• 17 marca 2023
    • Soft Power

    Doktryna Bezpieczeństwa Informacyjnego RP – analiza syntetyczna

    • By krakauer
    • |
    • 29 lipca 2015
    • |
    • 2 minuty czytania

    Biuro Bezpieczeństwa Narodowego udostępniło publicznie projekt bardzo ważnego dokumentu – „Doktryny Bezpieczeństwa Informacyjnego RP” w wersji z 24 lipca 2015 r., [Źródło 1: tutaj]. Jak czytamy na stronie BBN: „W związku z eskalacją zagrożeń hybrydowych, w tym o charakterze informacyjnym, jak propaganda, dezinformacja czy psychologiczne zastraszanie ze strony obcych państw i aktorów niepaństwowych (np. organizacji terrorystycznych), Biuro Bezpieczeństwa Narodowego rozpoczęło prace nad polską Doktryną bezpieczeństwa informacyjnego. (…) Rekomendacje i oceny zawarte w Doktrynie – mającej mieć charakter dokumentu wykonawczego do Strategii Bezpieczeństwa Narodowego RP – powinny stać się podstawą do koordynacji działań państwa, sektora prywatnego i obywateli wobec zagrożeń informacyjnych.” [Źródło 2: BBN.gov.pl tutaj]. Poniższa analiza będzie syntetyczna, ograniczona do kluczowych fragmentów, które warto mieć na uwadze, głównie ze względu na porażkę całej koncepcji. Ma ona oczywiście charakter subiektywny, ale nie ulega wątpliwości że sam przedmiot zainteresowania tego dokumentu już dawno powinien być w naszym państwie podjęty.

    Dokument to projekt, zawiera cztery rozdziały, liczy niespełna 15 stron, ale jest bardzo bogaty w treść, w tym w takie fragmenty, które po prostu nie wiadomo jak interpretować. Gdybyśmy żyli w Rzeszy Niemieckiej w 1942 roku, to byłoby zrozumiałe, że w tego typu dokumencie znajduje się takie nawarstwienie całego szeregu sformułowań po prostu wykluczających pluralizm, wolność słowa i swobodę wypowiedzi. Jednak o ile autor się nie myli, to zdaje się Rzeczpospolita Polska dzisiaj, nie jest państwem totalitarnym, jak również nie prowadzi z nikim wojny, ale jednak – ustępująca administracja pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, była w stanie taki dokument popełnić. To naprawdę jest fenomen, zwłaszcza że intencje są czytelne i szczytne, jedynie przyjęta koncepcja po prostu szokuje.

    Projekt dokumentu podzielono na cztery kluczowe rozdziału. W pierwszym omówiono „Cele strategiczne RP w dziedzinie bezpieczeństwa informacyjnego”, w drugim: „Środowisko bezpieczeństwa informacyjnego RP”, w trzecim: „Koncepcje zadań operacyjnych w dziedzinie bezpieczeństwa informacyjnego RP” i w czwartym: „Koncepcje zadań preparacyjnych (przygotowawczych) w dziedzinie bezpieczeństwa informacyjnego (utrzymanie i rozwój systemu bezpieczeństwa informacyjnego RP)”. Takie ujęcie tematu dowodzi, że dokument przygotowali fachowcy, prawdopodobnie z kontrwywiadu wojskowego, zajmujący się propagandą, problematyką wpływu publicznego, siania paniki itd. Wzorcowo stworzono koncepcję strategiczną, opisując fundamentalne komponenty, na podstawie rozpoznanych zagrożeń, zdefiniowano możliwe sposoby zaradcze. Prostym wojskowym językiem, widać że nie pisał tego fachowiec od reklamy, PR-u i marketingu, ale to nic nie ujmuje temu materiałowi, ponieważ ich wkład można skutecznie umieścić na poziomie opracowania strategii, do czego zresztą doktryna odsyła.

