- Paradygmat rozwoju
Fikcja pojednania z Rosją
- By krakauer
- |
- 14 sierpnia 2012
- |
- 2 minuty czytania
Pojednanie pomiędzy narodami rozumiane, jako zapomnienie negatywnych zdarzeń historycznych w kontekście współcześnie realizowanej racji stanu pomiędzy Polską a Rosją jest niemożliwe. Wszelkie wysiłki w tym kierunku ze strony polskiej nie mają w istocie większego sensu, albowiem z góry są skazane na niepowodzenie. Wszelkie starania się o takie pojednanie ze strony rosyjskiej to nic innego jak sztuczne gesty, genetycznie niezgodne z ponad 300 letnią rosyjską polityką wobec Europy i siłą rzeczy Polski. Na trupie Polski pod koniec XVIII wieku Rosja zdefiniowała swoją mocarstwowość, zwłaszcza w najbardziej pożądanym – europejskim wymiarze, to Polska stanęła skutecznie na drodze Armii Czerwonej w 1920 roku, jak dotychczas ten wyczyn udał się tylko i wyłącznie Wojsku Polskiemu, żadna inna armia nigdy nie powstrzymała rosyjskiej nawały, nie udało się to nawet okrutnym i uzbrojonym po zęby Niemcom.
Rosja ma problem sama ze sobą, albowiem po upadku czerwonego imperium jedynym jak dotychczas skutecznym spoiwem, zdolnym do okiełznania myśli i pragnień wielu narodów tego olbrzymiego żywiołu jest myśl neoimperialna bardzo kosztownie zaaplikowana przez Władimira Putina. Nic innego nie spaja Rosji w Rosję bardziej niż pragnienie bycia, co najmniej imperium nr 2 w globalnej grze, którą Rosja na własne życzenie przegrywa. W wyniku takiego paradygmatu państwa, opartego na sile – problem z Rosją polega na tym, że nie uznaje ona innych relacji niż dominacja (panowanie) nad krajami, których się nie obawia, bardzo łatwo czyniąc z nich mniej lub bardziej pozornych wrogów, którymi bardzo łatwo i wygodnie Imperator straszy swoich poddanych. Skrajnym przykładem budowy tego typu poczucia wspólnoty narodowej, jest ideologia „1612” roku i zajęcia przez Stanisława Żółkiewskiego Kremla. Z okazji jednej z rocznic nakręcono nawet stosowny film, w którym walka z „polskim najazdem” przedstawiana jest, jako archetyp oporu prawosławia przed zachodem, począwszy od kampanii Kutuzowa po zwycięstwo w „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” nad hitlerowskim faszyzmem.
Rosja bardzo chce być poważnym i szanowanym imperium. Co więcej Rosja ma względnie młodego i wyjątkowo udanego Imperatora. Rosja wie, że prawdziwą areną zmagań określających jej neoimperializm będzie konflikt na Dalekim Wschodzie. Dlatego Rosja nigdy nie zaakceptuje krnąbrnego państwa, które niedawno było jej kolonią – na zachodzie, który ma być w jej polityce zapleczem umożliwiającym uzyskiwanie tak potrzebnego wsparcia technologicznego. W mentalności rosyjskiej nie ma czegoś takiego jak niepodległa Rzeczpospolita, tzn., państwo traktowane we wzajemnych relacjach, 1:1 czyli tak jak USA lub Niemcy. Tego nie przewiduje nawet oficjalna polityka rosyjska głównie, dlatego albowiem Imperium domaga się dla siebie szacunku, który może osiągnąć jedynie w drodze dominacji. Nasze nieszczęście polega głównie na tym, że nawet, jeżeli chcielibyśmy przed Rosjanami klęknąć i uznać ich wielkość oni nam w to nie uwierzą, albowiem Polska pomimo swojej nędzy nadal posiada, a po pewnym wzmocnieniu może ujawnić potencjał, który dla Rosji może być groźny. Poza tym, mentalnie Rosjanie doskonale nie chcą pamiętać, że to przed Królem Polski klękał Car Rosji, a przy odrobinie wysiłku mogliśmy na początku XVII wieku być dla rosyjskiej szlachty na tyle atrakcyjni kulturowo, że przyjęcie wzorców naszego systemu społeczno-państwowego (republiki) mogło być bardziej pożądane niż przekleństwo samodzierżawia.
Przez lata racją naszej polityki względem Rosji było liczenie na to, że możemy im pomóc w „leczeniu się z imperialnego kaca”, budować demokrację, wolny rynek, rozliczyć się z własną przeszłością itd. Był to błąd mający swój rodowód w romantycznym usposobieniu autorów paryskiej „Kultury”. Nie da się krwawiącego i mającego połamane kończyny niedźwiedzia namawiać do dywagowania, dlaczego krwawi i ma połamane kończyny. Takie zwierzę wie, że albo zagryzie przeciwnika albo samo zostanie pokonane. W świadomości rosyjskich elit, demokracja to największe zło, na jakie można sobie w ich kraju pozwolić, albowiem rozłożyłaby ona całe państwo – jako sprzeczność względem dogmatu Imperium.
