- Polityka
Atomowy gambit w Azji
- By krakauer
- |
- 24 stycznia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Potencjalny konflikt Chin i Japonii może zmienić reguły rządzące funkcjonowaniem współczesnego świata w stopniu porównywalnym do przetasowania, które spowodowała II Wojna Światowa. O ile w przypadku Europy stawką była dominacja nad kontynentem i skupionymi wokół niego zasobami mocarstw kolonialnych a wynik wojny doprowadził do hegemonii układu bipolarnego USA i ZSRR nad światem, to obecnie w Azji będzie chodziło o coś o wiele ważniejszego. Stawka azjatycka to zdjęcie kajdan z rodzącej się chińskiej potęgi – umożliwienie Chinom swobodnego rozwoju w znaczeniu imperialnym, tzn., możliwości formułowania swoich interesów, jako dorozumianych przez otoczenie warunków brzegowych ich dążeń. Obecnie ten przywilej posiadają Stany Zjednoczone, które dotychczas także w Azji dzięki sojuszom z pokonaną Japonią i obronioną przed komunizmem częścią Korei – mogły bez większych kłopotów dyktować swoje warunki, z jednym poślizgiem w Wietnamskiej dżungli, gdzie po prostu nie da się prowadzić wojny. Strategicznym dążeniem Chin będzie wyparcie USA z roli gwaranta dla rozwiniętej części Azji lub takie ograniczenie zblokowanych z nimi krajów, żeby amerykańska presja i amerykańskie gwarancje nie blokowały swobody chińskich decyzji.
Spór wokół Senkaku/Diaoiu to tylko papierek lakmusowy, czy też preludium do prawdziwego konfliktu. Żadna ze stron nie chce i nie może tu odpuścić, albowiem jeżeli odpuści w tak banalnej i nie mającej w sumie znaczenia sprawie jak małe skaliste wysepki – nie mające żadnego znaczenia strategicznego (poza potencjalnie surowcowym) – to następnie konfrontacja przeniesie się na inne pola, gdzie stawka gry będzie wyższa. W interesie każdego z graczy jest pogrzebanie ambicji konkurenta właśnie na tych skalistych wysepkach, tak żeby zadać mu jak największą prestiżową porażkę.
Wszyscy analitycy zdają sobie sprawę, że już sama zimna wojna między Japonią a Chinami będzie oznaczać dla świata zupełnie nowy stan, podobny nieco do konfliktu Iran-Irak z lat 80-tych XX wieku. Chodzi o to, że obie potęgi będą starały się wzmocnić swój potencjał poprzez zewnętrzne sojusze, w celu zakupów broni i technologii ich produkowania – będą masowo eksportować to co mają najcenniejszego. Chiny – tanią siłę roboczą w postaci zmaterializowanej w produktach a Japończycy – technologię. Dodatkowo obie strony mogą posiłkować się spieniężaniem olbrzymich transz amerykańskiego długu, albowiem skądś będą musiały wziąć pieniądze na przygotowanie się do prowadzenia wojny. Dla świata będzie to okres żniw, albowiem Japończycy już zrozumieli, że dla zachowania swojego stylu życia muszą zwiększyć inwestycje zagraniczne – poza Azją i zrobią wszystko, żeby pompować kapitałowo i technologicznie swoje zagraniczne fabryki. Natomiast Chińczycy będą bali się embarga, które zachodnia część świata może nałożyć pod wpływem USA. Bardzo pomogłoby to w re-industrializacji zachodu jak również rozwojowi gospodarczemu całego świata. Chińczycy doskonale o tym wiedzą, dlatego położą duży nacisk na kształtowanie rynku wewnętrznego, albowiem już za kilkanaście lat od świata zewnętrznego będą potrzebowali głównie surowców.
Ewentualna wojna wcale nie musi wyniknąć z bezpośredniego starcia dwóch najważniejszych graczy – Chin i Japonii. Dla Pekinu jest oczywistym, że Waszyngton nie zaangażuje się oficjalnie po żadnej ze stron, jak również nie będzie atakował – w celu obrony Japonii – jeżeli nie zostanie przekroczona granica paraliżu atomowego. Dlatego w ich interesie jest posługiwanie się buforem – stanowiącym odpowiednik Japonii dla Waszyngtonu. Z krajów regionu, jedynym krajem nadającym się do pełnienia roli straszaka jest Korea Północna.
Do tej pory się tego nie mówiło, albowiem konflikt koreański w naszych mediach kreowano zawsze jako wygraną przez ONZ kampanię przeciwko komunistom z północy. Tymczasem w oczach Koreańczyków z północy – wojna koreańska jaką znamy z lat 50-tych XX wieku, to nic innego jak kontynuacja wyzwalania kraju z rąk obcych interwentów – okupantów, którzy nastąpili na południu kraju po odejściu okupantów Japońskich. W tym kontekście nienawiść do Japończyków na północnej części półwyspu może być bardzo efektywnie zakonserwowana. Na południu nie jest lepiej – z powodów historycznych, albowiem japońska okupacja półwyspu była długotrwała i bardzo brutalna, natomiast ze względów pragmatycznych konflikt Korei Południowej z Japonią jest bardzo mało prawdopodobny. Natomiast posłużenie się Koreą Północną – do wywołania konfliktu jest jak najbardziej prawdopodobne, albowiem nie dość że obie strony starego konfliktu nadal formalnie są w stanie wojny, to sytuacja na granicy jest zawsze napięta. Nie brakuje przypadków np. ostrzału artyleryjskiego – ponad strefą buforową, zaczepek wojsk, prowokacji. Dwie potężne koreańskie armie – stale stoją w pogotowiu – pod bronią. Tam bardzo niewiele trzeba, żeby doprowadzić do wybuchu.
