- Soft Power
Polska okupacja Królewskiego Stołecznego Miasta Lwowa
- By krakauer
- |
- 28 maja 2012
- |
- 2 minuty czytania
Stało się, musiał być „zong” na linii polsko-ukraińskiej na tle historycznym. To, co można było dzisiaj przeczytać na oficjalnej stronie UEFA na temat historii Lwowa każe się poważnie zastanowić nad współpracą organizatorów mistrzostw.
Nie chodzi o szczegóły. To, że już pierwsze zdanie powoduje wstrząs: „Lwów to kwintesencja Ukrainy. Właśnie tu przetrwały język oraz kultura kraju, pomimo praktycznie ciągłej okupacji.” To nic w porównaniu z wymową całego tekstu, w którym sześć wieków związków Lwowa z polskością, ledwo nieco krótsza historia wzajemnej państwowości – wszystko to, co dobre, wspaniałe i wzniosłe oraz okrutne, smutne i przerażające w naszej wspólnej historii zostało zbyte kilkoma ogólnikami oraz rozpuszczone w Cesarsko-Królewskiej wiedeńskiej kawie!
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że zachodni Ukraińcy – wychowani na terenach należących przed wojną do II RP a wcześniej stanowiących fragment dawnej Rzeczpospolitej ukradziony przez Cesarstwo Austriackie – nie lubią Polaków, co więcej w wielu przypadkach wyrażają odczucia skrajnie nacjonalistyczne, szowinistyczne, wrogie Polsce i Polakom w ogóle (tam na Ukrainie i tu w Polsce), przy czym nawiązują otwarcie (marsze z pochodniami itd.) do tradycji ukraińskich walk o niepodległość z okresu II Wojny Światowej – po stronie III Rzeszy. Jeżeli ktoś miał możliwość spotkać się z ukraińskim antypolskim nacjonalizmem ten ma prawo być w szoku, albowiem jest on w swojej naturze szowinistyczny, wrogi i bezkompromisowy, zgodnie z zasadą „albo my albo oni”.
Mści się na nas pomysł na współorganizację Euro 2012 wraz z Ukrainą, albowiem generalnie mordercom i katom własnego narodu bez wyjaśnienia okoliczności dokonanych zbrodni nie wypada podawać ręki. Nie chodzi o pajacowanie naszych polityków na ukraińskim pomarańczowym majdanie, nie chodzi o wspólne interesy, ani o współistnienie na tym obszarze naszego kontynentu. Po prostu należy się szanować i jeżeli ktoś mordował Polaków a dzisiaj jego rodacy maszerują po opróżnionym z Polaków mieście z pochodniami i symboliką SS Galizien, to tutaj nie może być miejsca na przyjaźń, handel, wymianę lub skakanie po majdanie. Problem polega na tym, że podeszliśmy do Ukrainy i Ukraińców niczym starszy brat, okazując nawet serdeczność – przez 20 lat wzajemnych stosunków, uznając je za strategiczne, a w tym państwie bardzo duża cześć opinii publicznej uważa, że działania OUN/UPA były czynami bohaterskimi i w obronie ojczyzny – włączając w to konflikt z Polakami w 1944 roku. Albo się szanujemy, albo nie. My niestety nie wiemy, czego chcemy w relacjach z Ukrainą, nasza polityka oficjalna jest realizowana w oderwaniu od realiów historycznych, które znaczą jeszcze nieodkopane zbiorowe mogiły!
