• 17 marca 2023
    • Wojskowość

    Nie można oszczędzać na okrętach podwodnych

    • By krakauer
    • |
    • 02 maja 2016
    • |
    • 2 minuty czytania

    ORP_Orzel_1986_(7) By Kapitel – Praca własna, CC0, Wikimedia Commons

    Pojawiają się jakieś niesprawdzone urzędniczo-dziennikarskie spekulacje, jakoby stosowne czynniki rozważały wynajęcie (leasing) jednego okrętu podwodnego dla Marynarki Wojennej, w miejsce coraz trudniejszych w utrzymaniu okrętów podwodnych, jakie otrzymaliśmy od Królestwa Norwegii – klasy Kobben (typ 207). O Orle ciężko cokolwiek powiedzieć, wiadomo że miał problemy w stoczni, jak również jego wyposażenie oryginalne już raczej szału nie robi. Mimo wszystko to Orzeł – klasy Warszawianka (Kilo), miałby być tym, który jeszcze mógłby służyć, do spółki z leasingowanym okrętem podwodnym.

    Wiadomo, że jesteśmy biedni. To w ogóle nie podlega dyskusji – jesteśmy biednym krajem, a okręty podwodne to bardzo drogi rodzaj uzbrojenia. W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, że Australia wybrała francuską ofertę okrętów podwodnych. Australia zdecydowała się na kupno projektowanych przez DCNS okrętów Shortfin Barracuda Block 1A, analogicznych do projektu nowych atomowych okrętów podwodnych floty francuskiej. 12 okrętów ma być dostarczone w cenie około 50 mld Dolarów australijskich tj. około 150 mld PLN. Czyli jeden okręt wraz z zabezpieczeniem w części, jego wykonaniem w Australii i transferem technologii ma kosztował około 13 mld PLN, czyli około 3 mld Euro (z grubsza).

    Okręt podwodny to dzisiaj szczyt technologii morskiej, skupiający w sobie dziesiątki lat doświadczeń eksploatacji na morzach i oceanach, w tym doświadczeń wojennych. Okręty tego typu wyposaża się w najlepsze możliwe wyposażenie, ponieważ sama filozofia ich użycia powoduje, że są niesłychanie groźną bronią. Na morzach i oceanach nie mają sobie równych, na akwen, na którym wiadomo, że mogą być wrogie okręty podwodne, nie wpłynie nikt, bez odpowiedniej osłony. Współczesne okręty podwodne potrafią bronić się i atakować cele podwodne, nawodne, powietrzne i odległe cele lądowe. Ich najważniejszą zaletą jest to, że nie wiadomo gdzie w danej chwili są. Wyśledzenie cichego okrętu podwodnego na patrolu bojowym, jest bardzo trudne, często niemożliwe. To cichy zabójca, dla którego wszystkie inne okręty i samoloty lub śmigłowce to cele, które jest w stanie niszczyć zgodnie z przyjętą hierarchią.

    Jednakże okręty podwodne to także broń finezyjna i wysublimowana, działająca w niesłychanie nieprzyjaznych warunkach. Dlatego, jeżeli załogi mają czuć się bezpiecznie i wiedzieć, że mają doskonały sprzęt, muszą być to jednostki najnowocześniejsze w swojej klasie, jak również doinwestowane. Jeżeli bowiem już wydaje się miliard Euro na okręt podwodny, to po prostu wypada wydać drugi miliard na jego doposażenie, części zapasowe, wymienne agregaty i instalacje, trenażery, środki ratunkowe, szkolenia i najnowsze uzbrojenie. Mniej więcej tyle kosztować powinien okręt podwodny dla naszej Marynarki Wojennej, miliard za okręt i drugi za części zapasowe, dodatkowe wyposażenie, uzbrojenie i inne niezbędne elementy. Realnie żeby być bezpiecznym, być zdolnym sparaliżować Bałtyk, – jeżeli zaszłaby taka potrzeba, jak również najlepiej wykorzystać działanie okrętów podwodnych – trzeba mieć dwie pary, to znaczy cztery okręty podwodne. Ponieważ w parach okręty podwodne pracują najwydajniej. Wynika to z taktyki ich działania, można o tym poczytać, jest bardzo dużo literatury w Internecie.

    Nie będziemy rozstrzygać, który okręt podwodny kupić? Przede wszystkim powinien to być nowy okręt podwodny, skrojony na Bałtyk, przede wszystkim skupiający się swoją filozofią na niemożliwości wykrycia, ponieważ potencjalny przeciwnik ma tyle okrętów, że nawet czterema okrętami tej masy nie da się zniszczyć. Realnie potrzeba na to około 8 mld Euro, i to najlepiej w taki sposób zaprogramowanych do wydawania, żeby co roku odbierać nowy okręt, najpóźniej w trzecim roku od zamówienia. Wówczas mamy na sfinansowanie programu siedem lat i chyba stać nas na 1 mld Euro rocznie?

    Jeżeli byśmy zakup tych okrętów powiązali z transferem technologii do naszych stoczni i w jakimś wymiarze offsetem, to rzeczywiście moglibyśmy odnowić przemysł okrętowy. Z tym, że nie będziemy robić okrętów podwodnych, trzeba się pogodzić, ale możemy wznowić produkcję nowoczesnych okrętów cywilnych – wyspecjalizowanych w różnych funkcjach, a pierwsze zamówienia mogą dać nam, ci którzy dostarczą nam okręty. Transfer technologii podwodnych natomiast, trzeba wykorzystać tak, żebyśmy byli w stanie w ósmym roku trwania programu podwodnego, czyli jak będą już wszystkie okręty w kraju – móc wyprodukować (zwodować) pierwszy poważny podwodny robot bojowy. Czyli okręt podwodny zdolny do autonomicznego działania pod wodą.

    Najważniejsze jest to, żeby nie myśleć o okrętach podwodnych w kategoriach oszczędności. To nie jest rodzaj broni, w ogóle rodzaj okrętu, na którym można oszczędzać. Ponieważ w środku tej zanurzającej się tuby są ludzie, którzy nie mogą się bać, że coś się zepsuje, albo że przeciwnik ich usłyszy pierwszy, bo żałowaliśmy wydać 150 mln Euro na najnowsze hydrofony (i oprogramowanie itd.) raz na pięć lat. Jeżeli się decydujemy na okręty podwodne, to muszą być najnowsze i w pełni dofinansowane, a następnie przez cały okres życia – modernizowane. W zasadzie już w rok, po odbiorze ostatniego okrętu – powinniśmy myśleć o ich następcach.

    W zamian za to będziemy mieli zdolności bojowe, o jakich nawet nie marzyliśmy. Jeżeli do tego dodano by jeszcze z prawdziwego zdarzenia kilkanaście samolotów przeznaczonych do walki nad morzem, co najmniej 4-y śmigłowce Zwalczania Okrętów Podwodnych, to rzeczywiście byłaby nowa, jakość i rzeczywiście liczący się potencjał. Przyszłość i tak należeć będzie do dronów bojowych, akurat 8 lat, to dobry okres czasu, żeby je opracować, przetestować i wdrożyć.