- Polityka
Euroführerin?
- By krakauer
- |
- 08 lipca 2012
- |
- 2 minuty czytania
Jak na razie przepychanki wokoło spraw unijnych blakną niczym cień do powiek przy nadzwyczajnej urodzie pewnej polskiej modelki „przypadkowo” wylansowanej przez fotoreporterów na stadionie. Unia Europejska ciągle nie ma pomysłu na samą siebie, poszczególne wybory niczym rekiny wyrywają kolejnych mężów stanu ze stanu zdrowego rozsądku. Zmanierowane, rozpuszczone do granic marnotrawnej konsumpcji społeczeństwa krajów zachodu, nie chcą słyszeć o końcu dobrobytu. A ściślej podupadająca właśnie klasa średnia w tych społeczeństwach nie ma najmniejszego zamiaru zgodzić się na utratę swoich przywilejów socjalnych i luksusowych warunków życia, w państwach realizujących socjalistyczne ideały opieki społecznej. Nikt nie ma zamiaru rezygnować z posiadanego poziomu zamożności, nie ma takiej solidarności nawet, jeżeli ekonomiczny bolszewizm stoi u bram, to nikt nawet nie pomyśli o kiwnięciu palcem, żeby dołożyć się do jego powstrzymania. Liczy się tylko i wyłącznie stan posiadania i utrzymanie status quo w sferze potencjału do finansowania konsumpcji.
W Europie nie ma już żadnych wartości, poza fizyką święcąca triumfy dzięki kolejnym odkryciom genialnego zespołu naukowców, wszystko inne wyblakło, a przez wszechobecność Internetu jest takie powszechne, swojskie, wręcz byle, jakie. Nie ma tajemnic, nie ma się, po co i o co starać – oczywiście, poza zapewnieniem potencjału do konsumpcji, bo to już jest chyba ostatnia motywacja w spasionej i przejedzonej Europie do jakiejkolwiek aktywności. Jednakże takie spłycenie i tak nie mobilizuje już wszystkich, albowiem dla wielu prawo do korzystania z dóbr otrzymywanych za darmo, wedle klucza, „bo mi się należy”, to coś nadrzędnego. Doszło do tego, że w niektórych krajach mamy 30 letnich emerytów, a jeden naród ma w zasadzie wolne piątki! Przywileje socjalne zachodniej Europy powodują, że na zasiłkach socjalnych, korzystając z przywilejów, jakie daje system można doskonale żyć i nie ma potrzeby pracować. W niektórych krajach, dorastają właśnie 3- i 4-te pokolenia konsumentów (dzieci rodzą dzieci), zmanierowanych do tego stopnia, że jakąkolwiek pracę muszą wykonywać za nich przybysze z Europy Wschodniej. Opłaca się nic nie robić, pieniądze są regularnie, szkoła, szpital za darmo, a nawet dobre państwo sponsoruje wakacje, żeby można było wypocząć od trudów życia codziennego. Ta abstrakcja dotyczy setek tysięcy mieszkańców państw Unii, w tym także Polski, ale na zdecydowanie płytszą głębokość. Ważne jest to, że wśród beneficjentów systemu znajduje się cała rzesza „wygłodzonych” socjalu przedstawicieli nacji przyjezdnych, dla których otrzymywany socjal jest podstawą do jakiejkolwiek orientacji w rzeczywistości. Powoduje to liczące się punkty zapalne w wymiarze cywilizacyjnym, nad którymi już za parę lat nikt nie zapanuje.
Elicie udało się jakoś zgasić Grecję, zawiązano bandażami krwawiącą obficie Hiszpanię, Włosi jakimś cudem jeszcze dyszą w upale południa, Irlandczycy powoli dostrzegają światło w tunelu, Belgowie nawet się dogadali w sprawie rządu – co świadczy o powadze sytuacji, Francja wybrała zero kompromisów z amerykańskim kryzysem, ale pozostał jeden problem – niestety w Niemczech nie dzieje się dobrze w sensie politycznym. Pomimo wzrostu gospodarczego, niekwestionowanej potęgi i gigantycznego bogactwa, Niemcy bardzo krzywo patrzą na „cały bałagan”, związany ze sprawami europejskimi. No, bo to nie tak miało być, całość zaskoczyła zarówno tamtejszą elitę polityczno-kulturalno-biznesową jak i zwykłych, szarych obywateli, karmionych papką brukowców i kolorowej pełnej seksu i przejawów luksusu telewizji.
