- Ekonomia
Niemcy martwią się o Złotówkę bardziej niż Polacy
- By krakauer
- |
- 25 stycznia 2015
- |
- 2 minuty czytania
„Jak to dobrze”, że jesteśmy sąsiadami potężnych Niemiec, „jak to dobrze”, że Niemcy mają wolną prasę, która przynajmniej na użytek ich opinii publicznej i ekspertów pisze prawdę. Niemcy doskonale rozumieją, że luzowanie ilościowe na Euro, nawet jeżeli będzie zaplanowane i ogłoszone, to i tak wywoła pewne skutki, których nie da się uniknąć na peryferiach Strefy Euro. Zawsze tak jest, że jak duży wywołuje pewną akcję, to mniejszy musi się do niej dostosować, albo liczyć z konsekwencjami. Niestety w naszym przypadku musimy liczyć się z konsekwencjami negatywnymi.
Euro będzie więcej, będzie łatwiej dostępne, co musi spowodować spadek jego wartości. Byłoby to proste i przewidywalne, jeżeli tylko Europejski Bank Centralny drukowałby puste pieniądze, ale tak nie jest. Praktycznie wszyscy drukują, którzy tylko mogą drukować – w różnych formach. Powoduje to, że w rzeczywistości mamy do czynienia może jeszcze nie z „wojną walutową”, ale na pewno z „przepychaniem się”, w którym niedawno głos zabrali Szwajcarzy.
Sytuacja międzynarodowa jest skomplikowana i złożona, a na sumę dotychczasowych przepychanek nałożyło się jeszcze okradzenie Rosjan z ich majątku, związane z dewaluacją Rubla. W praktyce to ukradzione bogactwo musi gdzieś się zmaterializować i znaleźć nowe pokrycie, – więc nie można się dziwić, że jest moda na drukowanie. Ze względu na powszechność psucia wszystkich ważnych walut na świecie mamy do czynienia z przymusem drukowania, jeżeli nie drukujesz to tracisz. Proszę sobie wyobrazić, że świat – kula ziemska, to duża hala gimnastyczna wypełniana cyklicznie niewielkimi szklanymi kulkami przez biorących udział w grze. Kto wyprodukuje więcej kulek w swoim kolorze, ten wygrywa, bo narzuca swoje kulki innym. Dokładnie to samo dzieje się w tej chwili na rynkach finansowych, które oplatają cały świat swoim zasięgiem – zapewniając reprezentację wartości poprzez pieniądze. W tej chwili doszło do zmiany zasad, do tej pory pieniądze były kreowane przez system bankowy, w sposób jawny i przewidywalny – zgodnie z zasadami, jako procent pochodny od uzyskanych depozytów (mechanizm kreacji pieniądza). Kraje drukujące pieniądze – psuły swój pieniądz, co natychmiast było dyskontowane przez rynki w ten sposób, że wartość waluty, której przybywało – malała w stosunku do innych walut automatycznie. Nie dało się oszukać rynków, najwyżej lokalnie przez chwilę, potem następowało dostosowanie – drukujący był karany inflacją waluty tj. wzrostem cen towarów (przybywa pieniądza przy tej samej ilości produktów i usług) połączonym ze spadkiem jej ceny wyrażonej w innych walutach. W efekcie – za dodrukowanie większej ilości pieniądza, można było kupić – nie więcej niż wcześniej towarów i nie więcej niż wcześniej obcych walut, jednakże w praktyce tracili ci, którzy już posiadali pieniądze psute przez emitenta. Luzowanie ilościowe zmieniło zasady, do tej pory – za dostępną ilość dóbr odpowiadała określona ilość walut, wzajemnie wymienialnych, a inwestorzy zabijali się na giełdach i promile różnic w na kursach pomiędzy strefami czasowymi wymyślając nowe algorytmy do spekulacji. Jak jedni dodrukowali – to znaczy, że złamali zasady, chcieli zagarnąć więcej bogactwa (pokryć większą część hali sportowej kulkami w swoim kolorze), dlatego inni, – jeżeli nie chcą stracić – muszą się dostosować do największego, czyli Dolara USA – drukując odpowiednią ilość swoich pieniędzy, tak żeby w systemie globalnym równowaga została mniej więcej zachowana. Przecież nie ma niczego wspanialszego od drukowania pieniądza w sposób elektroniczny.