Niestety Rosja przez swoją wielkość jest skazana na dążenie do dominacji nad swoim otoczeniem. Nam nie pozostaje nic innego jak próbować się wpasować w relacje zachodu z tym potężnym Imperium, dbając przy okazji o swoje interesy. Pojednanie trzeba zacząć od budowy relacji międzyludzkich, dopiero na takiej podstawie możliwe jest myślenie o pojednaniu. Przy czym musimy pamiętać, że w istocie potrzebujemy go jednostronnie, Imperium W. Putina nie potrzebuje go do niczego. Relacje Rosji z Polską zachodu nie interesują. Na wypowiedzenie otwartej wojny jesteśmy zbyt rozsądni, a na bojkocie handlowym moglibyśmy tylko i wyłącznie stracić – zwłaszcza po tym, że jest już niezależna rura. Dlatego też, nikt poważny na zachodzie nie będzie brał pod uwagę jakichkolwiek polskich racji, gdyż to niepotrzebny koszt w i tak trudnych negocjacjach z Rosjanami. Podobnie nie liczymy się, jako pośrednicy, albowiem tego nie życzą sobie sami Rosjanie.
Trzeba być nastawionym pragmatycznie, niestety poprzez wypominanie swoich krzywd, które Rosjanie mają w „d….e”, straciliśmy szansę na budowę zdrowych, dobrosąsiedzkich relacji – dających nam przede wszystkim korzyści ekonomiczne, albowiem tylko tego poza spokojem od Rosji potrzebujemy, podobnie jak np. Niemcy. Sentymenty się nie liczą, nawet, jeżeli mielibyśmy relacje opierać na fałszu i zakłamaniu – to i tak nie mamy innego wyjścia, albowiem tak to wygląda w praktyce tylko, że z drugiej strony. Jeżeli bowiem ktoś myśli, że Rosjanie i władze tego imperium wzruszą się polską krzywdą, cierpieniem, stratami itp. historycznymi emocjami – jest po prostu niestety najdelikatniej mówiąc romantykiem… Zgłaszając ciągle swoje pretensje, mamy oto taką sytuację, że Rosja i Rosjanie jak najbardziej nam współczują – co jest częste zwłaszcza w wymiarze czysto ludzkim. Jednak globalnie jest to bardziej fikcja i udawanie – czyniona głównie na pokaz oraz dlatego bo tego wymaga poprawność polityczna. Po prostu jak są trupy to się płacze i pali znicze. I nic ponadto, nic więcej, żadnej refleksji – o którą tak byśmy w swojej arcyromantycznej naiwności zabiegali. Rosjanie nam współczują, ale z nami nie handlują – ponieważ w gruncie rzeczy gardzą nami za to, że mamy czelność w tym wąskim historycznym okienku, kiedy nie jesteśmy ich kolonią, wypominać im, że nas mordowali. No, bo komu chciałoby się słuchać, że ojciec i dziadek byli mordercami?
Podobnie naiwne z naszej strony jest liczenie na to, że w przypadku zmiany władzy w Rosji i jej demokratyzacji mielibyśmy otwartą furtkę do zawarcia historycznych kompromisów, poprawy relacji, być może nawet wynagrodzenia krzywd. To jest niestety nadal romantyzm, albowiem liczenie na to, że jakikolwiek rosyjski władca – przyjedzie do Warszawy „pokajać się” pod pomnikiem smoleńskim – tak jak zrobił to Willy Brandt pod pomnikiem w getcie (sic! ale chichot historii), lub przynajmniej będzie brał pod uwagę interesy Polski w stosunkach z zachodem to marzenia.
Reasumując, potrzebujemy dla wzajemnych relacji zmienić własne podejście. Katorżniczo-Katyńsku-Smoleński punkt widzenia musi zostać przezwyciężony przez ekonomię, a ze wspomnieniami przeszłości musimy sobie jakoś poradzić sami. Oczywiście taką postawę można bardzo łatwo nazwać „skur……m”, jednakże czy mamy potencjał umożliwiający wyrównanie rachunku krzywd? Bo do tego w zasadzie sprowadzają się wnioski z katorżniczo-katyńsko-smoleńskiej retoryki? Żółkiewski nie wstanie z grobu, który zresztą jest na Ukrainie. Nie mamy innego sposobu na Rosję niż docieranie do niej przez Brukselę, albowiem jak pokazuje najnowsza historia na Berlin tradycyjnie w tej kwestii nie mamy, co liczyć. Naprawdę lepiej jest opierać relację z Rosją na własnym fałszu niż na ułudzie, że oni nam współczują.