i zakłamania historii w kontekście zdrady zachodu i nie oszukujmy się – ZDRADY HANIEBNEJ naszych własnych elit w okresie wojny i po niej? Naprawdę nie ma czego świętować, ponieważ to bardzo smutne święto – pamiątka dni w których zabijano się. Pamiętajmy, że chociaż nikt Armii czerwonej w 1920 roku do Warszawy nie zapraszał, to nie ma zabijania „na chwałę”, zawsze zabija się na śmierć. Potem jest tylko płacz i samotność ofiar – z obu stron konfliktu. Na tym nie da się niczego zbudować, zwłaszcza jeżeli w tym macza swoje złodziejskie łapy ktoś trzeci, kto na krzywdzie Polaków i krzywdzie Rosjan zawsze umie skorzystać.