Wszystko wskazuje na to, że Niemcy mogą powiedzieć swojej żelaznej Kanclerz „dość”, co będzie dla reszty kontynentu znaczyło mniej więcej tyle, co: „nie zamierzamy płacić za waszą głupotę, pazerność i przywileje”, a w domyśle tradycyjne niemieckie „Arbeit macht frei”, albowiem i tak nam nic nie możecie zrobić. Dużo zależy od stylu i konfiguracji politycznej, w jakiej to zostanie dokonane. Jeżeli bowiem dojdzie do zwycięstwa opozycji w oparciu o retorykę sprzeciwiającą się dotychczasowej niemieckiej polityce unijnej zapoczątkowanej przez niezapomnianego Kanclerza zjednoczenia dr Helmuta Kohla, to będzie to koniec początku. Koniec początku snu o wspólnym europejskim domu, stanowiącym imperium, oparte na najlepszych wzorach rzymskiego Pax Romana, w którym wszyscy są wygranymi a Europa potężną i wiodącą światową siłą. Nie ma, co wdawać się w rozważania, co może oznaczać zmiana paradygmatu polityki niemieckiej dla Europy i Polski, to jest chyba oczywiste, a kto i dlaczego Polska będzie na tym procesie jak zwykle przegrana chyba też nie potrzeba tłumaczyć.
Z dnia na dzień nic się nie stanie, nie zobaczymy milionów Niemców ubranych w tradycyjne „stahlhelmy” i zbiorowo maszerujących po pracy dla wprawy ulicami swoich miast. Jeżeli ktoś czegoś takiego po Niemcach oczekuje, to po prostu jest idiotą. Ten wielki naród, nigdy nie popełnia trzy razy tych samych błędów, poza tym Austriacy, nie są w Rzeszy „właściwej” lubiani, a na pewno już nikt nie słucha w bawarskich piwiarniach, co niespełnieni malarze mają do powiedzenia na tematy polityczne. Dzisiaj jest Internet, można nawet wydać książki i sprzedać je w milionowym nakładzie we współczesnych demokratycznych Niemczech, których tezy, a raczej ich wymowa powinny dać sąsiadom tego kraju do myślenia. Dlatego trzeba pamiętać, że nie ma już Brytyjskiej Armii Renu, nie ma Amerykańskich Sił Okupacyjnych, nic nie obroni Niemiec przed tradycyjnymi nazwijmy to reperkusjami, jeżeli pojawi się jakiś niemiecki „Breivik”, bojownik o białą i aryjską Europę, z imieniem Jana III Sobieskiego na ustach! Zwłaszcza, że tamtejsze służby specjalne i policja kryminalna okazały się ślepe na prawe oko, przy śledzeniu i kojarzeniu ostatniej afery z mordercami z szeregów skrajnej prawicy. Jednakże, to nie scenariusz skrajny grozi Niemcom, a w konsekwencji Europie. Największym zagrożeniem jest odpuszczenie wizji europejskiej, na rzecz tradycyjnych składowych niemieckiej polityki bezpieczeństwa, tj. opierania swojego rozwoju na partnerskich relacjach z równorzędnymi poziomem rozwoju partnerami zachodnimi i eksploatacji wschodu. Oczywiście w pojęcie wschodu wchodzi głównie Rosja, bo Nebenland, w którym przyszło nam mieszkać w ogóle przestanie być brany pod uwagę, jako partner w czymkolwiek (pomijając już kwestię czy jesteśmy zdolni do partnerstwa).
Pomimo wszystko nie można się zgodzić na wybór, albo niemiecka dominacja, albo szukamy nowych rozwiązań. Europejski problem z dążeniem Niemiec do dominacji ma więcej lat niż Unia Europejska. Jeżeli mamy żyć w świecie rządzonym przez niemieckich technokratów, to zawsze będziemy bali się, że im zabraknie na bułki, a my nie będziemy skąd mieli zbierać okruchów. To naturalny lęk, w przypadku Polski podsycany dodatkowo jeszcze lękiem o ziemię, albowiem w przypadku konfrontacji jesteśmy przegrani.
Najbliższy czas, a zwłaszcza czekające nas już w niedługiej przyszłości wybory parlamentarne w Niemczech, zadecydują o kształcie Europy i o naszym przyszłym losie. Gra toczy się o ultra wysoką stawkę, w której takie problemy jak to, za co będziemy płacić sobie sami emerytury schodzi na daleki plan. Czy to się nam podoba czy nie, ale możemy stanąć przed rzeczywistością pełną nowych wyzwań. W zasadzie już przed nią stoimy, tylko jeszcze się o nas nie upomniała.
Nie miejmy złudzeń, niemiecka dominacja to dzisiaj konieczność, zresztą upominał się o nią „nasz” minister nie tak dawno w Berlinie. Euroführerin to przyszłość polityczna dla polityki niemieckiej, ale czy ona będzie skłonna nieść dalej ten ciężar?