• 17 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Dożyliśmy czasów kiedy wyrzuca się dziennikarzy zadających niewygodne pytania

    • By krakauer
    • |
    • 10 stycznia 2015
    • |
    • 2 minuty czytania

    Dożyliśmy czasów kiedy wyrzuca się dziennikarzy zadających niewygodne pytania z publicznej konferencji, podmiotu utrzymującego się z publicznych pieniędzy. Co więcej robi się to z użyciem przemocy – przy pomocy ochroniarzy, a co najważniejsze – przy milczącej aprobacie „braci” dziennikarskiej, która chyba nie rozumie co to znaczy wolność słowa i swoboda wypowiedzi. Więc wyjaśnijmy – pryncypialnie…

    Wolność słowa i swoboda wypowiedzi w państwie demokratycznym i pluralistycznym polega na tym, że każdy, naprawdę każdy może zrobić dowolną rzecz – nawet taką jaką we Francji zrobiła redakcja pewnego pisma. Jednakże musi się godzić z tym, że zapłaci pewną cenę za to, co powie lub w inny sposób wyrazi. We Francji tą ceną było życie – u nas jak widać jest to wyrzucenie człowieka za drzwi, czy też o wiele częstsze – straszenie wywaleniem z pracy, zabraniem renty babci, obniżeniem ciśnienia w oponach, ewentualnie zwolnieniem żony zatrudnionej w spółce państwowej. Wiadomo, akcja powoduje reakcję, jednakże nikt nikomu nie powinien ograniczać prawa do wolności słowa i swobody wypowiedzi, zwłaszcza jeżeli żyje za publiczne pieniądze, zwłaszcza jeżeli dotyczy to krytyki jak i również tzw. trudnych pytań. Przecież jeżeli ktoś jest po prostu głupi lub prymitywny, to można go WYŚMIAĆ, – kpina i śmiech to potężna broń! Naprawdę wystarczająca w życiu publicznym, jednakże oczywiście o wiele lepiej jest zachować się profesjonalnie i prosić o przekazanie pytania pisemnie, obiecując, że po konferencji specjalni pracownicy się problemem zajmą i udzielą wszelkich odpowiedzi. Przecież transparentność jest fundamentem demokracji – nawet jak ktoś zadaje denerwujące pytania, to jeszcze nie znaczy że trzeba go bić!

    Owszem część środowiska dziennikarskiego działa w ramach pewnych konwencji, można nawet zaobserwować pewne tytuły, których redakcje w określonych zakresach kompetencji działają praktycznie zawsze z odgórnie określoną tezą. Tylko, że to jest u nas standard. Dziennikarzy zadających tendencyjne pytania – szyte pod tezę, ewentualnie tak dobierających słowa z wypowiedzi, żeby przedstawić fakty w sposób podporządkowany pod swoją tezę, ewentualnie przekazujących do autoryzacji jedynie część tekstu – zawierający fragment wypowiedzi już bez własnych komentarzy – u nas nie brakuje. Są i to w największych gazetach – zwykli podli kłamcy, którzy najnormalniej na świecie kłamią ile się da, żeby wykonać postawione przed nimi zadanie np. stworzenia pewnego wrażenia z faktów, które sami wykreują lub zinterpretują. Niestety – tacy ludzie są w tym zawodzie i to w największych tytułach prasowych, czy też wałęsają się z ukrytymi kamerami, dosłownie napadając na ludzi w celu ich poniżenia i ośmieszenia. Jednakże tego typu „dziennikarstwo” trzeba także tolerować, albowiem mamy wolność słowa i swobodę wypowiedzi – czyli swobodę wolnych wypowiedzi głupich ludzi, którzy mówią głupio o głupotach – NIESTETY, A MOŻE WŁAŚNIE – STETY.

    Problem jest wówczas, jeżeli tego typu para-dziennikarze mają monopol na przekaz. Z tym mamy niestety do czynienia w Polsce, albowiem mainstream dociera ze swoim turbo szlamem do dominującej większości odbiorców i to jeszcze w sposób tak wykwintnie perfidny, że rezerwuje dla siebie samego prawo do bycia zarazem policjantem, prokuratorem, sądem i katem z uwzględnieniem roli świadka – krzywoprzysięzcy.

    Czy należy się zatem dziwić, że na marginesie mainstreamu pojawiają się tytuły medialne, czy wręcz całe środowiska, które w sposób nonkonformistyczny dążą do lansowania własnych tez? Przecież działa tutaj zwykła mechanika tłoka pod wielkim ciśnieniem – z jednej strony mamy parcie mainstreamu, który się rozwiera ze swoim turbo-szlamem, a z drugiej strony już rośnie opór środowisk, które TYMI SAMYMI STANDARDAMI po prostu ładują do sfery publicznej własną rację i własny punkt widzenia! Takie standardy, takie zwyczaje, takie mamy dziennikarstwo, ale może to i dobrze? Wyobrażacie sobie państwo w naszych warunkach – ugrzecznionych lalusiów z mikrofonami, zadających wygodne pytania politykom? Przecież mamy co najmniej jedną taką telewizję – chcielibyście, żeby tak wyglądało nasze dziennikarstwo, że np. premier dekonspiruje akcję repatriacji Polaków ze strefy wojny, a nikt nawet się nie zająknie – natomiast w przedmiocie wysokości szpilek i kroju ich szpica – jest kilka tekstów? Ewentualnie udostępnianie przemówień polskich polityków osobom na pewno powiązanym z obcymi służbami specjalnymi – zanim zostaną one ogłoszone, z prawem do ich edycji i zmian nie jest powodem do wszczęcia postępowania o ZDRADĘ STANU,  co więcej mainstream nawet tego problemu nie jest w stanie zrozumieć, zauważyć i pojąć, a co dopiero sformułować pytania? Takiego dziennikarstwa chcemy?

