- Paradygmat rozwoju
Musimy się przygotować na zmiany w Unii Europejskiej
- By krakauer
- |
- 23 maja 2015
- |
- 2 minuty czytania
Czy to się nam podoba, czy nie, ale musimy się przygotować na zmiany w Unii Europejskiej. Nie chodzi o proste problemy w rodzaju – zakończenie okresu wielkich grantów, które przez długie lata subsydiowały naszą gospodarkę i jeszcze na chwilę dadzą nam wsparcie rozwojowe. Sam fakt, że Polska zostanie płatnikiem netto do unijnego budżetu nie jest problemem, to sprawa naturalna i po prostu trzeba będzie płacić na takich samych zasadach na jakich otrzymywało się pomoc, nawet jeżeli nasze pieniądze miałyby pójść na takie przedsięwzięcia jak wczesne renty dla udręczonych słońcem i sjestą mieszkańców krajów południa.
Problemem nie jest także kwestia wspólnej waluty Euro, również po spełnieniu warunków – po prostu trzeba będzie ją przyjąć i to wszystko, po prostu najnormalniej na świecie, pewnego dnia w naszych portfelach pojawi się Euro, przewalutujemy długi i będziemy się rozliczać w tej walucie, podobnie do zasad jak wykorzystywało się kiedyś walutę złotą – rząd nie będzie mógł po prostu dodrukować tak, jak teraz waluty narodowej i może to oznaczać albo porządek i stopniową progresję bogacenia się w gospodarce, albo wejście w pułapkę wzrostu długu i problemy.
Również raczej nie będzie tragedii ze względu na opłakane skutki unijnej polityki wschodniej, która po prostu upadła pod ciężarem własnego zła, którym była od samego początku, źle przygotowana, oparta na błędnych przesłankach i nastawiona konfrontacyjnie do rzeczywistości takiej jaką ona jest. Podobnie nie spotka nas raczej nic złego w związku z problemem narastającej imigracji. Oczywiście, ten problem będzie się nasilał, jednak rozwiąże się go metodami administracyjnymi, państwa sobie z tym poradzą, podobnie jak poradzą sobie z problemem terroryzmu – to wszystko to w istocie didaskalia.
Podobnie nie ma problemu Grecji, ponieważ jej los już jest przesądzony i wierzyciele spisali większość kredytów, których się jeszcze nie pozbyli na straty, albo mają świadomość, że będą musieli to zrobić. W tym więc kontekście – to jest problem już w znacznej mierze antycypowany, który owszem może być początkiem innych problemów, jeżeli sobie z nim nie poradzimy, tylko niestety tutaj nie da się zdziałać cudów.
To, co nas czeka, może niestety być o wiele trudniejsze i ciekawsze. Być może, może okazać się tak, że to Unia Europejska będzie największym hamulcowym integracji europejskiej krajów na naszym kontynencie. Wyraźnie na to wskazuje po pierwsze porażka partactwa wschodniego, czyli poronionej polityki wschodniej, jak również już epokowy problem akcesji Turcji, na który Europa nie potrafi odpowiedzieć, chociaż przyjmuje coraz więcej obcych kulturowo emigrantów, doprowadzając de facto do inżynierii społecznej. Dodatkowym argumentem jest sytuacja izolacji i sztucznego kreowania zastępczej rzeczywistości do jakiej doprowadzono w relacjach z Federacją Rosyjską, w imię nie wiadomo czego wobec grupy ukraińskich oligarchów, popieranych przez USA. Chodzi przede wszystkim o abstrakcyjny wręcz brak polityki wspólnej i wspólnego interesu w skali Unii, który ujawniły te kryzysy. Europa nie była gotowa na żadne partnerstwo wschodnie, nie chciała go i nie miała takich zamiarów i aspiracji. To co się wydarzyło, to ciąg zdarzeń skrajnie negatywnych, pokazujących jaka jest rzeczywista natura procesów i wewnętrznej mechaniki podejmowania decyzji przez państwa europejskie. Przede wszystkim wyszło na to, że unijne struktury, nawet celowo powołane po to, żeby reprezentować całą wspólnotę, po prostu nie są godne zaufania liderów państw unijnych, żeby w rzeczywistości spełniać swoją funkcje. Proszę pamiętać o tym, ze to Mińsk rozłożył Europę, każąc jej przyklęknąć przed potęgą państw narodowych centralnie zarządzanych. W Europie górę wziął interes indywidualny – Niemcy, wraz z Francją negocjowały porozumienie – nie było przy stole żadnego z wysokich urzędników europejskich. Powstaje pytanie – co to ma być jak nie dysfunkcja?
Właśnie na tej zasadzie należy uznać, że to co mamy to już stan pewnej fikcji, w której to Unia Europejska będąca w istocie unią regulacji i unią transferową, sama się ogranicza. To nie może skutecznie działać w ten sposób, jak widać nie sprawdziło się w przypadku kryzysu tuż za naszymi granicami. Jaką mamy gwarancję, że instytucje unijne sprawdziłyby się w przypadku, gdyby kryzys dotknął jednego z członków Unii? Zresztą co to w ogóle znaczy – sprawdziłyby się? Czy chodzi po prostu o przywództwo? Ktoś wyobraża sobie sytuację, w której powołany przez panią Merkel pan Donald Tusk – przywoływałby Niemcy do porządku, mówiąc im co mają robić, albo czego mają zaniechać?
