- Wojskowość
KEPD 350 jako adekwatna odpowiedź na Iskandery?
- By krakauer
- |
- 04 maja 2012
- |
- 2 minuty czytania
Pod koniec maja w Chicago odbędzie się szczyt NATO. To ważne przedsięwzięcie, nie tylko prestiżowe, ale przede wszystkim ma znaczenie w międzynarodowej grze strategicznej o demonstrowanie siły sojuszu w obliczu zagrożeń nowego typu. 25 szczyt NATO jest pomyślany, jako arena do wystąpienia prezydenta Baracka Obamy – „silnego człowieka”, Chicago to przecież miasto, z którego on pochodzi, a teraz akurat ubiega się o ponowny wybór.
Wcześniej czekają nas harce, jakie urządza generał Mikołaj Makarov grożąc Iskanderami w Kaliningradzie, w odpowiedzi na projekt tarczy antyrakietowej w Europie do 2020 roku. Teoretycznie chodzi o Iran, jednakże potencjał tej nowej amerykańskiej technologii w praktyce mógłby ochronić nas przed rakietowym uderzeniem jądrowym. Wyklucza to w praktyce użycie rakiet strategicznych, pozostawiając pole do popisu dla rakiet taktycznych, pocisków manewrujących i artylerii. Bez względu na intencje amerykańskie w sprawie Iranu, stanowiącego jakiś realny poziom zagrożeniem szaleństwem dla świata – rosyjska odpowiedź na „niecne plany NATO” musiała nastąpić i ma oblicze Iskanderów.
Iskander to taktyczny pocisk balistyczny w kodzie NATO oznaczany jako „SS-26 Stone”, a przez Rosjan oznaczany jako 9K720 (Искандер). Z naszej perspektywy liczy się to, że te rakiety mogą przenosić broń jądrową, są niesłychanie mobilne jako wyrzutnie – a przez to trudno je zlokalizować (to duże ciężarówki), a po wystrzeleniu bardzo trudne do przechwycenia i zniszczenia. Zasięg umożliwia w zależności od rodzaju głowicy osiągnięcie połowy lub nawet prawie całego obecnego terytorium Polski (bez Dolnego Śląska, Małopolski, Podkarpackiego) – przy założeniu strzelania z centrum Kaliningradu. Przez co jest zgodny z zawartymi traktatami, warto dodać, że jest śmiertelnie celny.
To straszna broń, przed którą poza zniszczeniem wyrzutni przed odpaleniem rakiet, Rzeczpospolita nie ma sposobu się obronić. Co więcej, nasze państwo nie posiada adekwatnej odpowiedzi taktycznej – tego typu, na zagrożenie, jakie powodują Iskandery. Bardzo ciekawy sposób postrzegania zagrożenia ze strony Rosjan, jakie tworzą Iskandery przedstawił pan Stanisław Koziej szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego w wywiadzie pt.: „Stosunki Międzynarodowe – wywiad z Szefem BBN nt. polskiej polityki bezpieczeństwa, Sił Zbrojnych RP i relacji NATO-Rosja” z dnia 25.02.2011r., który przeprowadził pan Robert Czulda. Na pytanie o rozmieszczenie i zwiększenie ilości rakiet Iskander w Kaliningradzie – wedle ówczesnych doniesień prasowych mediów rosyjskich pan generał odpowiedział tak: „(…) Uważam, iż jest to bardziej walka informacyjna z Zachodem, a nie realna groźba użycia siły. Rosja ma niewątpliwie swoje interesy bezpieczeństwa, które w niektórych punktach (np. rozmieszczenie w państwach Europy Środkowo-Wschodniej infrastruktury natowskiej) są sprzeczne z naszymi. Powinny one być przedmiotem dialogu, a nie jednostronnych deklaracji. Niezbędne jest zdawanie sobie sprawy z faktu, iż Rosja w dalszym ciągu niechętnie patrzy na amerykańskie plany budowy tarczy antyrakietowej, które ocenia jako wymierzone w nią bezpośrednio lub też jako czynnik ograniczający jej własny potencjał rakietowy. Problemy i nieporozumienia tego typu trwać będą do czasu, aż uda się wypracować na linii NATO-Rosja swego rodzaju konsensus co do polityki rakietowej obu stron.”
