• 16 marca 2023
    • Ogólna

    Odpis z podatku CIT na inwestycje w R&D

    • By krakauer
    • |
    • 28 kwietnia 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    W prowadzonej na łamach prasy fachowej dyskusji od dłuższego czasu przebija się wątek potrzeby intensyfikacji inwestycji w Badania i Rozwój (Research & Development). Unijna strategia Europa 2020 stawia cel „na inwestycje w badania i rozwój należy przeznaczać 3% PKB Unii”, oznacza to, że poszczególne kraje muszą ten cel także wypełnić. Zostało nam na to 8 pełnych lat.

    Obserwując lepiej rozwinięty świat, można wyróżnić kilka strategii inwestowania w R&D. Najbardziej zaawansowane i najlepiej rozwinięte gospodarki, wypracowały wiele modeli transferu pieniędzy na naukę i powiązania badań naukowych ze sferą biznesu. W wielkim uproszczeniu można wskazań na: model anglo-saski, w którym przodują Amerykanie – pieniądze na naukę w dominującej części wykłada sektor prywatny, przy czym agencje rządowe pełnią także istotną rolę – wszędzie tam, gdzie wymagana jest stosowna bariera wejścia a nie ma względnie bezpośredniego przełożenia na wyniki. Najlepszym przykładem tego typu zaangażowania rządu USA w R&D jest NASA i mniej znana u nas DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency). Zanim ktoś śmie zwątpić w wiodącą rolę USA w świecie technologii, powinien zapoznać się ze stroną tej agencji, a jeżeli to go nie przekona o amerykańskiej supremacji – także z licznymi stronami plotkarskimi na temat mniej lub bardziej oficjalnych przecieków o opracowywanych na zlecenie tej agencji technologiach. Drugi model, to model publiczny – głównie państwo finansuje R&D zlecając opracowanie np. technologii wojskowych, kosmicznych itp. Z tym modelem o różnym stopniu natężenia mamy do czynienia w Europie, Rosji i Chinach.

    Nie można nie wspomnieć o Polsce. Teoretycznie mamy politykę naukową i „jakieś” nakłady na badania, nawet stwarza to wrażenie systemowości. Niestety w praktyce brak w naszym kraju większych sukcesów z tego wszystkiego, co państwo inwestuje w naukę. Pieniądze państwowe idą głównie na utrzymanie katedr i dobre mniemanie o sobie tzw. kadry naukowej. Nie ma niestety wyników badań, a zwłaszcza wyników liczących się, że już o dających się sprzedać nie wspominajmy, bo może się zrobić nam wszystkim przykro. Oczywiście mamy kilka bardzo ciekawych wysp innowacji, niestety to wszystko mało jak na 38 mln kraj, od lat intensywnie inwestujący w fikcję Gospodarki Opartej na Wiedzy.

    Pomimo legalnego marnowania pieniędzy przez wyższe uczelnie, braku efektów i jakiejkolwiek sensownej ścieżki rozwoju technologicznego kraju, nadal trwamy w niemocy – będąc niezdolnymi do skupienia posiadanego potencjału na kilku – kilkunastu dających szanse sektorach badań. Nawet samorządy wojewódzkie podjęły mniej lub bardziej nieudolne próby określenia kierunków rozwoju nauki w Regionalnych Strategiach Innowacji. Prawdopodobnie najciekawiej skonstruowany zestaw dokumentów posiada Województwo śląskie, warto się zapoznać, chociażby ze względu na specyfikę regionu i jego potencjał w zakresie unikalnych technologii związanych z eksploatacją i wykorzystywaniem węgla kamiennego. Na tym polu Polska potencjalnie ma bardzo wiele do zaoferowania, a sposób myślenia zaproponowany przez śląski samorząd pod względem metodycznym wydaje się wzorcowy.

