• 16 marca 2023
    • Polityka

    Czy prawica realizuje strategię pełzającego zamachu stanu?

    • By krakauer
    • |
    • 17 maja 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Nie ma przypadków, łańcuchy w rękach związkowców spinające barierki pod Sejmem, kamera prawicowej dziennikarki wymierzona w oko pana Niesiołowskiego, mowa nienawiści lidera jedynie słusznej prawicowej prawicy, porównywanie przeciwników politycznych w polskim Sejmie do spersonifikowanego synonimu zła, triumfalne opuszczenie Sejmu, podczas gdy nawet Prezes Rady Ministrów nie miał takiej możliwości! To wszystko to preludium do jeszcze większego pokazu siły, jaki może się rozegrać przed Euro 2012, a do którego próbę mieliśmy już podczas marszu sympatyków pewnej stacji telewizyjnej i rozgłośni radiowej. Jedynie słuszna prawicowa prawica zwiera szeregi, szykując się do pełzającego zamachu stanu, w którym sam akt wyborczy to jedynie efemeryczne potwierdzenie faktów uznawanych za jedynie słuszne a nawet zbawienne. Oni wiedzą, że są mniejszością, dlatego muszą wierzyć w jedność, – bo tylko jedność daje zblokowanym przeciwnikom przewagę w systemie naszej ordynacji wyborczej.

    Obserwując aktywność jedynie słusznych prawdziwych prawicowców na różnego rodzaju platformach blogowych, jak również innych kanałach komunikacji internetowej. Posiadają głównie dostęp do tego medium, gdzie nie można nie ulec wrażeniu, że coś jest na rzeczy, – albowiem jad sączący się z ekranów komputerów jest zajadły w stopniu przekraczającym nie tylko dobre obyczaje ale także zwykłą ludzką życzliwość. Przecież widząc człowieka na ulicy nikt nie myśli o nim, jako o „zaprzańcu”, „antypolaku”, „zdrajcy” itp. Niestety lektura wpisów komentarzy w zasadzie każdego z prawicowych portali stawia pytanie – gdzie jest prokuratura? Pomijając kwestię nadzoru nad treścią, wszystko można zrozumieć, że premier zły, że nie ładny, że „słońce Peru”, a nawet, że ma wilcze zęby… Jednakże nie można nazywać go jawnymi inwektywami, grozić mu fizycznie jak również odmieniać jego nazwiska z podmienioną jedną literką przez wszystkie przypadki. To jest zwyczajne jadowite chamstwo, nic więcej. Do tego prymitywne, banalne i głupie, bo wykorzystujące najniższe instynkty. Dokładnie takie jak chciał pewien kanclerz Rzeszy Niemieckiej – przywołując klasyka.

    W praktyce nawet w szaleństwie jest metoda. Ci, którzy chodzą na marsze w obronie sygnału telewizyjnego potrzebują swojego rodzaju „paliwa”, którego dostarcza się im za pomocą podniosłej atmosfery, flag, krzyży, nadużywanych portretów Matki Boskiej, modlitwy itp. Inni – ziejący bluzgami w Internecie dostarczają „paliwa” dla tych, którzy potrzebują silnie intelektualnej strawy, po prostu muszą czytać o tym jak zły jest premier Tusk i że w zasadzie jest szatanem, a nawet, jeżeli nie jest to tylko, dlatego bo wiadomo, że jest nim prezydent Komorowski… Są tacy ludzie, są jeszcze inni, którzy swoje emocje obwiązują szalikami klubów sportowych dookoła swoich szyi. Te osoby, okrzyknięte młodymi polskimi patriotami, dały wyraz swojego patriotyzmu podczas ostatniego 11 listopada. Szkoda, że nie w górach Afganistanu, jak na osobników podających się za mężczyzn przystało…

    Jest wiele grup osób, które w ten lub inny sposób są przyciągane i trzymane wokół idei jednej – jedynej, słusznej, prawej i sprawiedliwej prawicowej prawicy. Dodajmy, trzymane niejako „pod parą”. Gotowe do akcji na zawołanie przywódcy, celem upuszczenia krwi przeciwnika – a docelowo do hasła szturmu na… Pałac Namiestnikowski – na Krakowskim Przedmieściu (wiadomo sprofanowaną siedzibę).

