- Społeczeństwo
Trzeba zrozumieć że obok nas żyją ludzie którzy zaakceptują naszą śmierć
- By krakauer
- |
- 06 maja 2015
- |
- 2 minuty czytania
Słysząc zawołania niektórych polityków w przedmiocie „nie marnowania” pieniędzy na armię, można nie tylko zadać takiemu kandydatowi na prezydenta pytanie, czy badał się psychiatrycznie, ale przede wszystkim, czy jest w stanie zagwarantować – ON – że nikt na nas nie napadnie i nie będzie nas zabijał. Jeżeli taka osoba byłaby w stanie udzielić takiej gwarancji, należy się zapytać o ich pokrycie? Czymś muszą być bowiem poparte, twierdzenie że lepiej pieniądze wydać na edukację, to owszem prawda, ale lepiej było je na nią wydać w latach 1990-2014 niż obecnie, bo teraz jednak karabin jest lepszym zabezpieczeniem samopoczucia niż ładnie wyglądający dyplom na ścianie, od którego do wdrożeń ewentualnych wynalazków przeważnie daleka droga.
Trzeba zrozumieć że obok nas żyją ludzie którzy zaakceptują naszą śmierć. To straszne, ale taka jest rzeczywistość. Niestety mamy także, właśnie takich sąsiadów, dla których lepiej żeby nas nie było, albo jakby było nas kilkakrotnie mniej i żylibyśmy na mniejszym terytorium, to byłoby bardzo dobrze. Niestety sąsiadów się nie wybiera, a historia jest taka jaką była, nie da się jej zmienić, należy wyciągać z niej wnioski i umieć je przekładać na język współczesnej retoryki, ludzi którzy decydują o kierunkach funkcjonowania tych niektórych krajów.
Niestety, nie mamy na tą okoliczność wpływu, nie pomoże nawet przyjmowanie naładowanych rezerwą i nienawiścią do polskości młodych ludzi na studia hojnie sponsorowane przez rząd w Warszawie, Rzeczpospolita już miała wiele przykładów hodowania sobie żmij na własnym gardle, dzisiaj jest szansa na minimum zmiany nastawienia. Przyszłość pokaże, niestety teraźniejszość jest smutna. Co najmniej w dwóch krajach sąsiednich opinia publiczna, bez mrugnięcia okiem zaakceptowałaby naszą śmierć, nasze nieszczęście. W jednym przypadku jest to irracjonalne hodowanie całego Narodu w patologicznym antypolonizmie i nienawiści do wszystkiego, co chociaż się kojarzy z Polską, w jaki sposób. W drugim przypadku to niestety odrodzone echo smutnej historii, bezwzględnie niejednoznacznej i z naszej strony – jednakże i w pierwszym i w drugim przypadku, nie takich standardów byśmy oczekiwali, jakie mają zastosowanie, zwłaszcza dlatego, że przez ostatnie 25 lat – Polska wykluczyła nacjonalizm i rewizjonizm ze swojego politycznego mainstreamu, a w kontekście polityki zagranicznej w ogóle takie nurty nie istnieją, nawet w polityce nostalgii lub haseł. Niestety w tych dwóch krajach, pomimo pewnego poziomu tolerowania śladów polskości, jak również formalnego utrzymywania poprawnych stosunków (poza okresami przerw deklarowanych przez głowę jednego z tych państw) – mamy do czynienia z rewizjonistycznym nacjonalizmem, który do dzisiaj ma świadomość, że pasie się na siłą zagrabionym majątku po trupie Polski i wielu Polaków.
Mamy także jednego sąsiada, dla którego pomimo polityki formalnej przyjaźni i otwarcia się nawzajem, niestety nadal jesteśmy czymś gorszym w znaczeniu gatunkowym, żeby tutaj nie użyć modnego swego czasu sformułowania „podludzie”. Niestety tego typu stare i przeszłe pozostałości chorej i wywodzącej się z urojeń ideologii w tym społeczeństwie są bezwzględnie żywe i nie ma tam, przeważnie żadnych postaw afirmacji, czy też nawet pozytywnych uczuć w stosunku do nas. Przeważnie jesteśmy traktowani jako nacja zaludniająca przestrzeń o problematycznej z punktu widzenia kultury i poczucia własności tego narodu obecnej przynależności, często traktowanej w ujęciu prywatnym jako rozwiązanie nadal tymczasowe. Oczywiście tego typu ujęcie sprawy nie ma nic wspólnego z oficjalną retoryką tego państwa, jednakże trzeba pamiętać, że nie uczyniono w nim tak naprawdę niczego, żeby sprawę granicy raz na zawsze zamknąć – jako de facto odszkodowanie za popełnioną zbrodnie i wyrządzone straty, w poszanowaniu którego, przestaliśmy żywić nienawiść, a nawet wybaczyliśmy, także prosząc o wybaczenie (co jednak było niepotrzebne i patrząc z perspektywy przemian w świadomości społecznej u nas i u nich – szkodliwe dla naszego interesu w układzie wzajemnych i międzynarodowych relacji).
Z innymi sąsiadami także bywało różnie, a z tymi nowymi, z którymi sąsiadujemy od niedawna po długiej przerwie historycznej – to właśnie tak efektywnie psujemy relacje, że starczy nam żółci na kolejne kilkadziesiąt lat.
Trzeba się nad naszymi relacjami z sąsiadami zastanowić i nie można siać głupiego pacyfizmu, w momencie, gdy zagrożenie wojenne – jako opcja jest możliwe. Nie ma przy tym znaczenia, że możemy być mimowolnymi inicjatorami kolejnej awantury, liczy się po prostu to, żeby nie dać się zabić, a jakby to już było nieuniknione, to żeby to nie było dla agresora łatwe, bezbolesne i przyjemne. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, do czego oczywiście ma pełne prawo, to powinien się dobrze zastanowić, czy patrzałby biernie jak jego córkę ktoś gwałci lub wbija 10-centymetrowy gwóźdź „na żywca” w czaszkę jego dziecka. Tyle w temacie głupiego i szkodliwego para-pacyfizmu…