- Ekonomia
Bieda boli najbardziej w święta, ale jaka bieda?
- By krakauer
- |
- 02 grudnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Codzienny niedostatek, odmawianie sobie i życie od przysłowiowego pierwszego do przysłowiowego pierwszego – to chleb codzienny większej części polskich rodzin. Chociaż statystyka publiczna dokonuje ekwilibrystyki, żeby przypadkiem nie wykazać prawdy o biedzie i nędzy w Polsce – to dane na temat wynagrodzeń mówią swoje. Dominująca część społeczeństwa to niezamożne gospodarstwa emeryckie, renciści, studenci ledwo wiążący koniec z końcem, jak również młode małżeństwa skredytowane na całe życie, jak również mali i średni przedsiębiorcy uginający się pod ciężarem podatków i kar, no bo kary w różnej postaci to codzienność naszej przedsiębiorczości. Naprawdę mało jest grup społecznych, którym jest dobrze, które mogą w pełni zadowolone i szczęśliwe – jako beneficjenci systemu III RP z zadowoleniem przeżyć święta polegające głównie na zwiększeniu i zintensyfikowaniu konsumpcji.
Tymczasem galerie handlowe są pełne, a wręcz przepełnione. Obsługa nie nadąża za ilością klientów, co dotyczy całego kraju. Gdyby tego było mało, to jeszcze mamy sklepy dyskontowe, którymi obłożone są osiedla naszych miast jak również powoli dyskonty pojawiają się także na wsiach. Wszędzie mrowie – po prostu całe zmotoryzowane hordy współobywateli – pchających koszyki pełne rzeczy potrzebnych, mniej potrzebnych i zupełnie zbędnych – nawyk kupowania na promocjach się rozwija i ma się dobrze.
Czy to zatem nie jest jakiś fenomen, że w kraju narzekaczy, ludzi o małych dochodach – handel detaliczny, w którym naprawdę nie jest tanio – w okresie świątecznym ma problemy z wyrobieniem z obrotami i są placówki handlowe, które w okresie przedświątecznym i na następujących potem – ciągle kulawych wyprzedażach potrafią zrobić do połowy rocznego obrotu?
Jest to i zostanie prawdopodobnie wielka tajemnica naszej gospodarki, przy czym uwaga nie mogą to być dochody z szarej strefy, ponieważ w szale zakupów biorą udział ludzie w zasadzie ze wszystkich klas i grup społecznych. Wszyscy kupują, a potem przeważnie wiele wyrzucają. No ale mniejsza z tym, chodzi głównie o to, żeby zapłacili podatek VAT a następnie ekologicznie zutylizowali zakupione produkty. Reszta, czyli satysfakcja z zakupów nikogo nie interesuje, promowany jest raczej niedosyt.
Oczywiście wiadomo o parszywym zwyczaju udzielania przez banki kredytów lichwiarskich przed świętami, jednakże tym też nie można tłumaczyć oblężenia jakie przeżywają sklepy.
Tutaj jest coś z naszą mentalnością mocno nie tak, bo stopa oszczędności jest stała – to nie jest tak, że ludzie oszczędzają cały rok na kolejny telewizor LCD większy o 5 cali, tylko po to, żeby zaimponować sąsiadowi.
Są natomiast wśród nas także osoby, których nie jest stać na to, żeby sobie pozwolić na szaleństwo i szał nieograniczonych i nielimitowanych zakupów. Bieda jednak ma to do siebie, że najczęściej jest przerzucana na nie wykonane w terminie opłaty, odłożone leczenie stomatologiczne, czy też w ogóle wszelakie, bo wiadomo że teraz za lekarza w Polsce się płaci. Te zwiększone wydatki nie biorą się znikąd, zawsze mają swoje pokrycie, swoistym fenomenem bowiem jest to, że sklepy rokrocznie notują zwiększone obroty a ludziom nie rosną tak szybko pensje.
Naprawdę debet „na karcie” zaciąga się łatwo i szybko, zachwycony naszą zdolnością kredytową bank – na telefon lub nawet za pomocą formularza internetowego ochoczo zwiększy nam debet do krotności wynagrodzenia, jeszcze nam za to że od niego pożyczamy – podziękuje i da prezent! Jak w takich warunkach nie korzystać?
Potem bywa gorzej, potem przychodzą upomnienia, ponaglenia, w końcu wyrok sądowy, a przy sądownictwie elektronicznym wprowadzonym za rządów tej koalicji dla udogodnienia prowadzenia spraw wielkich korporacji i masowych detalistów – to kwestia kilku tygodni, potem klauzula i komornik. Wówczas zaczyna robić się smutno, zwłaszcza bywa nieprzyjemne zabieranie dzieciom ich ulubionych gier wideo i fajnego dużego telewizora… Wówczas bieda pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Tylko tyle a zarazem, aż tyle – ku przestrodze!