Porażony sposobem rozumienia problemu przez pana generała w poszukiwaniu innych oficjalnych stanowisk polskich organów władzy państwowej i bezpieczeństwa przeszukałem dla frazy „Iskander” wyszukiwarki indeksowe: Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Ministerstwa Obrony Narodowej i Prezydenta RP. Poza wskazaną wypowiedzią o rakietach pana generała Kozieja, znaleziono wpis z 1999 roku na stronie Prezydenta RP, które dotyczy wizyty Aleksandra Kwaśniewskiego w Azerbejdżanie i jakiegoś dzieła literackiego zawierającego to słowo w tytule „Iskander Name”. Poza tym nie ma nic, nie ma niczego i nic nie istnieje. Nasi politycy w ogóle, jeżeli nie liczyć zbywającej odpowiedzi pana generała – nie dostrzegli jeszcze problemu rosyjskich rakiet taktycznych, które bez problemu można wycelować w Warszawę? Poznań? Gdańsk? Na szczęście ten fakt zauważyły nieliczne media, ale ciężko odnotować wypowiedzi naszych polityków – ojców narodu, krytyków wszystkiego a nawet nienawidzącego rządu lidera opozycji.
Jeżeli kwestia rozmieszczenia przez Rosjan rakiet taktycznych, którymi bez ostrzeżenia mogą rozpocząć skuteczny i nie do powstrzymania atak na Polskę – nie jest sprawą zasadniczą i najwyższej wagi dla naszych polityków – to, co nią jest? Czy nasi politycy rozumieją potencjalne zagrożenie? Czy też być może nie przyjmują go do wiadomości, zajęci sporem wokół wraku Tupolewa?
Być może znając naszą niemoc, polscy politycy nie chcą swoimi niemądrymi wypowiedziami drażnić Rosjan? Przecież nie mamy możliwości obrony przed atakiem Iskanderów – Rosjanie mogą, jako pierwsi zniszczyć w zasadzie każdy cel w znacznej części kraju.
Można i tak przecież, jeżeli przemilczymy problem będzie on daleki, fachowcy się tym zajmą, przygotują obronę w taki sposób, żeby liczyć się z pierwszym uderzeniem Rosjan – a społeczeństwa nie ma, po co straszyć. Bo to i tak niczego nie zmieni. Musimy mieć świadomość, że tymi rakietami mogą z dużym prawdopodobieństwem trafić głowicą konwencjonalną w obiekt wielkości Kancelarii Premiera, Pałacu Prezydenckiego itp. O głowicy niekonwencjonalnej lepiej nie myśleć.
Iskandery to poważne wyzwanie dla polskiego systemu obrony, (jeżeli w ogóle coś takiego jest). Przede wszystkim należy mieć możliwość stałej obserwacji gdzie są wyrzutnie. Umożliwiają to satelity, samoloty szpiegowskie i szpiedzy. Po drugie, można mieć możliwość ocenić czy nastąpiło odpalenie tego typu rakiety, tak, żeby już w momencie odpalenia wiedzieć, że nastąpił atak. Aczkolwiek przy tym nie ma się, co silić na zakup specjalistycznych radarów, albowiem rakiety te są stosunkowo szybkie i osiągną swoje cele w Polsce szybciej niż zdążylibyśmy ostrzec przed zagrożeniem, a co dopiero ewakuować. Trzeba jednakże opracować procedurę przetrwania dla najwyższych władz państwowych w specjalnych – szybko osiągalnych schronach przeciw atomowych. Premier, prezydent, najważniejsi ministrowie i dowódcy wojskowi – muszą mieć możliwość – natychmiastowego zejścia w swoich siedzibach do schronu, który umożliwiłby im przetrwanie ataku atomowego na Warszawę. Teoretycznie, w ciągu kilku minut, jest szansa na opracowanie procedury ostrzegawczo-ewakuacyjnej.