    Równolegle, niestety nie mieliśmy szans na wykształcenie więzów pomiędzy nauką a biznesem, ponieważ tego drugiego w kraju generalnie dotychczas nie mieliśmy. A konkretnie nie mieliśmy i nadal nie mamy podmiotów gospodarczych zainteresowanych w opracowywaniu innowacyjnych produktów i technologii w kraju – po prostu takich firm generalnie nie ma. Zostały zlikwidowane, sprywatyzowane, przejęte przez obcy kapitał – służą, jako montownie, centra dystrybucji lub hula po nich wiatr i biegają szczury… Nie mamy w Polsce poważnego przemysłu, poważnych biur projektowych, nie ma rynku zapotrzebowania na poważne badania naukowe. Jeżeli na coś nie da pieniędzy rząd to, co do zasady to nie istnieje. W tym kontekście jesteśmy upośledzeni gospodarczo, nie rozwijamy się, jako kraj w tak niesłychanie ważnych dziedzinach. Przed nami dekada (8lat) na stworzenie własnych podmiotów gospodarczych i własnych grupowań gospodarczych, w zakresie gospodarki tradycyjnej i innowacyjnej. Kryzys pokazał, że w razie kłopotów – w większości przypadków – nie ma, co liczyć na centrale firm inwestujących w Polsce. Sytuacja, z jaką mamy do czynienia, wymaga podjęcia strategicznej decyzji – albo godzimy się z tym jak jest i pozostawiamy kwestię polityki przemysłowej i innowacyjnej w rękach prywatnych – a dzięki temu, przestajemy finansować naukę. Alternatywnie, opracowujemy program, łączymy potencjały, dofinansowujemy (zgodnie z prawem unijnym) własny przemysł, – chociaż to trudne, ale możliwe – i wchodzimy do gry w lidze globalnej za 5-12 lat. To wszystko jest kwestią wyboru i zaangażowania odpowiednich środków. Dotychczasowa polityka finansowania nauki, niesłużącej przemysłowi – nie ma żadnego sensu – lepiej te pieniądze wydać na zakup gotowych technologii i patentów niż finansować pijących herbatkę okularników i ich niemoc twórczą. Za istniejący stan rzeczy możemy winić naszych polityków, to nie jest prawdą, że inaczej się nie dało. Najlepsze są najbliższe przykłady – Czesi i Słowacy nie tylko uratowali swoje potężne zaplecza przemysłowe, ale także je w znacznej mierze przebranżowili i unowocześnili.

    Wydatki naszego państwa na R&D można określić, jako: za mało, nie efektywnie i bez ogólnego planu. Nawet tak interesujące dokumenty regionalne, jak przywołany powyżej przykład śląski nie są w stanie zmienić ogólnego obrazu. Nie mamy przemysłu, nie mamy powiązań pomiędzy przemysłem i nauką, a naukę mamy taką, jaką mamy – bardziej akademicką i kształcącą kadry o przeciętnie średnim poziomie. A jeżeli się już zdarzą – wybitni, najlepsi absolwenci to opuszczają nasz kraj, ponieważ nie mogą tu znaleźć pracy odpowiadającej ich kwalifikacjom. W ten sposób koło niemocy i polskiej biedy się zamyka.

    Patrząc na politykę przemysłową i wspierania nauki minionych 22 lat, łatwo stwierdzić jej słabe strony. Tak jak zlikwidowaliśmy przemysł, mogliśmy zlikwidować naukę. Często łatwiej jest pewne rzeczy odtworzyć od nowa – w oparciu o nowe wzorce niż kultywować nicość i przyzwyczajenie do przetrwania. Stan obecny zapewnia nam pewien potencjał, można mieć nadzieje, że uda się go zogniskować na kilku wybranych dziedzinach nauki.

    Sam model finansowania jest zły, albowiem grantowość ze środków publicznych – nie uczy samodzielności, owszem umożliwia przetrwanie, jednakże dzieje się w oderwaniu od sfery realnej – nie ma przełożenia na wyniki. Ilości polskich patentów lepiej nie przywoływać, a nawet, jeżeli się pojawia ktoś wybitny, to procedury „zabezpieczania” są tak żałosne, że mogą zmarnować nawet najbardziej innowacyjny potencjał. Poza tym, w naszym modelu żaden lokalny „Zuckerberg” nie ma szans, albowiem nie przebije się poprzez gąszcz procedur, wniosków, komisji kwalifikacyjnych, koterii, znajomości, nepotyzmów i zwykły brak życzliwości.