    Niestety stopniowo to wszystko, co historycy za 100 lat będą nazywać prawicową mgłą nad Polską staje się to problemem dla naszej demokracji, ponieważ jest to w istocie sekta budowana na kłamstwie, niestety kłamstwie niebezpiecznym, bo „smoleńskim”. Problem polega na tym, że retoryka bogoojczyźniana „wszechruchu” prawicowego używa argumentów nie do podrobienia i nie do przezwyciężenia. Jeżeli bowiem to, co oferuje prawicowa prawica jest silniejsze niż język wszechmocnej medialnej „sraczki”, to proszę sobie wyobrazić, z jakiego rodzaju manipulacją mamy do czynienia.

    Tu nie ma przypadków, prawicowa prawica ma pełną świadomość, że jej czas się kończy ze względu na biologiczne starzenie się lidera i elektoratu. Lider może odegrać swoją rolę po raz ostatni jedynie w najbliższych wyborach parlamentarnych. Potem, jako formacja nie będzie się już liczyć, a on z powodów biologicznych będzie miał inne wyzwania, typowe dla zaawansowanego wieku. Wielkim wsparciem dla planów prawicowej prawicy jest kryzys, a właściwie jego konsekwencje – albowiem umożliwia przejęcie retoryki lewicowej i bombardowanie rządzących odpowiedzialnością za wszystko, za całe zło zawinione i niezawinione. Niezwykle trudno jest się przed takim gradem argumentacji bronić zwłaszcza, jeżeli w imię oszczędności budżetowych wyciska się z ludzi ostatnie grosze.

    Nie ulega wątpliwości że to, z czym mamy do czynienia, przy braku jakiejkolwiek dyskusji pomiędzy wrogimi obozami politycznymi, to mobilizacja przed konfrontacją. Przygotowywanie się do przejęcia kontroli nad państwem, na wszystkich poziomach jego właściwości – pamiętajmy, że wielu z prawicowych siepaczy – aparatu politycznego, służącego w administracji politycznej IV-tej RP schroniło się bezpiecznie za immunitetem. Ci ludzie mogą w każdej chwili wrócić, mogą kazać swoim podwładnym wyciągać Polaków o 5 tej rano z łóżek za pisanie takich teksów jak niniejszy… Czy już zapomnieliśmy, czym była mroczna noc prawdziwe prawicowej Polski z domieszką mgiełki „chłopów rewolucjonistów-koniunkturalistów” i młodzieży zapatrzonej w ideały przedwojennej partii parafaszystowskiej? Tego zapomnieć nie wolno! Zwłaszcza, że ci ludzie nierozliczeni właśnie szykują się do dokonania kolejnego skoku na kasę nas wszystkich.

    Istotna trudność w przejrzeniu strategii prawicowej prawicy i jej ewentualnym przeciwdziałaniu polega na tym, że jest ona, jako całość niezauważalna. Nie ma wspólnego sztabu, nie ma procedur, nie ma budżetu, nie ma sztandarów. Jest jedynie genialny demiurg zła pociągający za wszystkie sznurki i ustawiający swoje ołowiane żołnierzyki. Człowiek ten nie walczy już o nic, o żadne dobro dla nikogo, jego celem jest uwiecznienie w zbiorowej świadomości pamięci o swojej rodzinie, jako jedynych prawdziwych prawicowych Polakach. Tylko budowa mitu jest jego celem, bez względu na koszty i utracone korzyści. Nie liczy się ani państwo, ani naród, liczy się tylko i wyłącznie zaspokojenie indywidualnego pragnienia bycia wielkim. Idol, demiurg, wielki budowniczy – temu służy mit założycielski kolejnej formacji państwowej. Temu służą wszelkie harce i sprowadzanie dyskusji politycznej w jednym z najkrytyczniejszych momentów w historii kraju do poziomu zagadnień dendrologicznych. Niestety myli się ten, kto upatruje w tym geniuszu zła i wszelkiej destrukcji samodzielności. Nasz pech polega na tym, że nie jest to polityk samodzielny intelektualnie – ma on swojego mentora, prawdziwego patrona, który formalnie nie ma nic, ale prawdopodobnie jest najbardziej wpływowym człowiekiem w Polsce. A przynajmniej w pierwszej piątce, osób nieuzależnionych od jakiejkolwiek koniunktury, poza zachowaniami filantropijnymi pań z grupy wiekowej, 60+ dla których 10 zł to dużo. O tej zależności względem pryncypała należy pamiętać, albowiem właśnie tam tkwi praźródło całego zła, całego zepsucia, całego uwstecznienia myślenia o Polsce i wszelkich sprawach państwowych.