Właśnie w tej chwili my jesteśmy w sytuacji tych, którzy mają pieniądze lekko rozregulowywane przez emitenta, albowiem z punktu widzenia masy Euro, to 60 mld wpompowywane, co miesiąc nie ma tak naprawdę większego znaczenia, ale właśnie dla nas może mieć, ponieważ z punktu widzenia naszego rynku to jest dużo i może dojść do deregulacji istniejącego systemu, w tym znaczeniu, że Złotówka zareaguje dostosowaniem się do popytu. Jeżeli stanieją obligacje w Euro, to muszą stanieć też obligacje w Złotych! Nie mówi się o tym powszechnie, ale dla analityków finansowych jest jednoznaczne, że Złotówka, to w praktyce takie inne, trochę gorsze sub-Euro. Ponieważ skala powiązania naszej gospodarki z gospodarką strefy Euro jest, co najmniej 70% – powodów, dla których to Złotówka dostosowuje się do Euro, a nie Euro do Złotówki jest aż nadto.
Ci ciekawe, to Niemcy martwią się, jako pierwsi, ale oczywiście nie bez powodu. Nie mają zamiaru pozwolić na to, żeby nastąpiło rozchwianie akceptowanych widełek pomiędzy Euro a sub-Euro zwanym póki, co Złotówką. Chodzi o to, żeby nikt zbyt łatwo nie zarobił na sytuacji, bo okazja jest pewna i gwarantowana przez logikę systemu. Dlatego, też zdecydowano się na tak poważne ostrzeżenie, w którym Niemcy właśnie zdecydowali się bronić stabilności systemu finansowego w Europie zniechęcając spekulantów. Nie wiadomo na ile się to uda, ale na pewno zniechęci część spekulantów.
Niemcy mają doskonałą świadomość, co do faktu, że jak „zacznie się sypać”, to posypie się cała biedniejsza Europa – jak domek z kart, na zasadzie samospełniającej się negatywnej przepowiedni. Dlatego o wiele bardziej opłacają się działania wyprzedzające – niż późniejsze gaszenie pożaru, a ze względu na kryzys wywołany sztucznie w Rosji, generalne ryzyko systemowe jest zbyt duże i nie można pozwolić na żadne niepotrzebne zakłócenia relacji. W długiej perspektywie bowiem, najwięcej się zarabia na „dziobaniu łyżeczką średniej” wielkości, a w ich przypadku – ich średnia, to dla innych duża lub bardzo duża.
Wnioski są następujące – nie ma się, czego obawiać, ponieważ widać, że w interesie Niemiec jest zachowanie u nas stabilności makroekonomicznej. Lekko dziwi jednak fakt, że o zbliżającym się zagrożeniu nie mówi nic rząd w Polsce i krajowe tuzy ekonomii, łykające co miesiąc fantastyczne wypłaty, czy to na państwowych uczelniach, czy to w różnego rodzaju instytucjach utrzymywanych przez system. Na szczęście z punktu widzenia 70% Polaków to nie ma żadnego znaczenia, ponieważ NIE MAJĄ ŻADNYCH OSZCZĘDNOŚCI, gorzej jak mają kredyty w obcych walutach. Impulsu inflacyjnego nie ma, co się obawiać, albowiem odrobina inflacji – tak do 2% by nam dzisiaj nie zaszkodziła, a może nawet i do 3% nie byłoby żadną tragedią. Chodzi o to, żeby w fazę wydawania nowych środków unijnych wejść z rozkręcającą się gospodarką, a nie rozkręcać ją dopiero wypłatami z systemu, one mają być wisienką na torcie! Oczywiście droższe Euro, to więcej Złotówek! Nasz polski Złoty – w długim okresie czasu podąża za Euro, nic na to nie poradzimy, możemy sytuację poprawiać lub pogarszać, albo uciec do przodu – przyjmując Euro, wówczas zamożność społeczeństwa – nie będzie stawką w grze spekulantów, którzy klikając w swoich komputerach toczą walutowe wojny – prawdziwe oblicze globalizacji.