Niestety nikt nie zorientował się przez ostatnie 20 lat, że Ukraińcy nie oczekują od nas ani protekcjonizmu, ani pomocy. Co najwyżej odszkodowania i przeprosin. W takim tonie utrzymany jest powyżej przywołany tekst na stronie UEFA, przedstawiający wybiórczą i jednostronnie postrzeganą historię, której zafałszować się nie da. Jest to zjawisko o wiele szersze niż jakieś tam wybryki prawdopodobnie podjudzanych przez służby specjalne kraju trzeciego Ukraińców. Otóż zachodzi pewna analogia pomiędzy naszą polityką historyczną wobec tzw. „ziem odzyskanych” a ukraińskim podejściem do: „terytoriów praktycznie ciągle okupowanych”. W Polsce po 1989 roku, podeszliśmy do niemieckiego dziedzictwa pozostawionego na dawnych wschodnich terenach Rzeszy z pełnym szacunkiem, uznaniem i nawet ciekawością graniczącą gdzie nie gdzie z fascynacją. Osobiście znam przypadki kilku zapłakanych niemieckich emerytów, którzy przyjechali do swojego „heimatu” na Śląsku lub na Pomorzu z myślą, że przegonią ich widłami a na sam widok rozpadających się domostw zatrzymają się ich serca. Jakież było ich zdziwienie, gdy polski gospodarz, na wiadomość, że człowiek przyglądający się jego świeżo odremontowanemu domowi urodził się w nim przed 70 laty – zaprasza do środka, zastawia stół, otwiera butelkę piwa i po wysłuchaniu długich wojennych opowieści proponuje zbitemu z torpu gościowi nocleg w sypialni jego rodziców! Ileż przypadków przyjaźni się zawiązało, ludzie się odwiedzają, wymieniają wnukami na wakacje, pomagają sobie nawzajem, a co najważniejsze szanują się i nikt nikomu nie wypomina, że ojciec jednego napadł na ojca drugiego a tamten po paru latach przepędził jego matkę właśnie z domu, w którym siedzą i piją piwo. Wiele jest takich przypadków, jak również innych – gdzie dochodzi do sądowych konfliktów, niesnasek i nieporozumień. Ale co jest najważniejsze nie ma nienawiści, albowiem wszyscy mają świadomość skali poniesionych niegdyś krzywd, a dzisiaj po prostu chcą żyć. Dodatkowo polityka historyczna polskich samorządów wręcz gloryfikuje dawne niemieckie osiągnięcia i niemieckich/pruskich mieszkańców, z delikatnym nie przypominaniem o tych, którzy się źle zapisali na kartach historii względem Polaków. Jednakże nikogo nie dziwią dzisiaj rekonstrukcje pomników historycznych, tablic pamiątkowych, nawet cmentarzy z mogiłami żołnierzy niemieckich, w tym tych z SS. Nikt w Polsce nie neguje ponad 600 letniej historii żywiołu niemieckiego na Śląsku, Pomorzu a nawet w samym Krakowie! Osiągnięcia niemieckich mieszczan są do dzisiaj powodem do dumy każdy, kto był, choć raz na Rynku Głównym musiał się otrzeć przynajmniej o jeden zabytek, w którym znaczny wkład mieli właśnie niemieccy mieszczanie. Najbardziej cieszą izby historii w małych gminach, zwłaszcza w szkołach, remizach, urzędach, kościołach – gdzie pokazywana jest historia ziem „odzyskanych” sprzed 1945 roku. Wszędzie są stare herby, piastowskie, pomorskie, pruskie – pełne spektrum średniowiecznej heraldyki. Zabytki są pieczołowicie odtwarzane, w tym zniszczony przez wycofujących się Niemców Wrocław a właściwie jego centrum. To wszystko świadczy jednoznacznie, że Polska nie boi się własnej historii. Żeby było jasne, to samo podejście występuje w przypadku opieki nad pozostałością dziedzictwa żydów polskich i wszelkich innych narodowości, wspólnot i mniejszości. Z jednym jedynym wyjątkiem naszych braci i sióstr Litwinów, albowiem tutaj nie tylko nie mamy delikatności, ale nawet wyczucia. Jednakże te nieporozumienia z czasem uda się naprawić.
Przyjęty w Polsce model otwartego podejścia do historycznego dziedzictwa ma na celu jego interioryzację i jest niesłychanie efektywny, albowiem nikt nam nigdy nie zarzuci podawania nieprawdy historycznej. Pokazujemy prawdę materialną – było tak i tak, a teraz jest tak jak my postanowimy! Przy czym żeby oddać prawdę historyczną, należy zaznaczyć, że Niemcy byli jedną z narodowości zamieszkujących I Rzeczpospolitą, która dopiero po 1945 roku stała się pierwszy raz w historii państwem narodowym.
