• 17 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Co jest ważniejsze – wartości czy wola suwerena?

    • By krakauer
    • |
    • 07 września 2016
    • |
    • 2 minuty czytania

    Po zakończonym spotkaniu Sędziów z całej Polski, trzeba się zapytać, czy Sędziowie będący fundamentem trzeciego filaru władzy – rozumieją państwo inaczej niż władza polityczna? Ewentualnie, czy władza polityczna rozumie państwo inaczej niż Sędziowie? Słyszeliśmy głosy, że to nie suweren decyduje to znaczy nie odwołanie polityczne do suwerena, tylko odwołanie do wartości mających charakter zdeterminowany konsensualnie jest a przynajmniej powinno być fundamentem działania państwa w ogóle. Trzeba przyznać, że to poważna sprawa.

    Tego typu twierdzenia są bardzo trudne do przyjęcia, co więcej w zasadzie to nawet nie wiadomo jak się do nich odnieść, ponieważ jak to traktować inaczej, niż uzurpację władzy przez jedną z instytucji jej trójpodziału? Dodajmy wszystko jedno którą, ponieważ nie ma znaczenia, kto dokonuje uzurpacji, a nie brak przesłanek, żeby stwierdzić, że dokonują jej co najmniej dwa filary władzy w ramach trójpodziału, który przestaje być trójpodziałem, chociaż jak twierdzi jedna z władz – nigdy nim nie był, ponieważ doszło do rzekomego zawłaszczenia władzy przez korporacje.

    Być może rzeczywiście doszliśmy do ściany, przy której trzeba się opowiedzieć – czy wartości, tak czy inaczej mające zakorzenienie w Konstytucji i licznych umowach, traktatach i konwencjach międzynarodowych, czy wola Narodu, który jest przecież organizmem żywym i podatnym na manipulacje? To przeciwwaga dla interpretacji tego wszystkiego, co podają nam wspomniane źródła prawa, jednak mająca walor żywego aktu woli – wyboru dokonanego przez ogół, którego w istocie nie da się zamknąć ani w klatce poprawności politycznej, ani żadnych norm, nawet uwiecznionych dłutem w marmurze.

    Mamy problem z rozumieniem państwa, problem fundamentalny i podstawowy – bo, czy mniejszość, mająca inną wizję państwa, niż większość ma się zbuntować w imię wartości odrzucanych przez większość, czy też ma podążać za większością? Zdaje się podobny przypadek był w Niemczech po 1933 roku. Wcześniej rozważali go tyranizowani greccy filozofowie, rzymscy senatorowie u kresu Republiki – w zasadzie wszystkie odpowiedzi padły już w starożytności, jednakże zatraciliśmy umiejętność sięgania po ich wiedzę, za co prawdopodobnie zapłacimy rachunek, bo na tym to polega, że zawsze się płaci, jeżeli nie czyta się mądrych książek, rzucających na współczesność obraz z przeszłości.

    Gdybyśmy rzeczywiście uznali, że państwo i adresujące do niego swoje problemy społeczeństwo, może się opierać na wartościach i ich implementacji do rzeczywistości, to powstaje pytanie – po co nam teatr zwany demokracją? Czy nie byłoby prościej powierzyć władzy w ogóle „uczonym w piśmie”? Niech rozstrzygają, wskazują priorytety, decydują o alokacji – genialna sprawa, kilkuset filozofów, ekonomistów i specjalistów od zarządzania – rządziłoby państwem na pewno o wiele bardziej skutecznie, niż obecny mechanizm administracji rządowej i korporacji samorządowej. Władza establishmentu bez kontrolnej para-fikcji wyborczej, to przecież już było. Mieliśmy rządy arystokracji do 1918 roku w Europie. Gdyby nie wojna, tamten system by trwał, był bardzo wydajny z punktu widzenia własnej logiki.

    Jednakże po co nam w takim układzie demokracja? Jeżeli elity są przeświadczone że znają wszystkie możliwe pytania i wszystkie możliwe odpowiedzi, to nic innego jak układ perfekcyjnie zamknięty w którym gracze bronią zdobytych pozycji. Działając w ten sposób na rzecz konserwowania systemu, który im służy. Odrzucenie paradygmatu współczesnej polityki, zakładające konsensus, to nic innego jak pułapka systemu, w którą wpadamy walcząc z nim w obronie własnego interesu. Przecież dokładnie o to chodzi tym wszystkim, którzy kierują naciskami, ponieważ o to właśnie chodzi w budowie władzy autorytarnej. Genialnie to pan prezes wszystkich prezesów wymyślił, naprawdę na kolana przed geniuszem! Szkoda, że chociaż w połowie tak mu nie wychodzi w polityce zagranicznej, to byłaby naprawdę wartość dodana i nowa jakość.

    W konflikcie pomiędzy wartościami a wolą żywego Narodu, musi wygrać wola Narodu. Przy czym odwołujący się do wartości powinni zrozumieć, że jeżeli zostało im samo odwołanie się, to te wartości nie znaczą więcej, niż znaczą w percepcji większości. Przesada zaś to ryzyko rewolucji. Nie ma groźniejszej rewolucji niż o wartości. Kto, jak kto, ale przedstawiciele elit to powinni wiedzieć. Klucz do rozwiązania tego problemu zdefiniowali już dawno temu Grecy – leży on we właściwej edukacji. Jeżeli ukształtujemy nowe pokolenia w oparciu o wartości, to wola Narodu (ludu jak kto woli), będzie wykraczała poza to, co nakazują głodne brzuchy lub emocje gawiedzi na pokazach gladiatorów (przed telewizorem – idiotele).

    Prawdopodobnie naszym przeznaczeniem jest oświecona władza autorytarna, która będzie respektować pewne podstawowe wartości i roznieci kaganek oświaty, jednakże będzie się trzymać kurczowo własnej wizji rzeczywistości, zmuszając Naród, do postrzegania rzeczywistości przez czynniki ją moderujące jak np. apele smoleńskie przy każdej okazji, jakby samych obrządków religijnych było mało. Każdy system ma swoje ograniczenia, jeżeli jest więcej godzin religii w szkołach publicznych, niż matematyki i informatyki razem wziętych, to nie wymagajmy cudów jeżeli chodzi o odwoływanie się do wartości. Zawsze decydują emocje, a na emocje najlepiej działa dobry teatr, może być w wersji uproszczonej. Minęły tysiące lat, środki oddziaływania są ciągle takie same, a ludzkie reakcje przewidywalne.