Jak dotąd główną legitymacją do istnienia i działania instytucji europejskich było uzasadnienie formalne – traktatowe, jak również funkcjonalne, ponieważ w miarę przyrostu ilości funkcji Unii, ktoś musiał je na poszczególnych etapach wypełniać. Jednakże dzisiaj widać, że mamy do czynienia albo ze sztucznymi problemami stworzonymi dla rozpasanych medialnie mniejszości, albo z czystą fikcją – może w niewielu przypadkach, rzeczywiście ten system działa. Jednakże musimy mieć świadomość, że bez pójścia dalej i dania instytucjom Unijnym i samej Unii – mandatu demokratycznego, do reprezentowania wszystkich jej obywateli, jak również państw – nie może być mowy o dalszej skuteczności.
Nasze największe ryzyko polega na tym, że bardzo postawiliśmy na Unię, w ogóle nie biorąc pod uwagę możliwych alternatyw. Na Unię w Unii, czyli Strefę Euro i „unię bankową” już się nie załapaliśmy. Niestety głównie z przyczyn politycznych, ponieważ rządzący nie byli w stanie pokonać błędu konstytucyjnego związanego z dogmatem plemiennej walutowości.
Dzisiaj Unia Europejska to przede wszystkim Niemcy, jeżeli chodzi o sprawy na „tak”, zbyt wiele innych krajów jest już głównie nastawiona na negację unijnej rzeczywistości. Jednakże nie ma możliwości, żeby większość zgodziła się na niemieckie przywództwo polityczne nad kontynentem, zresztą sami Niemcy nie chcieliby takiego rozwiązania, ponieważ w praktyce przekształciłoby się to w zwiększenie subwencji Berlina, który i tak jest głównym płatnikiem w ogóle.
Musimy się jednak przygotować na to, że ta Unia Europejska może pozostać tylko atrapą, gwarantującą traktatowe swobody na papierze, a z niej wyłoni się jedna lub dwie grupy inicjatywne państw, dążących w jednym przypadku do pogłębionej integracji systemów i budowy czegoś na kształt realnej konfederacji oraz w drugim przypadku do jakiejś formuły unii handlowej na dotychczasowych zasadach. Chodzi oczywiście o Niemcy i Wielką Brytanię. Do tego nie będzie potrzeby podpisywania nowych traktatów i zwoływania szczytów, wręcz przeciwnie – po prostu bogaci nie zaproszą biedniejszych na niektóre spotkania, gdzie sami ustalą co dalej chcą robić i jakimi środkami, a reszta dostanie oznajmioną decyzję i będzie musiała się dostosować. Niestety na tym polega współczesne przywództwo funkcjonalne w nieopierającej się na zasadach powszechności i demokracji strukturze Unii Europejskiej.
Naszym zadaniem jest odpowiednie ustawienie się do idącego wiatru, tak żeby przypadkiem nie stać się przeszkodą, której niezdecydowanie, głupota lub zła gra – spowoduje później dramatyczne skutki i konsekwencje. Trzeba mieć zupełną świadomość, że w naszym interesie jest status quo, a to de facto musi oznaczać głęboko rozbudowany pragmatyzm jeżeli chodzi o współpracę z Niemcami. Niestety obecnie, gdy jesteśmy jednym z wielu elementów kompozycji otaczającej Niemcy i tak nie jesteśmy zadowoleni, ponieważ uważamy, że pełnimy rolę podrzędną – zaplecza produkcyjnego. To, co będzie w ewentualnej przyszłości, gdy mielibyśmy np. podejmować decyzje w istocie konfederacyjne na bazie np. zdechłego już politycznie tzw. Trójkąta Weimarskiego? Jak w takim zestawieniu wyglądałaby nasza pozycja? Nie chodzi o to co my sobie o swojej pozycji wyobrazimy, tylko o ramy jakie w ogóle będą możliwe do przyłożenia do relacji? Trzeba pamiętać, że wielu krytykuje obecne! Zapominając, że tradycyjne niemieckie ramy odniesienia dla polskiej przestrzeni państwowej to koncepcja Mitteleuropy, jak ona wyglądała – doskonale pamiętamy z historii.
O wnioski trudno, albowiem może się nagle okazać, że znowu siedzimy na potrzaskanym kiblu, zdziwieni i zaskoczeni rozwojem sytuacji, albo jeżeli odpowiednio wcześniej pomyślimy – możemy wyjść z dotychczasowych relacji z przewagami korzyści. Kluczem do sukcesu jest to, czego nasi politycy prawie w ogóle nie wykazują z wyjątkiem, nielicznych szlachetnych wyjątków tj. pragmatyzm.