Natomiast ten, kto był, choć raz we Lwowie, od razu zrozumie rozziew pomiędzy ukraińską polityką historyczną a prawdą materialną. Dachy Lwowa, mury obronne, Kościoły (nieoddane parafiom), układ ulic, styl budowlany, najpiękniejsze zabytki, w tym pomniki, cała secesja, to wszystko jednoznacznie wskazuje na zachodnią proweniencje tamtejszej kultury. Wymieszanie się polskiej, niemieckiej, ormiańskiej, żydowskiej i oczywiście ukraińskiej cywilizacji – zrodziło prawdopodobnie najpiękniejsze miasto Rzeczpospolitej (poza Krakowem oczywiście) – LWÓW. Chodząc po jego ulicach ma się wrażenie, że jest się w Krakowie, tylko takim znacznie zaniedbanym, w którym nikt pieczołowicie nie ładuje setek milionów złotych w mury, dachy, fundamenty, maszkarony. Najpiękniejsze obiekty nie są chronione, obok powstaje brzydota, cudowne kamienice niszczeją zaniedbane z lokatorami klasy B, przebijającymi drzwi w 500 letnich ścianach – tylko po to, żeby je zamurować pustakami żużlowymi. Boli skala marnotrawstwa, zaniedbania i pozwolenia na zniszczenie. Kontrast pomiędzy Krakowem a jego siostrą Norymbergą istnieje już jedynie na poziomie ulic i chodników i to raczej poza centrum. Natomiast skala zniszczenia Lwowa wywołuje rozpacz. Liczne pomniki kultury I szej Rzeczpospolitej niszczeją podobnie, nowi właściciele nie dbają o nie. Właśnie w tym kontekście należy rozumieć postawę Ukraińców i ten nieszczęsny komunikat.
Patrząc na wydarzenie od strony prestiżowej, mamy pełne prawo zrobić z tego awanturę, ale wówczas nie unikniemy skandalu. Mleko się rozlało, trzeba je wypić, albo przejść obok nie rozchlapując. Jeżeli polskie służby specjalne są tak totalnie słabe, że nie potrafiły odpowiednio wcześniej zaalarmować odpowiednich czynników decyzyjnych, żeby te wpłynęły na UEFA, której władze jednym mrugnięciem oka mogą zmienić komunikat na swojej stronie na dowolny – lub wymagać od współorganizatorów powołania wspólnej komisji kwalifikacyjnej rozstrzygającej wszelkie kwestie prestiżowo-delikatne. Ale to nie nastąpiło, nie mamy służb specjalnych, szkoda na nie pieniędzy. Tak banalny przykład stosowania soft power powinien dać naszym władzom do myślenia. O ile w ogóle ktokolwiek z naszych przedstawicieli myśli.
Do naszych mimo wszystko przyjaciół Ukraińców można powiedzieć tylko jedno, – jeżeli zależy wam realnie na posiadaniu w Polsce sojusznika, a w Polakach przyjaciół, to musicie się rozliczyć ze swoją zbrodniczą przeszłością, (przy czym jesteśmy otwarci na argumentację błędów po naszej stronie) oraz zupełnie zmienić nastawienie. Nic nie szkodziłoby nawet w tak błahej sprawie jak ww. opis historyczny Lwowa skonsultować z kimś ze strony polskiej – nawet w kręgu ekspertów Polaków tam na miejscu na Ukrainie. Wówczas, komunikat na pewno miałby inną wymowę – przede wszystkim nie przemilczałby wspólnego losu obu narodów przez kilka wieków – a sposób rozegrania sprawy wzbudziłby w Polsce podziw i szacunek do Ukraińców. A tak to pozostał „zong” i niechęć albowiem, jeżeli ktoś sugeruje, że Polacy okupowali Lwów jest po prostu na innym etapie rozwoju osobistego niż wymaga tego poziom podania mu ręki.
Ta cała sytuacja i jej możliwe implikacje to przykład negatywnego rozgrywania polityki międzynarodowej, poprzez emocje – klasyka soft power.