    Żadne państwo i żadne społeczeństwo nie jest w stanie zwać się demokracją z taką opozycją, albowiem, co to za opozycja, która nie uznaje dialogu i patrzy na własnych rodaków jak na wrogów i zaprzańców. Nie ma znaczenia jak wykreowano taką sytuację, groza sytuacji polega na tym, że to stało się bez wojny domowej! Widać obecnie, zwłaszcza po wydarzeniach pod Sejmem, że demokracja nie może tolerować agresywnej mniejszości, która łamie jej reguły – pałając żądzą zdobycia władzy. Podobnie się zaczęła wojna domowa w Kolumbii, zresztą analogii nie brakuje.

    W przypadku wystąpienia silnych tąpnięć ekonomicznych czeka nas scenariusz wymuszenia złożenia władzy przez ten rząd, któremu odmawia się legitymacji demokratycznej do przeprowadzenia trudnych reform ekonomiczno-społecznych. Prawicowa-prawica zrobi wszystko, żeby wyciągnąć masy na ulice w momencie dla siebie najbardziej dogodnym. To wielkie niebezpieczeństwo dla państwa, które próbuje uchodzić za wyspę spokoju i wzrostu na wzburzonym morzu targanej kryzysem i protestami Europy. Okazji do demonstracji nie brakuje, wystarczy coś, co zjednoczy całe społeczeństwo w sprzeciwie przeciwko „zamiarom władzy”, jak „67” albo znaczna podwyżka cen prądu, benzyny. Punktów zapalnych nie zabraknie, ale prawdopodobnie najbardziej niebezpiecznym i nie do zahamowania będzie powracający demon podwyższonej inflacji. Podwyżki wszystkiego nie wytrzyma społeczeństwo, nawet ludzie o przeciętnych dochodach nie mogą się utrzymać!

    Sektor prywatny nie jest dziecięco naiwny i nie pozwoli na utratę posiadanej wartości kapitału w imię solidarności społecznej, atak na Iran – wzrost cen ropy, może oznaczać zmiany polityczne w krajach gdzie połowa społeczeństwa żyje na krawędzi. Jeżeli pod koniec roku skumulują się podwyżki mediów, ze wzrostem cen paliw a dodatkowo będą słabe zbiory i żywność pójdzie w górę, a przy tym wszystkim inwestorzy zaczną zamykać pozycje na złotym – lub co jest największym niebezpieczeństwem – zaczną się dyskusje o redefiniowaniu statusu Euro, jako waluty unijnej – to może oznaczać dla nas tylko jedno – dwu cyfrową inflację! Albo stopy procentowe wywołujące falę samobójstw w warszawskim centrum finansowym… i na osiedlach z wysokimi budynkami. Ciężko jest ocenić, czy bylibyśmy w stanie spiąć budżet, bez ratowania się drukowaniem pieniądza, albowiem presja inflacyjna zdusi wąską granicę dzielącą nas od konstytucyjnego progu zadłużania. Prawdopodobnie dzięki rezerwom NBP i linii kredytowej MFW uda się obronić zewnętrzną wypłacalność państwa w perspektywie średniookresowej – ale to będzie koniec modelu funkcjonowania kraju finansowanego długiem. Zarazem to będzie koniec rządów liberalnych demokratów. Co nastąpi? Nie wiadomo, niestety nasz kraj cierpi na totalny deficyt ludzi wielkich. Piłsudski – 1918 – Wałęsa 1989, czyli przywódca narodu na miarę wyzwań zdarza się nam raz na około pół wieku. Bez względu na wszystko nie można pozwolić się zwariować rzeczywistości, trzeba robić swoje.