• 17 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Zbawienna aborcja

    • By Izabella Gądek
    • |
    • 13 kwietnia 2016
    • |
    • 2 minuty czytania

    Świat każe im żyć. Władcy prawa – mówią o zasadach i moralności. Szowiniści, czy okutani w sutanny oratorzy – prawią kazania o tym, o czym nigdy nie będą mieć pojęcia. O politykach nie wspomnę, bo doskonale określił ludzi wzajemnie się w niej depczących Marszałek Józef Piłsudski: „Do polityki garną się ludzie, którzy nic nie osiągnęli a wiec nieudacznicy i darmozjady…”. Niestety to właśnie zakompleksieni frustraci i zakłamane tchórze, mogący własnymi grzechami handlować piekłem – decydują o takich wartościach, jak prawo do życia istnień skazanych tylko na cierpienie. Świat każe im żyć mimo tego, że nie zaznają zdrowia, szczęścia, miłości, ani godności nawet przez chwilę – na drodze krzyżowej, która dla nich nie ma końca…

    *

    Mam 12 lat. Moja mama miała dokładnie tyle samo jak mnie urodziła. Pozbyła się mnie ze swojego zbrukanego, delikatnego ciała – po 8 miesiącach i 3 dniach od gwałtu, którego była przypadkową ofiarą. Dwaj starsi, pijani koledzy z klasy nie ponieśli nigdy kary za odebranie jej dzieciństwa, kobiecości i godności. Moja mama, jej cała rodzina i właściwie wszyscy, których znam – nienawidzą mnie od tych pierwszych chwil, kiedy było pewne, że nie można się mnie pozbyć. Nie wolno było pomóc mojej matce w cierpieniu i hańbie i nie pozwolić mi istnieć.

    Każdego dnia kazali jej pamiętać o wstydzie i nienawiści, jaki ją trawi i coraz dotkliwiej spala. Kiedy na mnie patrzy widzę w jej oczach odrazę, wstręt, wrogość. Wiem, że nigdy mnie nie przytuli, nie powie nic miłego… nie pokocha… Nic dziwnego. Nawet nie mogę mieć o to do niej pretensji. Wiem jak cierpi i jak potwornie została skrzywdzona. Tym bardziej nie chcę żyć – wiedząc, że to się nigdy nie zmieni. Mam świadomość, że jestem niechcianym bachorem, który skazał niewinne dziecko na dozgonny koszmar. Zresztą nie tylko ją.

    Wytykają mnie palcami od zawsze. Nie ma dnia, żebym nie słyszała o okolicznościach mojego poczęcia. Nie ma chwili, żebym zapomniała o gehennie, na jaką nie mam wpływu. Patrzą na nas wszędzie jak na zwyrodnialców. Trędowate stwory, które są niegodne, aby żyć jak inni. Czuję się jak najgorsza zaraza, będąca przestrogą dla innych. Czymś, na co nigdy nie spojrzy się bez potępienia i pogardy. Inne dzieci nie mogą się ze mną bawić. Na podwórku mam wyznaczone miejsce.

    Nawet nauczyciele w szkole kiwają głowami z tym wymownym uśmiechem świadczącym o przyzwoleniu na lżenie mnie i opluwanie przez innych. Jestem tylko imprezową spermą, która znalazła się w mojej matce dla zabawy. Jestem żartem Boga, który ukarał nie tych co trzeba, ale chyba w jego sprawiedliwość mało kto wierzy… Chciałabym uwolnić matkę od cierpienia. Chciałabym jej dać radość, wolność – wszystko to, co zostało jej odebrane w dniu, w którym myślała, że jest lubianą nastolatką… Gdybym mogła zniknąć i sprawić, żeby mama nie musiała mnie mieć – nie miałabym żadnych wątpliwości…

    *

    Mam 12 lat. Moja mama o tym, w jakim stanie się urodzę – dowiedziała się w momencie, kiedy można było jeszcze przerwać ten koszmar. Można było uniknąć potwornego bólu i krzywdy – na jaką skazali mnie ludzie, którzy o cierpieniu takich jak ja – nigdy nie będą mieli pojęcia. Miałem żyć, – bo tak kazał jakiś hipokryta, który za pieniądze sprzedałby dziewictwo własnej córki. Miałem żyć, żeby oni mogli spać spokojnie w poczuciu wypełnionego obowiązku, którego konsekwencji nigdy nie poznają, nie poczują, nie zobaczą… Moim 12 letnim ciałem od pierwszego oddechu, który był zrodzeniem wiecznego bólu – władają maszyny, leki, plastikowe elementy powkładane w przeróżne miejsca zdeformowanego ciała.

    Mój 12 letni organizm traktuje się jak coś co trzeba napełnić w najrozmaitszy sposób, żeby potem z obrzydzeniem opróżnić, jak śmierdzącą klatkę po gryzoniach, która swoim smrodem i odchodami zatruwa ten wspaniały, dobry i miły świat. Moje 12 letnie ciało wrzeszczy o śmierć od pierwszych chwil, które uświadomiły mi, że jestem niepasującym odpadem, który trzeba będzie utrzymywać przy poniżającej wegetacji. Moich krzyków i błagań nikt jednak nie słyszy, bo niedane mi było wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa. Nie jestem w stanie też wykonywać za wiele czynności poza stękaniem, ślinieniem, niezdarnymi konwulsjami ciała, czy niekontrolowanym wypróżnianiem. Tyle mogę zrobić. To cały mój kontakt ze światem, który kazał mi żyć w jedynym pomieszczeniu, jakie znam. Kazał mi być w miejscu, z którego nie mogę uciec ja, ani rodzina – będąca częścią koszmaru, który nie będzie miał szczęśliwego zakończenia.

    Nie pamiętam nic poza wiecznym bólem, ciągłą męką, aby pozornie poprawić mi wegetacje rehabilitacją, na którą nikogo nie stać. Rodzice sprzedali wszystko. Matka nie widzi na oczy od dawna. Zresztą w te 12 lat postarzała się o 40. Nie śpi, nie je, nie ma siły mnie myć, przenosić, czy przewijać. Odleżyny są coraz większe mimo, że wcale nie ważę dużo jak na 12 latka, który śni o tym, żeby chociaż na 1 dzień być normalnym chłopakiem ganiającym na podwórku za piłką. Chociaż na 1 dzień poczuć wiatr, słońce, deszcz, drzewo, piasek. Na kilka chwil zobaczyć radość w oczach rodziców, którym opowiadam z dumą o sukcesach w szkole i na macie, bo chyba chciałbym walczyć jak prawdziwy mężczyzna. Na moment poznać to czego nigdy nie poznam… i zniknąć… zniknąć bo o tym , żeby się nie obudzić proszę los od kiedy pamiętam…

    *

    Nie da się nikogo zmusić do poświęcenia, ani miłości. Nie można nikogo skazać na cierpienie, – jeśli nie jesteśmy w stanie mieć na nie wpływu. Nie wiem, co jest dobrym wyjściem w wielu przypadkach. Właściwie, co gorszym, bo przecież często dobrego nie ma. Sam jednak zakaz – odbierający możliwość decyzji, która jest nieodwracalna i na zawsze – jest… zaprzeczeniem człowieczeństwa…