- Historia
Nasze problemy sięgają pokoleń, nasze plany też muszą mieć taką perspektywę
- By krakauer
- |
- 04 maja 2015
- |
- 2 minuty czytania
Początki transformacji, pamiętny przełom roku 1989 i 1990, nowe nadzieje, pojawiający się strach, świadomość nowego, poszukiwanie nowego sposobu na życie przez miliony Polaków i Polek. Narastający lęk o byt materialny, bardzo szybko zastąpiony przez przerażenie, dramat, często upadek i łzy. To był początek naszej transformacji, ludobójczej, bezwzględnej, bezlitosnej, totalnej, zupełnej, za którą zapłaciła milcząca większość, zapłaciła straszną cenę. Wówczas mówiono o „gonieniu Zachodu”, „nadrabianiu dystansu”, poprawie warunków życia itd. Niestety nikt, z czytających cienkie książeczki o wolnym rynku i liberalizmem, nie zakreślił wówczas społeczeństwu żadnej perspektywy. Przy czym było oczywiste, że nie ma odwrotu z drogi transformacji, jednak nikt nie był w stanie, czy też nie mógł wyznaczyć żadnej perspektywy, czy to zbliżenia do Zachodu, czy też generalnej poprawy sytuacji. Wiele mówiono natomiast o zapaści sięgającej dwóch lub trzech powojennych pokoleń, konieczności odrabiania strat spowodowanych przez utracone szanse w okresie Polski ludowej itd.
Minęło niedawno 25 lat od tego „sukcesu”. Część polityków przeszła już z retoryki zielonej wyspy, poprzez bajki o ciepłej wodzie w kranie na propagandę drugiego złotego wieku Polski. Jednakże realnie i trzeźwo stąpający po ziemi Polacy, często pozwalają sobie jeszcze mieć nieco inne zdanie niż hurraoptymistyczne na tematy bilansu transformacji. Nie ma, po co wdawać się w szczegóły, albowiem to jest temat stale wywołujący emocje, zwłaszcza u ludzi, którym transformacja złamała życie. O wiele ważniejszy jest dla nas temat rodowodu naszych problemów.
Nie można się zgodzić ze stwierdzeniem, że to okres państwa ludowego jest winny zapóźnień cywilizacyjnych Polski. Owszem, wiele szans zmarnowano – nikt przy zdrowych zmysłach, nie będzie negował skandalicznego marnotrawstwa, pozbawienia ludzi podstawowych praw, kultury niemożności zabijającej ludzką kreatywność itd. Jednakże nie można też w pełni negować osiągnięć PRL-u, albowiem sukces, jaki odniosło wówczas nasze społeczeństwo to wielka odbudowa, scalenie terytorialne kraju oraz industrializacja.
W ocenie dzisiejszego stanu państwa musimy uwzględniać ciągle straty z II-giej Wojny Światowej i z I-szej Wojny Światowej, kiedy to ziemie polskie były bezwzględnie eksploatowane i przez zaborców i przez wojnę. Negatywne dziedzictwo 123 lat niewoli, to także jest źródło naszego dzisiejszego nieszczęścia, albowiem jako Naród straciliśmy ten czas, nie mogąc kształtować tych wszystkich instytucji, których dziedzictwo spowodowało np. wielkość krajów przemysłowych Zachodniej Europy. Był to stracony okres w rozwoju, którego trudne dziedzictwo, jeszcze czasami także jest widoczne. Chociaż zasług odrodzonej II RP w zasypywaniu rozbiorowych podziałów nie można skończyć wychwalać, to właśnie XX-to lecie międzywojenne, to był – pomimo wszelkich wad i ograniczeń, wspaniały okres w rozwoju naszej państwowości, jednak zwykłym ludziom wówczas było bardzo ciężko. Dla najbiedniejszej większości odzyskana Polska, miała wymiar dziedzica, którego całowało się w pierścień, jeżeli chciało się mieć prawo – zarobić trochę ziemniaków żeby przetrwać zimę.
Niestety okres międzywojnia został prawie w pełni zmarnowany przez ówczesną elitę rządzącą, której zła polityka zagraniczna – przyczyniła się w pewnej mierze, do upadku i utraty państwa. Warto pamiętać, że poza nielicznymi procesami powojennymi – tchórzliwych oficerów z Września, nikt tych ludzi nie rozliczył nigdy.
Nie ma jednak potrzeby cofać się głęboko w przeszłość, liczy się to, że aktywność kilku pokoleń Polaków była po prostu jałowa lub została prawie w pełni zmarnowana. Oczywiście dzisiejsza epoka ułatwia rozwój dzięki postępowi technologicznemu, jednakże brakuje nam zakumulowanego kapitału, wypracowanego przez minione pokolenia, który jako procent składany pracowałby dla naszego dobra, przez co najmniej dwa lub trzy minione wieki. Niestety nie mieliśmy szczęścia, reset państwa, wojny, powstania, więcej wojen, więcej powstań, ciągłe dramaty – to wszystko kosztowało nas utratę korzyści z przeszłych okresów. To, że udało się ocalić tożsamość narodową JEST FENOMENEM.
Patrząc na historię z perspektywy tych dramatów i prawie ciągłych porażek establishment musi mieć odwagę, powiedzieć społeczeństwu wprost – prostym i zrozumiałym językiem – potrzebujemy trzech, może dwóch pokoleń, żeby osiągnąć poziom potencjalny – umożliwiający nawiązanie dialogu konkurencyjnego z Zachodem. Nie da się przekłamać praw rozwoju, przecież nasze otoczenie – świat, jaki znamy nie czeka na nas, tylko ciągle idzie do przodu. Czasami wolniej, czasami szybciej, jednakże nie stoi w miejscu.
W praktyce oznacza to, że nasze społeczeństwo musi się nastawić na stałą konieczność ponoszenia wyrzeczeń. Jak to przedstawić ludziom – to jeden z problemów fundamentalnych, który musimy rozwiązać, zanim w ogóle zabierzemy się za redefiniowanie racji stanu. Przy czym rządzący muszą mieć świadomość, że lepsza jest najbardziej pragmatyczna prawda niż stan słodkiego kłamania, półprawd lub unikania problemu.