- Paradygmat rozwoju
Nie jest dobrze, jeżeli politycy mają ponadnarodowe szanse i aspiracje
- By krakauer
- |
- 05 kwietnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Nie jest dobrym rozwiązaniem dla krajowego systemu politycznego, jeżeli czołowi politycy mają szansę na awans do struktur ponadnarodowych. W zasadzie powinniśmy mówić równolegle o szansach i aspiracjach, ponieważ te szanse wynikają właśnie z aspiracji. Problem powstaje wówczas, gdy okazuje się, że efektywność i skutki działania danego polityka lub nawet samej śmietanki danej klasy politycznej będą przesądzały o możliwościach kwalifikowania danych polityków do funkcji w strukturach ponadnarodowych.
Globalizacja oraz udział naszego państwa w licznych strukturach ponadnarodowych dają naszym politykom wspaniałe szanse rozwoju poza Polską, należymy do ONZ, licznych organizacji międzynarodowych i ponad narodowych oraz struktur szczególnego znaczenia mających dla nas znaczenie strategiczne jak Unia Europejska i Pakt Północno Atlantycki. Jest oczywistym, że najważniejszym polem do występowania jest dla naszych polityków awans w ramach struktur Unii Europejskiej. Jest to organizacja posiadająca realną władzę i rzeczywiste możliwości, od której bardzo dużo zależy w zakresie naszych możliwości państwowych i członkostwo, w której jest dla nas „być albo nie być”. Stąd też naturalnym jest „parcie” naszych polityków na zajęcie stanowisk w tej organizacji, nie można ich za to krytykować ani się tym dążeniom dziwić, ponieważ pośrednio od ilości przedstawicieli narodowych w strukturach unijnych zależy miejsce danego kraju w poczcie teoretycznie i formalnie równych członków Wspólnoty.
Być może będzie to stwierdzenie dość ryzykowne, ale trzeba uznać, że w przypadku państw takich jak Polska, dla których Wspólnota stanowi cel sam w sobie a nie środek do celu, jakim powinna być realizacja państwowej racji stanu – awans na funkcje wspólnotowe to dla polityka szczebla krajowego o wiele więcej niż cokolwiek z funkcji narodowych. Wynika to z aspiracji oraz przełożenia wagi spraw krajowych, jako podległych pod sprawy wspólnotowe. Gradacja funkcji i ich ważności jest w tym zakresie oczywista. Oznacza to, że Polska nawet nie będąc w federacji lub konfederacji – generalnie sprowadza się sama do roli prowincji państwa federalnego, w którym politycy realizują prawdziwe możliwości działania dopiero ponad szczeblem krajowym.
Szczególne niebezpieczeństwo zachodzi wówczas, jeżeli jakiś kraj tak jak nasz jest a przynajmniej stara się być „prymusem” i za wszelką cenę udowadnia swoją przynależność poprzez wychodzenie przed szereg. Wówczas w ocenie realnych decydentów, – czyli elit państw najsilniejszych w danym układzie, w naszym przypadku Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch – tacy politycy po prostu „pajacują” to znaczy są w stanie wykonać dowolną figurę, żeby tylko i wyłącznie udowodnić swoje oddanie dla spraw i zagadnień wspólnotowych „europejskich”. Pod pewnymi względami zachodzi tutaj ryzyko podporządkowania polityki narodowej i interesu państwowego – interesowi osobistemu danego polityka, który nie ukrywa swoich aspiracji ponadnarodowych. Jest wówczas, bowiem wiadomym, że polityk eurosceptyczny raczej nie ma szans, ponieważ i tak nie dokonuje się tutaj wyboru na funkcję realnie decyzyjne, ponieważ nikt nie powierzy politykom polskim urzędu Kanclerza Federalnego lub Prezydenta Republiki Francuskiej, a jedynie mniej lub bardziej fasadowe popłuczyny, gdzie ze swoją kaleczoną znajomością angielskiego nie uczynią szkód a mogą sobie „pociesznie pajacować” ogrzewając się brukselskim ciepełkiem.
W interesie państwowym, zatem powinno być jasne rozgraniczenie możliwości politycznych na konkretnych stanowiskach decyzyjnych najwyższego szczebla jak również kluczowych dla funkcjonowania państwa i gospodarki. Ponieważ nie mamy narodowych korporacji (ugrupowań gospodarczych) umożliwiających dywersyfikację ścieżek kariery zawodowej, to nie można nikomu niczego ograniczać, ale generalnie śmiesznym jest przypadek jak premier „pacynka” zostaje doradcą – lobbystą w globalnym banku odpowiedzialnym za globalny kryzys i ma się zajmować sprawami polskimi. Taki przypadek przecież niedawno był, być może żałosny i nikt tak naprawdę nie traktował tej osoby w pełni na serio, jednakże sam fakt takiego a nie innego ustawienia personalnego determinuje naszą pozycję wśród innych narodów.
Trzeba, zatem rozważyć wprowadzenie do konstytucji mechanizmów w jakiś sposób blokujących automatyzm szczebli kariery, tak żeby nie okazało się, że marzeniem, czy też sposobem na ucieczkę polityków polskich od odpowiedzialności za popełnione decyzje – będą struktury unijne. Taki stan rzeczy, w którym np. urzędujący premier i kilku jego ministrów na serio, jako alternatywę polityczną dla przegranych wyborów w kraju rozpatrywałby „czmychnięcie” na jakieś administracyjno-polityczne stołki w Brukseli jest nie do zaakceptowania. Potrzebujemy bezpieczników izolujących zapędy naszych polityków, ale równolegle nieograniczających nikogo, ponieważ w ten sposób możemy stracić wielu życzliwych rzeczników spraw narodowych.
Być może elementem do rozważenia byłoby wprowadzenie zasady okresu karencji? O czasie trwania np. połowy kadencji poprzednio pełnionej najważniejszej funkcji w strukturach państwowych? Co by znaczyło, że np. ktoś, kto był premierem przez dwie pełne kadencje polskiego parlamentu – mógłby zostać szefem np. Komisji Europejskiej lub kandydować na jakąś inną unijną funkcję dopiero po minięciu kolejnej kadencji, albo przynajmniej jej połowy – za zgodą kolejnej administracji (rządu). Powierzenie władztwa w tym zakresie aktualnemu rządowi jest bardzo ważne, ponieważ wykluczałoby to ryzyko spowodowania rozdźwięku pomiędzy strukturami ponadnarodowymi, w tym przypadku wspólnotowymi a naszym aktualnym rządem. Oczywiście oznacza to także szereg ograniczeń, na temat, których nie ma powodu się rozpisywać, ważne jest jednakże, żeby rozważyć wprowadzenie przynajmniej opcji – zapytania aktualnie urzędującego Prezesa Rady Ministrów – przynajmniej o opinię. Niech to ma, chociaż znaczenie honorowe i towarzyskie, jeżeli nie udałoby się tego wprowadzić, aczkolwiek prawdopodobnie ze względu na bieg aktualnych spraw i możliwość wykorzystania tego pomysłu w aktualnej walce politycznej – wprowadzenie takich obostrzeń mogłoby znaleźć wielu zwolenników.
W naszym interesie jest, żeby realnym centrum spraw państwowych był zawsze rząd narodowy, wszystkie podmioty i osoby, którym miła jest ojczyzna i nie jest to tylko puste słowo – powinny mu się w sensie administracyjnym zawsze podporządkowywać, co oczywiście nie oznacza prawa do prowadzenie równolegle nawet totalnej krytyki. Musimy się nauczyć rozgraniczać te dwie sprawy.