- Polityka
Pomoc dla Afganistanu? Natowskie after party za nasze pieniądze?
- By krakauer
- |
- 03 czerwca 2012
- |
- 2 minuty czytania
Nasi ukochani sojusznicy, przy których dzielnie stoimy już w kolejnym konflikcie podczas ostatniej konferencji NATO w Chicago zaproponowali genialny pomysł na współfinansowanie przez różne kraje, w tym Polskę – kosztów utrzymania afgańskich sił bezpieczeństwa po wycofaniu głównych sił NATO po 2014 roku. W deklaracji podsumowującej szczyt, padają wzniosłe słowa równie oderwane od rzeczywistości jak ta cała wojna, fundusz stabilizacji Afganistanu w latach 2014-2020 ma kosztować sojuszników około 4,2 mld USD, czyli mniej niż 1 mld USD rocznie. Za te pieniądze osadzony przez NATO rząd afgański opłaci się własnym i zagranicznym najemnikom, którzy utrzymają jego władzę, co najmniej nad Kabulem i może czymś więcej.
Z jednej strony to genialne, albowiem dotychczas rocznie chyba tyle kosztowało paliwo do Natowskich samolotów dowożących zaopatrzenie, pomijając koszty osobowe – chyba nie da się lepiej. Z tą różnicą, że rzymianie przez upadkiem swojego imperium przez dłuższy czas opłacali się napadającym na limes plemionom, żeby napadały rzadziej a w zasadzie pilnowały granicy przed innymi plemionami. Przez jakieś 150 lat było to całkiem skuteczne, a na pewno tańsze niż utrzymywanie legionów. Aczkolwiek jak pokazała historia droższy model był bardziej trwały. Analogie z Afganistanem? Prawie żadne, albowiem czy my tam w ogóle musimy walczyć? Jeżeli oczywiście misję „niedotykalską” nazwiemy w ogóle walką!
W tym kontekście powstaje pytanie, czy wydanie 200 mln USD na utrzymanie obrony Afganistanu ma w ogóle sens? Należy się zgodzić z Waldemarem Pawlakiem, że te pieniądze „(…) to nie jest kwota, która byłaby trudna do udźwignięcia przez polski budżet. (…)”; jednakże bez najmniejszego wysiłku mogę wskazać około 200 rzeczy, których Polska nie ma, bo ciągle jej brakuje 200 mln USD na jakieś cele. Poza tym, czy ktoś zna jakieś przedsięwzięcie naszego rządu realizowane z taką determinacją i uporem? 10 lat stałego finansowania? To się nie udało chyba nawet ze zbiornikiem w Świnnej Porębie, programem repatriacji Polaków wywiezionych przez ZSRR na dzikie stepy i w ogóle czymkolwiek. Dlaczego zatem mielibyśmy płacić za utrzymanie najemników w jakimś abstrakcyjnym Afganistanie?
Teoretycznie pomysł jest prosty i opłacalny. NATO finansując najemników oficjalnego i cywilizowanego rządu Afganistanu chroni się przed możliwymi konsekwencjami bałaganu, jaki w tym kraju może powstać. To sprawdzony rzymski model opłacania własnego bezpieczeństwa poprzez finansowanie cudzych „wojowników”, żeby do siebie strzelali. W tym sensie to dobry pomysł. Być może uda się utrzymać część Afganistanu i umożliwić eksploatację bajecznych zasobów mineralnych tego kraju? Bo we wprowadzenie demokracji w tym kraju chyba nikt nie wierzy, a zresztą, po co?
Słuszne stanowisko przyjął polski rząd, rozsądnie podnosząc, że kraje walczące w Afganistanie powinny być zwolnione ze świadczeń w przyszłości, lub przynajmniej mieć ulgę – a kraje, które tam nie walczyły powinny wziąć na siebie główną część wysiłków. To genialny pomysł, jednakże wiąże się z nim typowe dla Polaków abstrakcyjne oderwanie od konsekwencji strategicznych podejmowanych decyzji. Tymi krajami miałyby być głównie Rosja, Chiny i Indie oraz być może bogate państwa arabskie. Czyli regionalne potęgi – uzbrojone po zęby i zamożne w gotówkę państwa naftowe. Czy żaden z polskich planistów nie wpadł na to, że będzie to oznaczać oddanie kompetencji do inicjatywy strategicznej w Afganistanie właśnie tym krajom? Przecież ten, kto płaci ten wymaga i ma wpływ na decyzje. A każdy z tych trzech krajów ma bardzo silne interesy w regionie – w tym kontekście, że terytorium Afganistanu jest prawdziwym strategicznym węzłem gordyjskim. Aż się prosi stwierdzić, że jeżeli nie mieliśmy koncepcji na to, co zrobić z Afganistanem przed wejściem tam 10 lat temu, to w ogóle nie powinno się było tego robić, albowiem postępując zgodnie z polską anty strategiczną logiką jedynie przygotowaliśmy grunt dla obcych potęg, które za parę dolarów zyskają kontrolę nad tym niesłychanie obiecującym terytorium. Można tylko pogratulować polskiemu rządowi logiki i zdolności do bezsensownego szafowania życiem naszych żołnierzy. Zawsze w sposób, nieprzysparzający naszemu krajowi absolutnie żadnych korzyści.
Wnioski: jeżeli się idzie na wojnę, trzeba być przygotowanym za zabijanie nieprzyjaciół, czemu z zasady towarzyszą krew i trupy. Po drugie wojny prowadzi się zawsze w jakimś celu, nawet najgłupsi naiwniacy z rejonu ulicy czerskiej w Warszawie, nie wierzą chyba we wprowadzanie demokracji i zagwarantowanie afgańskim kobietom praw wyborczych. Jednakże, nawet jak byśmy się zapytali najsilniejszych głów strategicznych naszego kraju, w tym decydentów, o co i po co walczymy na tym ekstremalnym i zapomnianym przez Boga miejscu? – Nikt nie będzie umiał odpowiedzieć! W praktyce oznacza to nie tylko konieczność wycofania się, ale dodatkowo zapłacenia za natowskie after party, albowiem inaczej już zupełnie nic z ponad 10 lat krwi, potu, poświęcenia, strachu i ofiar – nie wyniknie. No, ale tak bywa, jeżeli kraj nie łączy planowania strategicznego z operacyjnym, a wymiar polityczny jego celów jest w abstrakcyjnym oderwaniu od przyjętego modelu realizowania polityki.