- Historia
Od klina czyli przedmurza poprzez bufor do statusu osła trojańskiego
- By krakauer
- |
- 09 maja 2015
- |
- 2 minuty czytania
Czego nas powinna nauczyć II Wojna Światowa? II-ga Wojna Światowa się skończyła zwycięstwem krajów sprzymierzonych przeciwko faszyzmowi, w którym wkład Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich był decydujący. Chociaż zwycięstwo oznaczało wyzwolenie dla Polaków, nie było to zwycięstwo Polski, ponieważ kraj został zdradzony przez aliantów zachodnich, a wyzwoliciel istotnie wpłynął na kształtowanie się państwa na nowo, jako czegoś innego niż Polska, którą weszliśmy do wojny. Przegraliśmy wojnę i we wrześniu 1939 roku i w październiku 1944 i w maju 1945 roku. Co najmniej trzy razy – za każdym razem płacąc wielką ofiarę krwi. Kraj został zniszczony, wielka część obywateli zamordowana, straty materialne tak naprawdę nie do oszacowania, a do tego doszło jeszcze przesunięcie części terytorium, bez pytania się legalnej polskiej władzy o jakiekolwiek zdanie.
Pierwszą lekcją dla Polaków i naszej państwowości z tej tragicznej wojny jest fakt – utraty podmiotowości oraz przewartościowania tożsamości. Polska z maja 1945 to zupełnie inny kraj niż Polska z września 1939. Elity przed wrześniowe w przygniatającej większości skompromitowały się tak ekstremalnie, że nie da się ich winy wobec państwa i społeczeństwa w ogóle w jakikolwiek sposób opisać. Elity Polski okupowanej mają na sumieniu krzywdę ofiar Powstania. Tzw. rząd emigracyjny w Londynie okazał się w rzeczywistości podmiotem w pełni niezdolnym do jakiejkolwiek samodzielności i suwerenności, w tym samookreślenia. W tym znaczeniu, był fikcją w czasie wojny, przynajmniej od dramatycznej śmierci Generała Sikorskiego, który wedle niektórych koncepcji był zbyt niezależny, żeby żyć. Nowe elity Polski powojennej mają na rękach krew patriotów, która do dzisiaj nie tylko, że nie została pomszczona, ale często nawet nie odnaleziono miejsca pochowania zwłok osób zamordowanych „w imię utrwalania Polski ludowej”. Natomiast zasługi tych samych ludzi, jeżeli chodzi o odbudowę i scalanie państwa są niekwestionowane – wysiłek powojenny jest fenomenem, który tak na prawdę nie został jeszcze obiektywnie opisany, stąd wiele przekłamań i oskarżeń o błędy. Wniosek – nasze państwo przedwojenne było tak źle zarządzane i tak słabe, że przepadło w wyniku zbiegu okoliczności geostrategicznych, na które ówczesne władze nie były w stanie znaleźć recepty – koncepcja „klina” pomiędzy dwoma obozami, przy teoretycznym wsparciu odległych sojuszy okazała się samobójstwem. Wojna była traumą, o której lepiej jest nie wiedzieć, bo można z bezsilności zwariować. Po wojnie nie było jednoznacznie, doszło do ukształtowania państwa na nowo. Nie mieliśmy wpływu na nic od 1 września 1939 roku do 22 lipca 1944 roku. Po ogłoszeniu Manifestu PKWN, przynajmniej istniały formalne struktury polskie – skutecznie uznawane przez realne siły ówczesnego świata, najpierw ZSRR a ostatecznie po Poczdamie i pierwszych wyborach także przez Zachód. Trzeba o tym pamiętać, że Zachód uznał władze w Polsce i cofnął formalne uznanie dla tzw. rządu w Londynie. Taka była rzeczywistość, to zrobili nasi sojusznicy – w imię sojuszu, z którymi polskie elity przed wrześniowe poszły na wojnę! Jaki więc sens jest na obrażanie się na historię?