    Czytając znaczną część tego dokumentu, można odnieść wrażenie, że dokładnie tak jak to tam opisano, działa dominująca część mainstreamowych mediów pochodzenia zagranicznego w Polsce. Dosłownie wypisz i wymaluj – propaganda, dezinformacja, manipulowanie informacją, operacje psychologiczne. To doskonale pasuje, do całego szeregu działań mediów m.in. np. swego czasu działań pewnego redaktora pewnej gazety, który bardzo umiejętnie posłużył się dyktafonem.

    We wprowadzeniu mamy punkt 2, w którym autorzy dokumentu wskazali na filozofię działania na rzecz bezpieczeństwa informacyjnego: „Działania na rzecz bezpieczeństwa informacyjnego muszą być podejmowane z uwzględnieniem ochrony praw człowieka i obywatela, a szczególnie poszanowaniem prawa do wolności słowa oraz prywatności. Proporcjonalność środków bezpieczeństwa w stosunku do zagrożeń powinna być oparta na efektywnej i wiarygodnej analizie ryzyka.” [Źródło 1 s. 3]. Jeżeli proporcjonalność środków bezpieczeństwa wobec zagrożeń ma być oparta na analizie ryzyka, to znaczy się że w niektórych co najmniej przypadkach możemy mieć – jeżeli zajdzie taka potrzeba z cenzurą prewencyjną. Wolność słowa i swoboda wypowiedzi to prawa podstawowe i prawie najwyższe, ale nie najwyższe, albowiem ochrona życia człowieka jest bezwzględnym priorytetem. Oznacza to, że jeżeli nie publikowanie czegoś miałoby zmniejszyć zagrożenie, to państwo będzie mogło ingerować.

    W punkcie 4 mamy definicje pojęć, w tym pojęcia „komunikacji społecznej”, szkoda że nie ma tam słowa o tym, że jest ona wartością samą w sobie i jej ochrona powinna być fundamentalnym celem wszelkich działań na tym polu.

    Niestety przedstawione cele strategiczne zakładają, że społeczeństwo jest podatne na manipulację, a rolą państwa jest sprawniejsze manipulowanie, w celu zapobiegania manipulacjom ewentualnych podmiotów trzecich. Te cele możecie sobie państwo przeczytać, generalnie liczy się cel drugi, gdzie opisano, co jest celem strategicznym w obszarze bezpieczeństwa informacyjnego. Mamy tam wskazane, że generalnie w tym dokumencie mamy pomylone instytucje z państwem, to znaczy w ich utożsamianiu z państwem nie ma niczego złego, pod warunkiem, że rezygnujemy z pluralizmu a wszyscy politycy to państwowcy, a nie ludzie realizujący głównie własne cele. Jeżeli jednak zgodzimy się na takie zapisy jak: „(…) Głównym celem operacyjnym jest panowanie we własnej przestrzeni informacyjnej (infosferze) oraz selektywna obrona interesów narodowych w zewnętrznej (obcej) przestrzeni informacyjnej (infosferze). (…)” [Źródło 1 s.5]. To można się zapytać, czy twórcy tej doktryny „panowania”, słyszeli o obiektywizacji przekazu? Zwłaszcza jeżeli będzie sięto osiągać za pomocą takich zadań jak m.in.: „(…) kształtowanie świadomości społecznej w zakresie celów polityki informacyjnej państwa oraz interesu narodowego”. Co prawda to kształtowanie świadomości ma dotyczyć jedynie celów polityki informacyjnej, ale łatwa jest pokusa, żeby takie cele rozszerzyć.

