• 17 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Emigracyjni straceńcy

    • By Izabella Gądek
    • |
    • 02 marca 2016
    • |
    • 2 minuty czytania

    Wychodźca, azylant, tułacz – jest w różnym wieku. Dzieli ich doświadczenie, status, poglądy, a przede wszystkim powody bycia emigracyjnym straceńcem. Decyzje o wyjeździe i życiu na obczyźnie – podejmowane są z musu, lub chęci łatwiejszego bytu. Konsekwencją zarobku w euro jest często samotność, rozłąka z rodziną i bliskimi oraz narastający brak kontroli nad nałogami. Niszczącymi zagłuszaczami poczucia przegranej i bezsilności.

    *

    Paweł miał niewiele ponad 20 lat – kiedy w Polsce zmienił się ustrój. Bezbarwna komuna ustąpiła miejsce marzeniom, jakie wiele młodych osób pragnęło urzeczywistnić. Otwarte granice kusiły tęczą możliwości. Od 4 czerwca 1989 w Polsce czas zaczął płynąć całkiem inaczej. Wyjazd do Niemiec, szybki ślub – dający obce obywatelstwo – to były szybkie decyzje, które zmieniły życie Pawła kolosalnie. Zarobione za czerwono – białą granica pieniądze – w rodzinnym mieście smakowały całkiem inaczej. Stać go było na wiele fanaberii, kaprysów, szaleństw. Towarzystwa do zabawy nie brakowało – a on czuł się wyjątkowo i szczególnie. W egzotycznym cabrio rzadko miejsce pasażera było puste. Szybko dziewczyny, których imion nie pamiętał upewniły go w poczuciu bycia kimś lepszym, od tych, którzy mimo zmian pracowali za pensje, – jakie on wydawał w weekend. Iluzja boskości rosła wraz z natężeniem zatracania się w zabawie w kraju, która rekompensowała czas spędzony na zarabianiu złotych marek – dających poczucie wolności o zapachu marzeń. Czas mijał niepojęcie szybko. Paweł przegapił moment, kiedy zarobki tu i tam – stały się porównywalnie. Zatracony w euforii i gonieniu starzejącego się ego – 25 lat później był już tylko smutną karykatura chłopaka, który mógł więcej niż inni. 5 – ta dziesiątka, jaka bez pytania – stała się faktem – była zaprzeczeniem dawnych wyobrażeń. Nie był od lat niczym innym jak zagubionym, bezradnym człowiekiem, który nie był w stanie zrozumieć, dlaczego przestał imponować światu. Nie był w stanie pojąć, dlaczego nie ma wkoło siebie nikogo, kto go podziwia, adoruje i wspiera. Coraz więcej wieczorów spędzał na przypadkowych spotkaniach zakończonych drapiącą w gardle amnezją i odorem alkoholu, który go nie opuszczał. Coraz więcej dni zaczynał od kolorowych butelek, – które stały się jedynymi kolorami… Reszta była już tylko przeszłością, o której właściwie nikt nie pamiętał…

    *

    Już na studiach David – cały posiadany czas wolny poświęcał na poszerzanie wiedzy o bezprzewodowych technologiach i śledzeniu rozwoju i możliwości Internetu, jaki narodził zmniejszając świat do rozświetlonego monitora przed oczami. Zainwestował w nowoczesne media. Nie bał się delegacji do krajów – gdzie był jedynym białym. Czujny, nieufny, nieustannie chcący wiedzieć więcej – konsekwentnie budował swoją markę, pozycję i firmę, która po kilku latach stała się liczącą w branży korporacją. Cyfry, jakie obserwował na koncie – były niewyobrażalną wartością nawet dla niego. Kochająca żona wyglądała olśniewająco w nowych kreacjach od Diora na kolacjach, które kończyły się oklaskami na jego cześć. Nie miał pojęcia, kto widnieje na liście jego płac. Coraz więcej ludzi klepało go po plecach – zapewniając o swojej lojalności. Nie był w stanie zapamiętać osób spotkanych na przestrzeni tygodnia. Pracował po 14 h dziennie. Czas mijał mu na spotkaniach, negocjacjach, ustaleniach i ciągle nowych inwestycjach. Rynek rozwijał się i pragnął coraz więcej pieniędzy, jakie on chciał, aby być jeszcze wyżej zapłacić. Stracił czujność. Zatracił się w patrzeniu na szczyt, który oślepiało słońce nienasyconej chciwości. Lekceważył sygnały o popełnianych błędach. Nie chciał słuchać o swoich brawurowych decyzjach sądząc, że słowa wypowiada zazdrość. Nie spodziewał się dnia, w którym syndyk ogłosił upadłość, a jego najbliżsi zostali z niespłaconymi kredytami. Kochająca żona błyskawicznie stała się kochającą żoną szczęśliwszego inwestora. Nie był w stanie w kraju, w który wierzył znaleźć z nakazem komornika posady, która pozwoliłaby mu na odbicie się od dna. Decyzja o wyjeździe nie trwała długo. Kafelkarz w dojczlandii zarabia tyle, że stać go na spłacanie raty długu, małą kawalerkę i życie na podstawowym poziomie. Czasem, kiedy bolą go kolana od fugowania niemieckiej podłogi – chce wyrzucić z pamięci świat, w którym kruche szczyty nie mają sentymentów. Chce zapomnieć o tym jak czuł się wielki mając za plecami złodziei i kłamców, którzy czekali na jego koniec. Marzy o tym, aby nie czuć upokorzenia, kompromitacji i kpiących spojrzeń innych emigrantów, którzy znają jego historie…