    Nie ma sytuacji bez wyjścia, można istniejącą sytuację naprawić – w sposób administracyjny, to znaczy spowodować, że model finansowania badań naukowych i generalnie innowacyjności zostanie zmodyfikowany w sposób pro efektywnościowy, wydajny i rynkowy. Najskuteczniejszym sposobem na spowodowanie, żeby przedsiębiorcom i nauce opłacało się współpracować jest uelastycznienie finansowania i zdjęcie rygorów formalnych ze współpracy. Można to osiągnąć poprzez odpis podatkowy na zasadzie 1% na działalność organizacji pożytku publicznego z podatku od osób fizycznych. Firmy płacące podatek dochodowy CIT, powinny mieć prawo przekazać część tego podatku na badania naukowe realizowane przez ośrodki naukowe, lub samodzielnie prowadzoną działalność innowacyjność. Stworzyłoby to szansę powstania rynku podmiotów naukowych, zainteresowanych poszukiwaniem tego typu grantów w biznesie. Celowym byłoby, żeby system umożliwiał przekazywanie kwot przez duże przedsiębiorstwa – w tym powiązane gospodarczo holdingi i korporacje oraz ugrupowania gospodarcze, grupujące małych i średnich przedsiębiorców. Dzięki czemu, wszelkie izby gospodarcze, kongregacje kupieckie itp. mogłyby fundować granty naukowe, lub dołączać się, jako sponsorzy do wybranych projektów większych podmiotów lub uczelni.

    Prawdopodobnie największą zaletą proponowanego modelu, byłoby zdjęcie z państwa konieczności dokonania wyboru, – na co przeznaczyć środki. Tutaj decydowałby rynek, być może znajomości i sympatie lokalnych koterii, jednakże na podstawie racjonalności wydatkowej sektora prywatnego można przypuszczać, że marnotrawstwo byłoby tu o wiele niższe niż w sektorze publicznym. Prawdopodobnie, niektóre katedry – po prostu przestałyby istnieć, ale od tego jest państwo, żeby wspierać to, co je interesuje – tam gdzie nie działa rynek, albo trzeba zdać się na wybór biznesu. W ostateczności, państwo mogłoby oszczędzić to, co straciło na odpisach z podatku w wydatkach na naukę, zgodnie z algorytmem – nie masz prywatnych grantów z odpisu, nie masz finansowania z budżetu. Kogoś trzeba poświęcić, nie wszyscy pijący herbatkę naukowi herbatnicy są naukowcami.

    Mechanizm mógłby zacząć działać od kolejnego roku budżetowego. Państwo pozwalając podmiotom prywatnym decydować, na co wydadzą pieniądze, zwolniłoby się w jakiejś części z funkcji mecenasa – zyskując samo funkcjonujący mechanizm. Jeżeli zaczęłoby to przynosić pożądane efekty, należałoby rozważyć możliwość zwiększenia odpisu z początkowych np. 2-3 % do np. 10 % ze skali płaconego podatku. Być może po paru latach takiego poświęcenia budżetu państwa, zaczęłoby to przynosić efekty, albowiem firmy byłyby generalnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu skazane na inwestowanie w rozwój i innowacje oraz współpracę z nauką. Zaryzykować nam nic nie szkodzi, oczywiście równolegle można by ograniczyć lub – co byłoby bardziej pożądane – odpowiednio skanalizować środki budżetowe alokowane w naukę. Efekty powinny być widoczne w ciągu kilku lat.

    Reasumując – przy odrobinie dobrej woli i posiadaniu spójnej wizji, można wykreować metodami administracyjnymi model finansowania innowacji, gwarantujący efektywność i wzrost przy minimum marnotrawstwa. Nie jesteśmy skazani na bycie tanim ogniwem w procesach gospodarczych zachodu, a nawet, jeżeli wybralibyśmy jednak tą rolę – to nic nie szkodzi specjalizować się, chociaż w kilku branżach. Inaczej, nie marnujmy pieniędzy na pseudo naukowców – herbatników, tylko kupujmy patenty i wysyłajmy młodzież za granicę. Rozwój wydłuży się o 20-40 lat, ale też się uda.