    Szokujący jest rozdział drugi: „Środowisko bezpieczeństwa informacyjnego RP”, gdzie zdefiniowano szczególnie nas interesujący wymiar wewnętrzny zagrożenia, odnoszący się wprost do wolności słowa i całej sfery wolności wypowiedzi w kraju. Sama definicja zagrożeń w wymiarze wewnętrznym jest po prostu totalitarna: „Zagrożeniem płynącym z funkcjonowania w środowisku informacyjnym może być rozpowszechnianie i powielanie treści propagandowych mające na celu ukazanie polskiej racji stanu w negatywnym świetle, co de facto szkodzi interesowi państwa (stosowanie prowokacji, celowe manipulowanie przekazem poprzez wyrywanie z kontekstu fragmentów wypowiedzi polityków RP, nadawanie im kontrowersyjnego charakteru).” [Źródło 1 s. 6]. Jeżeli w demokratycznym państwie z pluralizmem wpisanym do Konstytucji, w dokumencie tej rangi, mamy de facto stwierdzenie dogmatycznego podejścia do zagadnienia „racji stanu”, to niech nas ten w kogo wierzymy ma w opiece, albowiem to po prostu jest niebezpieczne. Uwaga – widać, że autor miał dobre intencje, bo rozkaz był prosty – chronić interes państwa. Jednak w przypadku naszego państwa, mówienie o ukazywaniu polskiej racji stanu w negatywnym świetle, co de facto ma szkodzić interesowi państwa, – jako czymś negatywnym, to dowód na nierozumienie specyfiki naszej komunikacji w życiu publicznym. Dlaczego – przekonacie się państwo po wyborach. Tymczasem wystarczy tylko powiedzieć, że obecna opozycja w 98% w pełni deprecjonuje sposób postrzegania racji stanu prezentowany przez obecnie rządzących, z kwestionowaniem w ogóle prawa rządzących do świadomego działania w kategoriach racji stanu włącznie! Zatem w świetle tego punktu doktryny, definiującego zagrożenia dla środowiska bezpieczeństwa informacyjnego RP w wymiarze wewnętrznym – jest działalność opozycji politycznej. Drodzy państwo jak już piszemy doktryny państwowe, to róbmy to perfekcyjnie.

    W punkcie szóstym tamże mamy wyliczone najpoważniejsze zagrożenia związane z uwaga – proszę się trzymać krzesła i blatu – z niedoskonałym funkcjonowaniem społeczeństwa obywatelskiego! To naprawdę coś nieprzeciętnego, albowiem BBN pozwala sobie na ocenę jakości funkcjonowania naszego społeczeństwa obywatelskiego! Takich numerów, to nie ma nawet w państwach totalitarnych, ponieważ formułowanie takich stwierdzeń wymaga tomów analiz, to tak, co najmniej o ile w ogóle ktoś by się zdecydował na tak jednoznaczną ocenę. Ludzie tak nie można! Po prostu tak nie wypada! To znaczy, byle publicysta domorosły, jak nie przymierzając autor, może sobie uważać, że społeczeństwo obywatelskie funkcjonuje doskonale, niedoskonale, albo w sposób dowolny, ale to nic nie znaczy, poza opinią jakiegoś domorosłego publicysty! Równie dobrze autor mógłby twierdzić, że bolą go oczy od kontaktu z powietrzem, a króliki kicające swobodnie napełniają go lękiem. Tylko, nic z tego nie wynika. I o to właśnie chodzi. Bo, w przypadku twierdzenia BBN mamy do czynienia w tej ocenie, którą jak rozumiemy – mamy tu w charakterze dorozumianym wręcz wariantowym to jest skandal. Przechodząc jednak do meritum widać tam trzy ciekawe zagrożenia:

    • „(…) istnienie (tworzenie) agentury wpływu (inspirowanie do zakładania oraz wsparcie finansowe formacji politycznych lub organizacji społecznych wspierających i realizujących obce interesy w Polsce);
    • wpływanie na opinię publiczną przez agentów zmiany sterowanych z zewnątrz, zwłaszcza aktywizacja wybranych grup społecznych przez inne państwo oraz realizacja interesów obcych państw, sprzecznych z interesem RP;
    • obniżanie się morale społeczeństwa w razie agresji informacyjno-propagandowej, rzutujące negatywnie na polityczno-militarne procesy decyzyjne.” [Źródło 1 s. 6]

