- Polityka
Niemcy domagają się sztucznie definiowanej solidarności – nie można ulec ich retoryce!
- By krakauer
- |
- 31 sierpnia 2015
- |
- 2 minuty czytania
W sprawie obecnego kryzysu związanego z olbrzymia ilością uchodźców szukających schronienia w Europie, nasi niemieccy sąsiedzi domagają się od Polski sztucznie definiowanej na swój własny użytek solidarności. Nie można ulec ich dyktatowi pod żadnym pozorem, ponieważ to, co proponują jest destrukcyjne i dla nich i dla nas i dla tych nieszczęśliwych uchodźców, których nasi sąsiedzi traktują bardziej, jako probierz swojego sumienia, rzekomo świadczący o ich otwartości i tolerancji, niż jako rzeczywistą pomoc dla tych ludzi.
Uporządkujmy jednak fakty – pomoc unijna dla Polski, w której generalną część stanowią pieniądze niemieckich podatników, to pomoc przekazywana w celu wyrównywania różnic w rozwoju pomiędzy naszymi krajami. Jest ona wsparciem udzielanym w zamian za nasze społeczno-gospodarcze otwarcie naszej przestrzeni, które w jakimś wymiarze ma być substytutem naszej społeczno-gospodarczej ułomności. Z tym wsparciem zderzenie z realiami europejskiego kapitalizmu ma być łatwiejsze. Właśnie temu służy unijne wsparcie i tego typu jest instrumentem.
Rząd w Warszawie domaga się również solidarności Zachodu w kwestii tzw. polityki wschodniej, a raczej jej skutków. Co bardzo skutecznie podnoszą Niemcy, wskazując na nasze zachowanie od samego początku kryzysu na Ukrainie, rzeczywiście logicznie argumentując, że jeżeli domagamy się solidarności, bo mamy problem, to także powinniśmy być solidarni wobec problemów innych. Ranga tych problemów jest podobna, a w tej chwili skala dramatu tzw. uchodźców nawet bardziej dramatyczna, przez to, że bezpośrednio namacalna.
Niemcy przeciwstawiają się tworzeniu baz NATO w Europie Środkowej i Wschodniej, stawianie tej sprawy na szali nielegalnych imigrantów to przestępstwo! Po prostu przestępstwo! Co będzie jak przyjedzie kolejny milion, albo kolejne dziesięć milionów? Eksodus ma podłoże ekonomiczne, a NATO to bezpieczeństwo – nie można tych rzeczy sobie przeciwstawiać. To skandal, przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu i głupota. Nie można tych spraw łączyć.
Problem jest jednak o wiele głębszy od tego, co przedstawiają nasi serdeczni przyjaciele zza Odry. Tutaj problem w dużym zakresie podrasowali, bowiem oni sami, promując swoją sztuczną otwartość, która jak wiemy po wydarzeniach m.in. w Saksonii i setkach innych miejsc, gdzie płonęły miejsca przeznaczone dla azylantów – zdystansowali się wobec własnego społeczeństwa. Rząd Federalny zdecydował się na nadzwyczajny eksperyment społeczny, za który zapłaci w wyborach, a społeczeństwo niemieckie zapłaci wzrostem nastrojów ekstremistycznych. Sprawa jest tutaj banalna – jak rząd w Berlinie może domagać się od Polaków przyjmowania obcych im kulturowo uchodźców, jeżeli musi pałami, gazem łzawiącym i silną przemocą policyjną zmuszać własny Naród do przyjmowania tych niechcianych w Niemczech gości? Przecież to pachnie piękną niemiecką hipokryzją, sytych, bogatych i bezpiecznych, którzy chcą podrzucić wygenerowany przez siebie problem sąsiadom! Gdyby w Niemczech nie oferowano każdemu azylu i od 143 do około 350 Euro miesięcznie „kieszonkowego” na osobę – poza miejscem do zamieszkania, wyżywieniem i pomocą medyczną, to nie mielibyśmy do czynienia z tak masową migracją ludzi z drugiego końca świata. Być może dla Niemców 300 Euro miesięcznie to jest mało, ale w kraju ich sąsiadów, który nazywają „Nebenlandem”, do którego chcą przysłać swoich azylantów – taka kwota to bardzo dobra renta, dobra emerytura i w sumie przeciętnie nie zła wypłata. Jak zatem Niemcy w świadomości tych dwóch faktów, których sobie nie uświadamiają, bo są ponad nimi w swojej zamożności – wyrządzają wielką krzywdę Europie, oczywiście sobie, – ale to ich sprawa, a teraz chcą zaszkodzić nam w Polsce.