Jeżeli traktowalibyśmy swoją obronę na serio, moglibyśmy pomyśleć o zakupie lub skonstruowaniu specjalnych rodzajów uzbrojenia przeciwlotniczego i przeciwrakietowego – umożliwiającego nam przechwycenie i zestrzelenie tego typu rakiet atakujących najważniejsze cele w kraju. Jest to wydatek kilku miliardów USD na jeden system, w ten sposób myślą np. w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ze względu na irańskie zagrożenie. Równolegle można pomyśleć o stałym śledzeniu elektronicznym wszystkich celów na obszarze Kaliningradu, na zasadzie technologii JStars i utrzymywaniu w powietrzu klucza dyżurnego F-16, zdolnego do przeniknięcia przez rosyjską obronę przeciwlotniczą i zniszczenia wyrzutni. To byłoby stosunkowo trudne, bo mamy za mało samolotów na takie zabawy, gdyby były, chociaż dodatkowo z 4 pionowego startu F-35, to można by myśleć o ich rozmieszczeniu stosunkowo blisko granicy, – co umożliwiłoby skryty atak. Niestety nie mamy także i takiej możliwości. Co zatem może zrobić Polska, żeby obronić się przed widmem rosyjskiego ataku Iskanderami na wybrane cele punktowe? Trzeba mieć świadomość, że bez NATO a w szczególności Amerykanów – prawdopodobnie w obecnym stanie rzeczy, poza próbami rzucania kamieniami w rakiety na ostatniej fazie lotu nic. Jesteśmy bezbronni. Trzeba to zrozumieć, bez względu na to jak to jest szokujące – potencjalny przeciwnik, może bezkarnie zabić wielu Polaków, jako pierwszy!
Żadne państwo, które się, chociaż w minimalnym stopniu szanuje i nie jest tworem fikcyjnym, nastawionym na sezonowe funkcjonowanie – nie pozwoli na to, żeby militarna manifestacja wzrostu potencjału uderzeniowego konfrontacyjnie nastawionego sąsiada pozostała bez odpowiedzi. Oczywiście chodzi o klasyczny wyścig zbrojeń. Jeżeli oni „to”, to my „tamto” – i wydajemy miliardy na wojskowe zabawki. Niestety na tym polega niepodległość, ona kosztuje. Widocznie Polski rząd skalkulował, że bardziej opłaca się utrata niepodległości i kilku milionów obywateli w wyniku przegrania ewentualnego konfliktu – niż zainwestowanie w adekwatne do potrzeb środki obrony i – odstraszania. Nie bójmy się tego słowa! Wojny unika się dzięki potędze budowanej w czasie pokoju. Jeżeli będziemy tak porażająco słabi jak dotychczas, prawdopodobieństwo, że kiedyś, ktoś nas militarnie zaatakuje – jest o wiele pewniejsze niż to, że zrezygnowałby z ataku, jeżeli bylibyśmy militarnie silni. Wojny były, są i będą, a w Europie nie tylko kanclerz Hitler prowadził je bez wypowiedzenia, trzeba pamiętać o atakach lotniczych NATO rozpoczętych w marcu 1999 roku na Serbię – męczeństwo Belgradu jest niezmytą hańbą na Sojuszu Północnoatlantyckim, o Gruzji w 2008, gdzie strony konfliktu nie bawiły się w noty dyplomatyczne… Liczenie „na to”, że Rosja nigdy (uwaga to słowo klucz) nie zaatakuje Polski, bo ta jest w NATO – to z całą pewnością największa polska utopia strategiczna.
Nasi politycy muszą zdać sobie sprawę z faktu, że jeżeli Rosjanie wprowadzają do rozgrywki nowe elementy (Iskandery mają być rozmieszczone także na Białorusi), to musimy, – jako teoretycznie szanujący się kraj – przygotować militarną odpowiedź. Mówiąc prostymi słowami, trzeba mieć coś, czym można adekwatnie uderzyć na terytorium Rosji, przynajmniej to, z którego może nastąpić atak Iskanderami, jeszcze lepiej stolicę – albowiem nasza stolica jest w zasięgu ich Iskanderów wyjeżdżających z garaży w Kaliningradzie a my nie mamy sposobu sięgnąć Moskwy (poza cieniem szans powodzenia na samobójczą misję drugiego Tupolewa naładowanego trotylem).