    Odnośnie pierwszej pozycji, – dlaczego twórcy dokumentu nie uwzględniają spółek? Podmiotów gospodarczych i wszelkiego rodzaju podmiotów eksperckich? Niekoniecznie zlokalizowanych w Polsce, ale działających na terenie UE? Najniebezpieczniejsze są w tym zakresie media, zwłaszcza te z kapitałem zagranicznym, albowiem tam najłatwiej jest osadzić agentów wpływu, czy też w ogóle zaprogramować daną organizację w taki sposób, żeby konsekwentnie realizowała określoną linię polityczną lub propagandową, albo jakąkolwiek np. promowała jogurty określonego producenta. W drugim punkcie, to wpływanie na grupy społeczne, to w domyśle np. kreowanie aspiracji narodowościowych w grupach społeczeństwa, historycznie i środowiskowo podatnych na tego typu retorykę. Natomiast, jeżeli chodzi o morale społeczeństwa, to czy ono może się pogorszyć? Naprawdę nie potrzeba oddziaływania propagandowego obcych, żebyśmy sami skoczyli sobie do gardeł.

    W punkcie ósmym mamy wskazane odrębny obszar występowania potencjalnych zagrożeń – czyli samo zło w postaci „przestrzeni medialnej”, gdzie wskazano:

    • „(…) monopolizacja rynku informacyjnego i jego poszczególnych struktur oraz niekontrolowany rozwój rynku informacyjnego media masowe mogą być narzędziem dezinformacji;
    • przejmowanie lub finansowanie mediów przez podmioty nieprzychylne lub wrogie Polsce;
    • pojawienie się w przestrzeni informacyjnej mediów propagujących idee sprzeczne z interesem narodowym;
    • aktywne uczestnictwo przeciwnika w polskich mediach społecznościowych – propagowanie idei sprzecznych z interesem narodowym;
    • nieświadome, niezamierzone powielanie przekazu informacyjnego sprzecznego z interesem narodowym przez użytkowników mediów społecznościowych lub media masowe.” [Źródło: 1 s. 6].

    Oficer, który pisał ten fragment powinien dostać duży order, podwyżkę i zostać skierowany na pierwszy rok studiów dziennikarstwa. Intencje znowu wspaniałe, ale niestety model, po prostu w pełni odzwierciedla charakter naszego współczesnego rynku medialnego. Po pierwsze monopolizacja rynku informacyjnego i jego poszczególnych struktur (rozumiemy, że chodzi o segmenty) już się dokonała. Kto jest właścicielem większości najbardziej wpływowych mediów – wiadomo. Co więcej można zalecić autorom dokumentu, dodanie w tym rozdziale wkładki o korespondentach zagranicznych mediów w Polsce, relacjonujących od nas, na swoje „rynki”, ale to potem. Przejmowanie lub finansowanie mediów przez podmioty nieprzychylne lub wrogie Polsce – jest naszą rzeczywistością, mamy takie media w kraju. Tytułów autor nie może wymienić, ponieważ wiadomo jak jest, ale państwo czytelnicy swoje rozumy macie i swoje wiecie. Natomiast, co to znaczy – pojawienie się w przestrzeni informacyjnej mediów propagujących idee sprzeczne z interesem narodowym? Proszę państwa, no nie da się tego dalej czytać. BBN ocenia interes narodowy w kategoriach ideologizacji? Chodzi o to, że boimy się niektórych ideologii? Może religii? Punkt dalej jest równie dobrze – aktywne uczestnictwo przeciwnika (!!! – dobry oficer pisał), w polskich mediach społecznościowych (chyba takich już nie ma, wszystkie dominujące u nas są z USA) – propagowanie idei sprzecznych z interesem narodowym! Nie ma, po co tego komentować, po prostu nie da się. Powiedzieć wypada tylko jedno, w wojnie informacyjnej, nie ma przeciwnika, jak również nie ma sojuszników. Co więcej, w ogóle nie ma spersonifikowanych stron konfliktu. Wojna informacyjna szanowni państwo toczy się o percepcję jednostek w ujęciu masowym. Tutaj ten, kogo uważamy za przeciwnika, może być naszym największym sprzymierzeńcem, jeżeli jesteśmy wystarczająco sprytni, żeby zrobić z niego użyteczne narzędzie, najlepiej tak, żeby sam myślał tymi kategoriami (przeciwnik, wróg, my, oni) i działając formalnie przeciwko naszym celom, w istocie im służył. Chyba tyle wystarczy, reszta konsultacji odpłatnie – poprzez redakcję, ale litości, nie wygłupiajmy się, wojna informacyjna to nie jest zabawa w Indian!