Nie można się zgodzić na niemiecki sposób myślenia, ponieważ on jest właściwy i adekwatny tylko dla Niemców w ich specyficznych niemieckich warunkach. Konstrukcja, którą tworzą to sztucznie pojmowana solidarność, której tym ludziom, których po prostu w Europie nie powinno być dla ich własnego dobra – nie jesteśmy winni, albowiem nie ma żadnego powodu, dla którego mamy dzielić się własną biedą i przyjmować na siebie ryzyko pojawienia się zaplecza dla terroryzmu w naszym kraju.
Interesy Polski w tym zakresie są inne niż interesy Niemiec, a jakoś w kontekście solidarności – nikt nie uwzględnił Polski w rozmowach dotyczących Ukrainy (dla naszego dobra – dobrze, że tak się stało), ale to nie znaczy, że nie możemy tego wykorzystać, jako argumentu przeciwko niemieckiej retoryce w celu wykazania całej fikcji ich sztucznego pojmowania solidarności.
W kontekście niemieckich nacisków musimy mieć świadomość, że cele ich polityki mogą być zupełnie inne niż my je postrzegamy. Nie można, bowiem wykluczyć tego, że w ich polityce wcale nie chodzi o dyslokację kilku tysięcy uchodźców do Polski. Niemcy mają poważny problem z protestami społecznymi – przeciwników polityki migracyjnej, jaką realizuje ich rząd. Ekscesy, jakie tam mają miejsce, w wykonaniu części prawicowych demonstrantów bywają dla Niemiec, jako kraju borykającego się z przeszłością kraju faszystowskiego hańbiące. Nie można wykluczyć, że takie same demonstracje mogą mieć miejsce także i w Polsce, co dzięki odpowiedniemu naświetleniu przez niektóre z mediów w Polsce (wiadomo czyjej własności), mogłoby służyć do medialnego przykrycia dramatycznych podpaleń i innych ekscesów wobec obcych w Niemczech. Podobny mechanizm został zastosowany w naświetleniu sprawy żony jednego z niemieckich terrorystów islamskich z pochodzenia obywatelski Polski, która naturalizowała się w Niemczech. Ponad standardowa ilość informacji o tej osobie i jej związkach z Polską w niemieckich i części światowych mediów, miała jednoznaczny charakter – przytłumiający rolę współczesnych Niemiec, jako inkubatora i rozsadnika islamskiego terroru na świecie. W relacjach z Niemcami, zawsze trzeba myśleć o dwa kroki do przodu i wstrzymać się z decyzjami, nawet jeżeli pozornie miałyby być dla nas korzystne, ponieważ nigdy nie można mieć pewności co do ich intencji.
Uwaga podobnie źle dzieje się we Francji pan Laurent Fabius minister spraw zagranicznych Francji w niezrozumiały sposób zaatakował kraje Europy Środkowej, w tym głównie Węgry za ich politykę imigracyjną, domagając się źle pojmowanej solidarności. Pan minister mówi m.in. o konieczności przyjmowania imigrantów. Szkoda, że nie był taki otwarty na Polaków, którzy szukali we Francji zatrudnienia, zgodnie z unijnymi traktatami i francuskim prawem. To przerażające, do czego w hipokryzji ludzie syci na Zachodzie potrafią się posunąć!