Drugą lekcją jest kwestia czysto strategiczna. Nie jesteśmy w stanie przetrwać tutaj w oparciu o odległe sojusze, ponieważ nawet, jeżeli okażą się zwycięskie, to wcale nie oznacza, że zostaną dotrzymane na warunkach, na jakich zostały zawarte. Jeżeli nawet byłaby taka próba, to i tak nie ma gwarancji, że wcześniej ci, co je zawierali nie zostaną zamordowani, albo wzięci na smycz przez teoretycznie sojusznicze struktury w celu zastąpienia czynników decyzyjnych przez nowych serwilistów. JAKIEKOLWIEK POWTÓRZENIE SCENARIUSZA, W KTÓRYM JESTEŚMY KLINEM POMIĘDZY DWOMA BLOKAMI TO SAMOBÓJSTWO. Obecnie powieliliśmy tą samą koncepcję przynależności blokowej, którą narzucił nam ZSRR w ramach Układu Warszawskiego, tylko obracając lufy naszych nielicznych czołgów i dział w drugą stronę, tj. zdecydowaliśmy się być buforem pomiędzy blokiem naszych poprzednich zabójców i sojuszników, którzy nie byli od nich lepsi bo nas zdradzili a blokiem naszych mimo wszystko wyzwolicieli. W obu przypadkach i Układu Warszawskiego i NATO jest to koncepcja państwa buforowego – tylko na tyle wystarczyło wyobraźni naszym elitom oraz GENERALNIE takie były warunki geostrategiczne, chociaż to nie znaczy, że nie było innej opcji, bo była. Wniosek – w naszym położeniu geograficznym nie ma dobrych decyzji geopolitycznych. Póki renta z naszych decyzji geopolitycznych, będzie większa niż koszty generowane w ramach bieżących rozgrywek geostrategicznych – tak długo przetrwamy, bez kosztów netto. Jednakże nie można obecnego stanu rzeczy w żadnej mierze nazywać stanem bezpieczeństwa państwa, czy też w jakikolwiek sposób czuć się bezpiecznym. Należy mieć świadomość, że w przypadku zmiany paradygmatu funkcjonowania państwa niemieckiego – znowu będziemy w sytuacji, w której rozpoczniemy rozgrywkę geostrategiczną, czy to się nam podoba czy nie, niestety na warunkach poprzednich układów geopolitycznych – JUŻ NIEWYSTARCZAJĄCYCH, ponieważ USA nie będą utrzymywać w Polsce 2 mln armii i 1000 taktycznych głowic jądrowych dla zabezpieczenia nas przed skutkami zbliżenia dwóch sąsiadów. Zarzut dla obecnych elit politycznych, często wysuwany na naszym portalu polega na tym, że w ogóle nie biorą pod uwagę takiego scenariusza, myśląc że się w ogóle nie wydarzy. Tymczasem wcale to nie jest najgorszy możliwy scenariusz! Problem polega jednak na tym, że nawet w nim – poprzez szkodliwą politykę wschodnią w ogóle nie mamy, z kim rozmawiać na Wschodzie – NA WŁASNE ŻYCZENIE! Proszę się dobrze zastanowić, kto mógł mieć interes w takim ustawieniu spraw, że nagle możemy się okazać zamiast bufora – nie tylko klinem (ładnie nazywanym przedmurzem itd., znacie państwo te bajki z narodowej literatury), ale zwykłym osłem trojańskim, któremu się wydaje, że czegoś broni i chodzi o jakieś wartości, które rzekomo reprezentuje?
Trzecią niesłychanie przykrą lekcją jest brak świadomości autodestruktywnej głupoty, z której nauka płynie prosta – jest nas za mało, jesteśmy biedni i zbyt mało znaczymy, żeby się wzajemnie nienawidzić, a nasi wrogowie i fałszywi przyjaciele, są zbyt potężni żebyśmy na tym zawsze nie tracili.
Chyba, ta trzecia lekcja jest kluczowa dla przełożenia wniosków z lekcji historycznej, jaką była II-ga Wojna Światowa na współczesność. Skutecznym sposobem na przeprowadzenie próby przełamania tego geo-polityczno-strategicznego nieszczęścia jest budowa broni masowego rażenia, jednakże na to przy tych elitach nie mamy żadnych szans. Jak również z niezrozumiałych powodów nie jesteśmy w stanie prowadzić polityki – przyjaźni ze wszystkimi na tyle, na ile się da – od 25 lat wykazując mniej niż zero pragmatyzmu na kierunku wschodnim i często idylliczny serwilizm na kierunku zachodnim! Dlaczego tak jest? Kto ma w tym interes? Czemu nikt z liczących się polityków – poza partią „Zmiana” od niedawna o tym w ogóle nie mówi? Wiadomo, że inne problemy dominują naszą rzeczywistość, ale nawet pomimo ich ogromu nie można zapominać o pryncypialnym fundamencie dla trwania w ogóle! Miłej refleksji…