    W kwestiach zewnętrznych warto zwrócić uwagę na punkt 23, gdzie wpisano wprost to, co jest postrzegane jako zagrożenie, na linii np. postrzegania kraju na zachodzie, czy też relacji polsko-litewskich, czy polsko-ukraińskich. Można powiedzieć tylko w ten sposób, że naiwność takiego sposobu prezentacji, chyba nawet przekracza stopień naiwności stojącego za nim sposobu myślenia. Generalnie o trupach w szafie się nie mówi, trupy się powoli usuwa, ewentualnie udaje się, że to zapach trutki na mole, ale nie obwieszcza się całemu światu, że nasze trupy w szafie wystają. Na marginesie tych punktów, można zapytać, jak BBN zapatruje się na niektóre działania „polskojęzycznej” kinematografii, podejmującej często trudne tematy związane z postrzeganiem różnych spraw, będących na marginesie wielkich procesów z okresu II Wojny Światowej i okresu tuż po niej?

    Dalej mamy koncepcje zadań operacyjnych w zakresie bezpieczeństwa, gdzie założono, że zadania operacyjne mają być realizowane przez sektor publiczny, prywatny i obywatelski. Szczegóły proszę sobie przeczytać, interesujące są główne zadania sektora obywatelskiego, do których zaliczono m.in.: „kreowanie spójnego przekazu służącego interesom Polski” [źródło 1 s. 10] oraz „tzw. dobre trolle” {Źródło tamże]. Po prostu ręce opadają od klawiatury. Jeżeli BBN postrzega zadania sektora obywatelskiego w kontekście bezpieczeństwa informacyjnego, jako „dobry trolling”, to może ktoś miał zły dzień? Przecież to nie jest możliwe, żeby dorośli, świadomi i inteligentni ludzie – napisali coś takiego w oficjalnym dokumencie państwowym, nawet jeżeli to projekt? Jak ktoś „nie łapie”, o co chodzi, to tak jak w znanej przypowiastce, jak Kali krowę to wiadomo, ale jak jemu – to bardzo źle! Generalnie bowiem, nie ma złych trolli! Wszystkie trolle są kochane, niech sobie trollują ile chcą, chodzi tylko o to, żeby umiejętnie tak ukierunkować wektor ich emocji, żeby trollujących za „Kali ukraść krowę” było więcej. Natomiast, czym ma być „angażowanie kluczowych komunikatorów w propagowanie jednolitego przekazu” w kontekście zadań transsektorowych [Źródło 1 s. 11] to już naprawdę nie wiadomo.

    Rozdział czwarty dotyczy koncepcji zadań preparacyjnych. Jest bardzo ciekawy, głównie dlatego, bo jego podrozdział 4.1 zawiera informacje na temat tego, czego akurat nie powinien, czyli podsystemu kierowania. Generalnie zasadą tworzenia wszelkich tego typu dokumentów, które docelowo będą niejawne lub będą odnosiły się do kwestii delikatnych, jest to, że mechanikę wewnętrzną się ukrywa. Można dywagować na tematy ideologiczne, rozprawiać o dopuszczalności, zakresie – planowanych działań, ale wszelkie technikalia, w tym wewnętrzną mechanikę zarządzania – kierowania w ogóle się przemilcza. Natomiast my w punkcie 42 mamy podaną esencję tego dokumentu, czyli tak naprawdę mamy tu podane po co ten dokument powstał – „Konieczne jest utworzenie i rozwijanie instytucji koordynującej działania prowadzone w ramach bezpieczeństwa informacyjnego we wszystkich sektorach bezpieczeństwa narodowego oraz budowanie zintegrowanego systemu przeciwdziałania zagrożeniom w środowisku informacyjnym.” [Źródło 1 s. 12]. W dobrze funkcjonujących krajach, w których służby specjalne nie mają polityków za totalnych idiotów i nie walczą ze sobą o strefy wpływów, takimi sprawami zajmują się właśnie np. służby specjalne, powołane ds. kontrwywiadowczych, jak również można sprawę outsourcować na rzecz formalnie niezależnego Think tanku, który oczywiście jako niezależny, realizowałby pewnego rodzaju działania na rzecz wiadomo jakich struktur – bez najmniejszego szemrania. W państwach funkcjonujących gorzej, gdzie służby specjalne mogą mieć większość polityków za skończonych idiotów, i walczą ze sobą o strefy wpływów – pisze się takie raporty, żeby powołać kolejną strukturę i stworzyć kolejne etaty, najlepiej w jakimś ładnym miejscu w stolicy, w kilku innych na terenie kraju, kilkadziesiąt umów zleceń miesięcznie dla zewnętrznych specjalistów i mieć niezliczone wyjazdy zagraniczne. Oczywiście my tu niczego nie przesądzamy, my odnosimy się do modelu politologicznego, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, nawet tą, jakiej używamy do ilustracji!