Możliwy jest także inny scenariusz, mianowicie atomowego ataku Korei Północnej – na Japonię! W związku z ostatnimi sukcesami Korei Północnej w zakresie rakiet balistycznych – osiągnięcie wysp japońskich rakietą jednogłowicową – nie jest niemożliwe. Ze względu na prymitywizm ich techniki i doskonałość japońsko/amerykańskich środków przeciwdziałania atakiem rakietowym – należy się spodziewać dużej salwy rakiet (kilkadziesiąt do stu kilkudziesięciu), celem zmylenia i wprowadzenia w błąd systemów obrony przeciwrakietowej. W ten sposób napastnik – może liczyć na to, że wśród olbrzymiej ilości rakiet balistycznych wystrzelonych prawie jednocześnie – przeciwnik wybierze jako cele priorytetowe – niewłaściwe, czyli uzbrojone w głowice konwencjonalne. Natomiast 2-5 rakiet z głowicami jądrowymi przejdzie nad cele i je skutecznie porazi. Jest to scenariusz, który od dawna nie pozwala spać japońskim i amerykańskim analitykom.
Po takim ataku, Japonia oczekiwałaby od USA adekwatnej odpowiedzi – z wykorzystaniem parasola atomowego. Amerykanie musieliby narazić na prawie pewne zerwanie sojusz z Japonią, jeżeli nie wykonaliby ataku niekonwencjonalnego na Koreę Północną. I tutaj powstaje problem, albowiem ze względu na to, jakiego typu głowic i o jakiej mocy by użyli, tym mogliby doprowadzić do nadzwyczajnego skomplikowania stosunków z Chinami a także w części z Rosją, która przynajmniej formalnie musiałaby się obruszyć.
Oczywiście totalne zniszczenie infrastruktury na terenie Korei Północnej nie jest żadnym problemem dla Amerykanów i Japończyków. Jednakże jakakolwiek agresja na ten kraj, nawet stanowiąca odpowiedź na wcześniejszy atak atomowy – natychmiast spowoduje atak tego kraju na południe.
Oczywiście możliwy jest scenariusz odwrotny – najpierw atak Północy na Południe, a następnie atak atomowy północy na cele na południu oraz w Japonii (formalnie amerykańskie bazy). W każdym scenariuszu – reżim północnokoreański ma pełną świadomość, że z jego perspektywy byłaby to wojna na wyniszczenie i o być lub nie być. W razie przegranej mogliby tylko prosić Chiny lub Rosję o azyl. Nic poza tym, dlatego nie odpuszczą a mają czym atakować – zupełnie na serio w rozumieniu armii państw Układu Warszawskiego ze szczytu przygotowań do konfrontacji.
Bez względu na wynik takiego konfliktu, który siłą rzeczy byłby jakimś nowym powrotem do istniejącego status quo, głównym wygranym zawsze jest Pekin, albowiem Japonia poniesie straty i oddali się mentalnie od USA, a Korea południowa z pewnością nie obroni swojej stolicy – jest po prostu za blisko od granicy, a to oznacza bilionowe straty i globalny kryzys na rynku elektroniki użytkowej na kilka lat! Kwestie nuklearnego zdemolowania się nawzajem w ogóle trzeba pominąć, albowiem możliwe skutki byłyby tak dramatyczne, że nie ma, czego rozważać. Natomiast, – jeżeli amerykańska riposta nie zadowoliłaby Japończyków i w tym kraju doszłoby do przewrotu politycznego – odrzucającego „pokojowe nastawienie”, a prawdopodobnie atomowa katastrofa byłaby do tego wystarczającym powodem. To należałoby się liczyć z dość szybkim zakończeniem sojuszu Japońsko-Amerykańskiego, przynajmniej w takiej formule, w jakiej on jest od wojny – amerykańskiej protekcji. Japonia bardzo szybko postawiłaby na rozbudowę armii i własnego potencjału niekonwencjonalnego, a ze względu na posiadaną przez ten kraj rentę technologiczną i możliwości produkcyjne tego kraju – prawdopodobnie Japończycy szybko zadziwiliby świat – tworząc potencjał zbrojny zdolny do inwazji na kontynent Azjatycki, jak również zabezpieczenie sobie „pleców” od wschodu tj. ze strony Pacyfiku – USA.
Japończycy bardzo przeżywają upokorzenia, Chińczycy podobnie. Amerykanie nie są do nich przyzwyczajeni, dlatego właśnie początek konfliktu będzie miał wymiar prestiżowy, a z czasem rozwinie się w prawdziwy koszmar dla regionu i całego świata.
Oceniając sytuację z naszej perspektywy – należy przygotować się do długich okresów gwałtownych wzrostów cen towarów strategicznych i żywności. Dlatego potrzebujemy możliwie szybko elektrowni atomowych i dywersyfikacji dostaw gazu oraz rozwoju produkcji żywności – głównie na eksport, albowiem już jest – a stanie się ona w najbliższych latach towarem wybitnie strategicznym. Jak tylko w Azji mocarstwa wezmą się za „łby” żywność będzie cenniejsza od ropy i złota. Możemy na tym bardzo skorzystać, w tym jako miejsce inwestycji dla Azjatyckiego, głównie japońskiego kapitału.