Co możemy zrobić? Co jest w zasięgu naszych możliwości finansowych i realizacyjnych w ciągu 2-3 lat? W pierwszej kolejności należy kupić uzbrojenie klasy „Cruise”, powietrze ziemia, ziemia-ziemia i woda-ziemia. Poza bogatym arsenałem amerykańskim doskonałe są niemiecko/szwedzkie pociski Kinetic Energy Penetration Destroyer KEPD 350 firmy Taurus Systems Gmbh – jednakże nie wiadomo, czy można je łatwo zamontować i odpalać z F-16, dostosowanie kosztowałoby trochę czasu i pieniędzy. Same pociski są stosunkowo tanie jak na broń nadającą się od razu do użytku o zasięgu 500 km! Trzeba się liczyć z kosztem miliona Euro za sztukę. Warto pamiętać, że to uzbrojenie – jak podaje producent – (w przeciwieństwie do dostępnych systemów amerykańskich) zachowuje wysoką celność bez użycia GPS! Generalnie jest to rozwiązanie najtańsze i nastawione na natychmiastowy efekt. Posiadanie np. 1000 takich rakiet w trzech wymienionych reżimach – powodowałoby, że nikt trywialnie nie wydałby rozkazu odpalenia Iskanderów na Polskę, albowiem natychmiast, bez wysiłku i z gwarancją trafienia – moglibyśmy się zemścić na Kaliningradzie lub Rosji właściwej, w przypadku odpalenia rakiet z okrętu na rejon w pobliżu St. Petersburga. To możliwy do pozyskania potencjał, wręcz od ręki.
Dodatkowo należy kupić, co najmniej 4 a najlepiej 12 samolotów F-35 umożliwiających pionowy start, wraz z pakietami uzbrojenia przeciwradarowego i ofensywnego. W wariancie minimum (4 samoloty) to koszt do 2 mld USD (wraz z uzbrojeniem). Te maszyny stworzyłyby bardzo dużą szansę na skuteczny atak przynajmniej na najważniejsze cele w Kaliningradzie. Po drugie potrzebujemy systemów śledzenia i ostrzegania o tym, co się w Kaliningradzie i na Białorusi dzieje – niezależnych od NATO. Mamy własne technologie radarowe, można z wykorzystaniem sterowców, stacji naziemnych, pływającego zwiadu elektronicznego jak również bezpilotowców – stworzyć sieć nasłuchowo-śledząco-ostrzegawczą. Przy dzisiejszej technice i możliwościach elektroniki, nie jest problemem informowanie polskiego dowództwa o każdym ruchu wyrzutni i miejscu ich dyslokacji. Po trzecie – trzeba pomyśleć o satelicie szpiegowskim, dopiero on umożliwiłby nam zwiad i informowanie na serio, a jeżeli nie to przynajmniej bezpilotowe zdolne do lotów na dużych wysokościach. Jeżeli natomiast myślelibyśmy o zagrożeniu Moskwy miasta, które ma prawdopodobnie najlepszy (poza Izraelem) system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej na świecie – to trzeba pomyśleć o opracowaniu lub zakupie rakiet balistycznych lub wyspecjalizowanych dronów dalekiego zasięgu. Klasyczne lotnictwo, w ilościach, na jakie nas stać – nie ma szans osiągnąć Moskwy z terytorium Polski. Poza tym, trzeba stale myśleć o technologii – nawet w dziedzinie tak starych rodzajów uzbrojenia jak artyleria. Przykładowo, dzisiaj nie jest problemem skonstruowanie automatycznych systemów artyleryjskich mających zasięg skutecznego rażenia ~ 60 km przy kalibrze 155 mm. Posiadanie kilku mobilnych baterii, istotnie by wyeliminowało możliwości przemieszczania wyrzutni Iskanderów na południu Kaliningradu. Trzeba podkreślić, że nasz nadal niewdrożony „na serio” system artyleryjski „Krab” ma znamionowo maksymalny zasięg na 40 km. Jesteśmy, zatem już zapóźnieni w dziedzinie dopiero, co wdrażanych systemów uzbrojenia! Jeszcze inną alternatywą jest przedłużanie zasięgu rakiet „klonów” BM-21, Izrael ma w tej dziedzinie bardzo wiele do zaoferowania.
Wnioski? Co jest nie tak z naszymi politykami i mediami, że nie podejmują tak fundamentalnego tematu? Po drugie cała Polska obrona przed Rosją opiera się na gwarancjach NATO, a dokładniej na ustaleniach pomiędzy Prezydentem USA a władcą państwa Rosyjskiego. Przy czym, nie ma tu żadnych realnych gwarancji, nie ma sposobu realnej obrony. Wszystko jest na papierze. Po trzecie, skoro mamy świadomość swojej chronicznej słabości, dlaczego nie zmienimy pryncypiów polityki względem Rosji? Abstrahując od dalszych rozważań, proszę brać od dzisiaj do świadomości, że w każdej chwili na wasz dom może spaść rosyjska rakieta taktyczna – a nasze państwo nie może nic na to poradzić. I jak się państwo czujecie, jako obywatele – podatnicy?