    Reszta rozdziału czwartego to generalnie wielki plan odtworzenia w Polsce cenzury. Mamy tu gotowe wzorce z dawnego MSW, nie ma, co kombinować, wystarczy przeszczepić, dostosować i wprowadzić informatyzację. Nie ma lepszych wzorców, przecież nawet przewidziano tam w oryginale, to czego tu w tym dokumencie nie ma, czyli przeciwdziałania propagandzie sianej za pomocą wspólnot religijnych (i innego typu tego rodzaju struktur). Nasze stare MSW, miało na wszystkie aspekty życia w państwie ludowym, stosowne departamenty. Nie da się tego lepiej zrobić, młodsi oficerowie pana Generała Czesława Kiszczaka – jeszcze żyją i na pewno mogliby pomóc ekspercko i doradczo.

    Ten dokument trudno jest w ogóle podsumować, widać że robili to ludzie znający się na tej problematyce, ale nie byli to spece od współczesnego marketingu i mediów. Mamy tu kilka karygodnych błędów dotyczących wewnętrznej mechaniki procesów, które – pomimo braku nakazów prawnych, powinny być ściśle tajne, ale nie są. Całość prawdopodobnie – pomimo wielkiego nadęcia się i niesłychanego wręcz w kontekście naszej Konstytucji podejścia do wolności słowa i swobody wypowiedzi, to nic innego jak próba uzasadnienia potrzeby stworzenia kolejnego urzędu, w którym będzie kilkaset wygodnych i dobrze płatnych etatów, na których będzie można siedzieć w Internecie cały dzień. Niestety nie da się nie obrazić autorów tego dokumentu, bo chociaż widać, że intencja była szczytna i widać wiele słusznej metodyczności w szczegółach, to jednak jeżeli mówilibyśmy o doktrynie bezpieczeństwa informacyjnego naszego państwa, to należałoby ten cały dokument po pierwsze przenieść poziom wyżej, z materiału operacyjnego, na materiał silnie nacechowany koncepcyjnie. Tak, żeby, co najmniej rozpatrywać kwestie poszukiwania etycznej przewagi przy proliferacji obiektywnych informacji, jako esencji wszelkiego standardowego przekazu. Bez mówienia o propagandzie, trollingu czy innych didaskaliach, które nie mają znaczenia na tym poziomie odniesienia, gdzie liczy się przede wszystkim dobra wola, etyka, demokracja, wszelkie wartości, przyjaźń itd., w uproszczeniu – dyplomacja. Jednak, nie ma, po co się tym wszystkim interesować, bo zaraz będzie zmiana ekipy i nowy pan prezydent, prawdopodobnie wyrzuci ten dokument tam, gdzie jego miejsce. Przy czym uwaga – można jego liczne fragmenty próbować wykorzystać, jednak generalnie trzeba go napisać od nowa, a ten projekt to dowód na to, że nie wiemy w tym kraju jak się brać za soft power.

    Zainteresowanym czytelnikom można podpowiedzieć, że cząstkowymi zagadnieniami z kręgu tej problematyki nie raz się zajmowaliśmy i można na naszym portalu znaleźć około 10 artykułów przydatnych w tym zagadnieniu.