    Jest także druga strona medalu, zgodnie z którą każdego – w tym także dziennikarza obowiązuje pewne minimum kulturalnego zachowania, które trzeba uszanować. Przykładowo – powinien być wprowadzony jako powszechny standard, że na konferencjach prasowych tematycznych zadaje się pytania jedynie w kontekście. Przykładowo jak premier jest z gościem zza granicy – nie wypada atakować jej o cokolwiek innego, ponieważ w ten sposób odbiera się szacunek należny gościowi. Wiele można i należy zmienić, jednakże to wszystko może i powinien kształtować obyczaj. Gdyby środowisko dziennikarskie nie było tak hermetyczne i dopuszczało do siebie nowych ludzi, zamiast tkwić – zamknięte w murach byłej chwały – to większość spraw, właśnie takich systemowych załatwiałoby się środowiskowo. Przecież wiadomo, że wszyscy chcą jakoś żyć i nikomu nie zależy na byciu opluwanym, no ale niestety jest tak jak jest mamy hermetyczność i blokowanie dostępu do „prawdziwego dziennikarstwa” przez w sumie już chyba mniejszość trzymającą władzę. Doprowadzi to z czasem do powstania drugiego nurtu zinstytucjonalizowanego środowiska dziennikarskiego, który będzie silną i istotną konkurencją – zarówno pod względem środowiskowym jak i moralnym wobec obecnie wiodących. To tylko kwestia czasu.

    Reasumując – prawo dziennikarza do zadawania dowolnie głupiego pytania jest warunkiem wolności słowa i swobody wypowiedzi. Przecież nikt nie ma obowiązku odpowiadać na pytania – dziennikarz to nie jest sędzia w sądzie! Owszem, tam musimy – ale tylko jako świadek! Oskarżony może w swoim interesie nawet kłamać! Jest tyle metod i możliwości udzielenia inteligentnej, wymijającej i wyśmiewającej odpowiedzi – praktycznie na każde pytanie, oczywiście w zależności od kontekstu, że nie należy się posuwać do użycia siły fizycznej wobec dziennikarzy, jeżeli już zostali zaproszeni lub przyszli na konferencję. W przypadku podmiotów, które posiadają publiczne pieniądze, w tym nawet pochodzące z dobrowolnych darowizn ludzi – odpowiedzi na pytania o ich pochodzenie i wydawanie – są obligatoryjne, jednakże tutaj wystarczy przecież odesłanie do strony Internetowej, gdzie każda organizacja ma obowiązek podawać do publicznej wiadomości swój bilans i sprawozdawczość. Bardziej skomplikowane pytania – na piśmie, po konferencji. Nie może być tak, żeby ktokolwiek prowadził nawet najznamienitszą działalność publiczną i negował prawo dziennikarzy, nawet z najbardziej niszowych mediów do zadawania nawet najgłupszych pytań przy pomocy siły. Przy czym owszem, jeżeli dziennikarz – nie rozumie, że odpowiedzi nie otrzyma, a stanowczo zakłóca porządek – można i należy poprosić go o opuszczenie sali. Jeżeli tego nie uczyni – należy na chwilę zakończyć konferencję z informacją, że po opuszczeniu sali przez osoby niepożądane i łamiące zasady współżycia społecznego – odbędzie się druga konferencja, na której już danego pana lub pani nie będzie. Wówczas – w przerwie pomiędzy konferencjami – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby organizator posiadający władztwo nad obiektem w którym przebywa on i jego zaproszeni goście – wezwał w ostateczności Policję i usunął osobę, której sobie nie życzy. Jednakże – konieczne jest do tego zakończenie formalne konferencji. Chodzi o oddzielenie dwóch okresów czasowych – czasu konferencji, kiedy następuje interakcja od pozostałego czasu, w którym na tą interakcję organizator nie musi się godzić. Przy czym – jego ryzykiem jest to, że inni dziennikarze w ramach solidarności z wypraszanym też mogą sobie wyjść. Jednakże właśnie to jest samo sedno i istota problemu – NIKT NIKOGO DO NICZEGO NIE MOŻE ZMUSZAĆ, ANI DO UDZIAŁU W KONFERENCJI, ANI NIE POWINIEN DO OPUSZCZENIA JEJ LUB NIE BRANIA W NIEJ UDZIAŁU. Tylko w ten sposób mamy zapewnioną wolność słowa i swobodę wypowiedzi, która – UWAGA – DZIAŁA W DWIE STRONY – DOTYCZY I DZIENNIKARZA I OSÓB/PODMIOTÓW PRZEZ NIEGO PYTANYCH! Niestety nasi dziennikarze o tym często zapominają!