- Religia i państwo
Rozdzielenie spraw państwa od spraw Kościoła?
- By krakauer
- |
- 18 sierpnia 2015
- |
- 2 minuty czytania
Wrócił stary problem jak świat, czyli rozdział Kościoła od państwa. Konkordat już nie wystarcza, liczy się jego aktualna interpretacja, którą inaczej dokonują hierarchowie, których nikt nie odwołuje ze stanowiska oraz politycy mający pełną świadomość, że będą potrzebowali kontaktów z Kościołem nawet jak już nie będą politykami. Właśnie ta ostatnia okoliczność warunkuje realny wymiar relacji Kościoła w państwie, ponieważ państwu brakuje najzwyczajniej siły i zdolności do trwania w oparciu o kadry państwowe w stosunku do Kościoła.
Właśnie uświadomienie sobie faktu, że w naszym przypadku to Kościół jest silniejszą strona relacji, powinno być punktem wyjścia wszelkich ustaleń i relacji. Kościół trwa na tych ziemiach nieprzerwanie, a państwo polskie zdarza się mieć tutaj przerwy, tak że nie jest przesadą powiedzieć, że to Kościół trwa tu dłużej niż państwo.
Po 1989 roku, kiedy to na nowo formowano relacje pomiędzy państwem a Kościołem, nikt nie zwrócił uwagi na pełną instytucjonalną odrębność Kościoła od państwa i jego zewnętrzne interesy, w stosunku do interesów państwa. Prawdopodobnie istotnym czynnikiem zmiękczającym państwo, przez paraliżowanie jego decydentów był fakt, pełnienia funkcji głowy państwa kościelnego przez znanego Polaka. Na początku lat 90-tych mieliśmy w kraju takie realia, że nikt nie miał odwagi się nawet racjonalnie wypowiedzieć o tych sprawach, może z wyjątkiem redaktora pewnego pisma, który miał za swoją „niezłomność” serię procesów. Niestety dzisiaj płacimy cenę braku właściwej optyki w tamtych latach, albowiem Kościół uzyskał w Polsce nadzwyczajną pozycję, a niektórzy jego ludzie – nawet bardziej niż nadzwyczajną, albowiem nawet jednoznacznie stwierdzone zarzuty przestępstwa pedofilii okazały się za słabe dla państwowych organów ścigania i sprawiedliwości.
Dzisiaj możemy się oburzać, że kolejny hierarcha przypomina o miejscu Kościoła i jego moralności w życiu społeczeństwa, a w konsekwencji domaga się podporządkowania państwa Kościołowi. W retoryce ostatnich 26 lat stosunków państwa i Kościoła – to nic nadzwyczajnego, to po prostu przypomnienie, w jakich relacjach jesteśmy i kto jest suwerenem. Jeżeli coś miałoby się tutaj zmienić, to musiałby pojawić się polityk, na tyle przekonujący, żeby ludzie uwierzyli, że będzie w stanie przeciwstawić się całej potędze Kościoła. Następnie ten polityk musiałby być na tyle przekonujący, żeby ludzie go poparli, przynajmniej na tyle, żeby od razu nie zniknął w morzu milczenia.
Jednak rzeczywistość pcha sprawy państwa do przodu, w Europie nie ma miejsca dla religii w jej dotychczasowym rozumieniu – wpływów instytucjonalnych. Przynajmniej Kościół jako potęga instytucjonalna nie jest już potrzebny, ani jako strażnik moralności, ani jako posiadacz monopolu na historię, umożliwiający definiowanie fundamentów cywilizacji. Przez kolejne konwencje podpisywane także, przez nasz kraj – oddalamy się od wizji państwa, jaką wyrażają hierarchowie. Tego najlepszym przykładem są kwestie tzw. konwencji antyprzemocowej i oczywiście in vitro. Właśnie przez takie zdarzenia dokonuje się rozdzielenie państwa od Kościoła, to najbardziej pożądane – w sferze realnej. Jednak nie będzie mowy o realnym rozdziale, bez zmiany mentalności, pozwalającej na pozostawienie Kościoła na marginesie życia społeczeństwa. Obecny przymus sytuacyjny związany z obyczajem, presją środowiskową, obrzędowością promowaną przez państwo itd., to nic innego jak istotne oddziaływanie Kościoła, przy co najmniej biernej postawie państwa, na społeczeństwo.
Biorąc pod uwagę niereformowalny język ludzi Kościoła, których retoryka nie pasuje już do oczekiwań prawdopodobnie większości społeczeństwa, jeżeli dokonamy zderzenia tych wyobrażeń, z serwilistyczną wobec Kościoła retoryką dochodzącej do władzy prawicy – to możemy w efekcie mieć przyspieszoną receptę na desakralizację Polski. To może dziać się podskórnie, ponieważ Polacy wychowani w tradycji dominującej religii, przeważnie nie rozumieją, kiedy przekraczają granicę hipokryzji i cynizmu. W tym przypadku może to być nawet ekspresowe, ponieważ ludzie w Polsce nie lubią, jeżeli coś się im kategorycznie nakazuje.
Nie trzeba, zatem rewolucji, wystarczy poczekać, a sprawy które mają się dokonać, po prostu same się dokonają i to za sprawą tych samych hierarchów Kościoła, tak niesłychanie głośno brzmiących dzisiaj o godności i prawdzie. Niestety bez stosowania współczesnych technik marketingu i PR-u, nie da się dotrzeć do ludzi już tak skutecznie, jak przed epoką wielkoformatowej telewizji i Internetu w każdym urządzeniu.