    *

    Ray Bany w złotych oprawkach i podrabiany Rolex leżą na pozłacanym stoliku skąpane w rozlanej rosyjskiej wódce i winie z jednego z kwitnących naokoło dyskontów. Jeszcze dwadzieścia lat wcześniej te atrybuty samozwańczego króla jednej z Monachijskich dzielnic, były przepustką do kobiecych łóżek. Teraz kabriolet już nie robi wrażenia zresztą i tak stoi praktycznie bez ruchu pod wynajętym mieszkaniem. Po pijaku lepiej nie jeździć, a ten stan raczej nie przemija. Czerwona twarz, tabletki na nadciśnienie, przekleństwa, wódka i kobiety, które też pospadały z piedestałów i nie mogą pogodzić się, że już nie mają dwudziestu lat i starych sponsorów z grubymi portfelami i prawdziwymi Rolkami na nadgarstkach. Został im ten ostatni król. Tak wygląda obrazek naszej niegdyś „wspaniałej emigracji.” Temu to się udało „kręci biznesy na zachodzie” – teraz już nie wzbudza zachwytu rówieśników, którzy mają firmy, stanowiska, rodziny – mniej lub bardziej „idealne”. Chodzą na babskie lub męskie wieczory w dobrych knajpach i jeżdżą raz w roku, no nie, wiem na przykład na odległą Sri Lankę. Kiedy on był na wakacjach? Pracował kiedyś w Grecji, to były fajne wakacje, łatwe kobiety i niezły alkohol, potem już osiadł i raczej się nie ruszał nigdzie oprócz Polski i jego rodzinnego miasta gdzie kilka lat robił wrażenie, a teraz robi już tylko groteskowy teatrzyk. Ani to dramat ani komedia. Dom, który niegdyś wzbudzał zachwyt, teraz jest mijany bez nawet westchnienia nad jego pięknymi zdobieniami. Właściwie niezauważany, mijany, omijany. Czasem ktoś spojrzy na rozpadającą się motorówkę i zastanowi się nad losem właściciela, a właściwie jak długo już nie żyje. On – niby jeszcze żyje czerwona twarz, tabletki na nadciśnienie i opowieści, których już nawet najbliżsi znajomi (niewielu już ich zostało) słuchać nie mogą. Historie, które już nawet nie są przekoloryzowane. Historie, które stały się bajką i wszyscy znają ich koniec, mimo że czas jeszcze go nie poznał. Wszyscy wiedzą, że to długo już nie potrwa. Karmienie złudzeń wychodzi mu nieźle, nawet smacznie. Czasem wykwintnie, gdy rozpali się w kominku i posprząta ze stołu. Jednak dzień później, mieszkanie jest już tylko meliną, do której nie można wejść nie zasłaniając szalikiem nosa. Natomiast w Polsce – jego znajomi i ich pociechy, dobre szkoły, wspólne wakacje i tysiące zdjęć na FB. Jego rodzina to alimenty i opowieści, jaka to ona najgorsza, bo on ją na zachodzie ustawił, a ona go zostawiła. Właściwie bez powodu… że pił, a kto tu nie pije z tęsknoty za ojczyzną i rodzinnym domem…

    *

    Emigracją mająca być wybawieniem i spełnieniem – w większości przypadków jest hańbiącym wstydem, do którego ciężko się przyznać na trzeźwo, bądź chociażby do zaparowanego po porannym prysznicu lustra. W odbiciu, jakie patrzy z drugiej – strony nie ma radości, nadziei, ani szacunku do samego siebie…