- Społeczeństwo
Każdy każdego w „przyrodzenie” robi…
- By Izabella Gądek
- |
- 24 maja 2016
- |
- 2 minuty czytania
Upalny maj dobiega końca. Ostatnie dni mijają mi na plażowaniu na tarasie i długich spacerach, bo Pani jak jest słonecznie i ciepło – wystawia swoje nieco za szczupłe /dziwne ludzkie określenie/ ciałko – na jego promyki. Sezonowa zabawa z kleszczami, które starają się mnie corocznie zjeść – na razie daje mi nad nimi dużą przewagę, ale też staram się unikać wysokich traw i krzaków. Zresztą chyba się starzeję, bo już nie mam ochoty, jak kiedyś, robić pustych kilometrów w koło mojej wiecznie gadającej przez telefon właścicielki. Dałaby sobie, chociaż na czas naszych spacerów spokój i posłuchała jak pachnie wiosna, szumi trawka i śpiewają ptaki, czy pszczółki. Jakaś ona mało wrażliwa jest na tak urokliwe czynniki zewnętrzne, które mnie osobiście urzekają i sprawiają, że chce być lepszym psem. Co prawda od kilku dni jak wychodzę po śniadaniu pomyśleć o losach świata – moje filozoficzne myśli zagłuszają jakieś nieogarnięte skowronki, które drą się w trakcie seksu, jakby to była ich ostatnia orgia… Nie lubię takich prymitywnych manifestacji…
W tym wyjątkowo przyjemnym czasie kalendarza, kiedy więcej spotkań towarzyskich mam okazję dzięki aurze uskuteczniać – huczy od plotek. Do Pani z okazji jej majowych urodzin napływa również większa ilość adoratorów i zadrośniczek, – co przekłada się na ilość informacji, które po nawet powierzchownym przemyśleniu nasuwają mi do łepka jedną myśl – w tym cudownym, świadomym i mądrym świecie ludzi – każdy każdego w „przyrodzenie” robi…
Wnioski, jakie mam po ostatnich posiedzeniach w gronie psich ziomków, jak i zasłyszanych z rozmów prowadzonych przez moją Panią – są niewątpliwie smutne. Smutne i przygnębiające a nawet mnie osobiście popychające w kierunku depresji i stanów apatii – oczywiście do czasu otwarcia lodówki, ale to chyba jest jasne. Wracając do istoty problemu – ciężko mi zrozumieć, czemu ludzie starają się za wszelka cenę wszystko w swoich życiach popsuć, zniszczyć i spodlić. No jakoś nie pojmuję sensu konsekwentnej destrukcji, jakiej na siebie dokonują – jakby była ona jedynym celem ich zagubionego i kompletnie nieprzemyślanego działania. No, bo na przykład, – jeśli psy przestają się „lubić” to mówią sobie o tym natychmiast otwarcie i nie marnują czasu na wspólne męczarnie – tylko spędzają go z innymi. Skoro nie mam już przyjemności z ganiania za ogonem Azara, to przecież nie będę stroiła fochów, wykręcała się bólem łapki, a za jego plecami śmigała w wysokich poskokach za ogonem Pysia, bo to chyba jakieś nieporozumienie. Niestety to, co dla mnie jest jasne i oczywiste – dla ludzi ciągle stanowi jakąś zagadkę, która jest nierozwiązywalna, a właściwie coraz bardziej zapętlona i pokręcona. Co więcej, oni na te nikomu nie dające szczęścia gierki potrafią zmarnować lata… Ba! Są i tacy desperaci, czy raczej wariaci, którzy stracą całe życie… i jak tu nie zwariować z tymi dziwakami na dwóch nogach, którzy mają się za najmądrzejsze istoty pod słońcem… Słońce to ma niezły ubaw jak na to wszystko gapi się od zawsze z bezpiecznej odległości…
Ehhh… no weźmy na przykład to, co wyprawiają właściciele Lexa. Żal mi go, że musi być świadkiem popisów erotycznych swojej Pani, która nawet pościeli nie zmienia między kolejnymi kochankami. Swojego męża od lat traktuje jak kompletnego idiotę, którym zapewne jest, bo kupując jej kolejne prezenty, nawet na liczne ślady i na Boga!!! Zapachy świadczące, że jest robiony po genitaliach – odwraca głowę. No, ale może oni tak lubią… Chociaż wcale nie wyglądają na szczęśliwych, a z tego co mówi Lex – raczej nie słyszał od lat między nimi miłego dialogu… Kolejna dziwna relacja to opowieść Pysi. U niej z kolei Państwo jawnie się nienawidzą. Okłamują się niemiłosiernie, na złość sobie robią przy każdej okazji, zdradzają się, obrażają, ale nikt nie wyjdzie z apartamentu, który niby sensem ich istnienia jest. Żadne nie zrezygnuje z garażowanych BMW, ani nadętych kolacji w równie obłudnie spełnionym towarzystwie… no masakra tak się męczyć i udawać. To musi chyba być jakaś choroba, żeby chcieć sobie robić źle, skoro może być lepiej… Niepojęte…
U sąsiadów Pani też nie jest kolorowo. Ona boi się samotności i nędzy, więc znosi wszelkie fanaberie i wyskoki męża. Trochę się jej nie dziwię, bo jedno z ich całkiem fajnych dzieci – jest niepełnosprawne i sama nie raz słyszałam, że ona zginie bez niego, więc i siniaki wpisała w harmonogram i w pochmurne dni w słonecznych chodzi… Czasem ludzie potrafią być dla siebie okrutniejsi nawet niż dla zwierząt. Na poddaszu para straceńców ćpa i tam już nie ma, co liczyć na jakiekolwiek ludzkie normy, chociaż coraz ciężej mi stwierdzić czy takowe w ogóle istnieją. Inny przypadek dotyczy Kryśki z parteru. Ta z kolei okrada konta wspólników bez żadnych skrupułów. Marian z wąsem – wykładający na uniwersytecie, pod nieobecność żony – robi głośne na całe osiedle zaliczenia. Czasem te małolaty przekrzykują nawet te zidiociałe ptaki… Żałosne… Pani Filemona – równolegle prowadzi z 4 związki – i żeby się nie pomylić każdemu mówi dokładnie to samo. No, chociaż tyle pomyślała, ale Filemon nie może się nadziwić, że ci kolesie łykają to jak on sardynki z royalowskiej puszki…
Kolejne majowe dni mijają mi leniwie i spokojnie. Czasem tylko te smutne myśli burzą mi porządek w głowie, bo przecież życie może być przyjemniejsze i nie trzeba go tak szmacić bez opamiętania. W oczach tych ludzi nie widzę radości, spontaniczności, czy miłości. W ich zapachu nie czuję spokoju, relaksy, spełnienia. Zaciśnięte usta nie potrafią się już uśmiechać. Wypowiadane słowa są tylko przemyślaną grą, w której nie ma wygranych. Ludzie sami pozbawiają się szczęścia i emocji, które tak bardzo kocham u dzieci. Małych istotek, słodkich, niezepsutych, urokliwych. Z którymi można się poganiać po błocie, piasku i w deszczu. Zjeść z jednej miski, posłuchać ptaków, pogadać o wróżkach, czy porysować… jak wczoraj…
Czy mój ostatni portret nie jest prawdziwszy niż idealne zdjęcia zrobione najnowszymi telefonami? …A no właśnie…