- Ekonomia
Cło a kryzys, czyli jak wyeksportowano miejsca pracy dla młodych i starych europejczyków do Azji
- By krakauer
- |
- 27 lutego 2012
- |
- 2 minuty czytania
Wielu dziwi się, dlaczego tak jest, że w wielu krajach Unii Europejskiej całe rzesze młodych ludzi oraz osób w wieku „50+” nie ma pracy i nie może znaleźć sobie zajęcia. Zjawisko to dotyczy wszystkich krajów, z wyjątkiem tych, które mają gospodarki najbardziej konkurencyjne – nastawione na ekspansywny eksport swoich towarów za granicę. Mamy z nim do czynienia w ubogiej, ale stale rozwijającej się Polsce oraz w bogatej, ale przezywającej załamanie gospodarcze Hiszpanii. O Grecji lepiej nie wspominać, ponieważ sytuacja tego kraju jest szczególna, tam mamy do czynienia z nawarstwieniem się wielu negatywnych czynników.
Mało, kto zdaje sobie sprawę, że gospodarki Unii Europejskiej tworzą wspólny rynek, doskonale skorelowany na poziomie przedsiębiorstw sieciowych i masowego handlu – dobrami powszechnego użytku oraz dobrami służącymi do ich produkcji, a także surowcami w tych procesach wykorzystywanymi. W efekcie wprowadzenia Euro, najbardziej skorzystały najlepsze gospodarki – to znaczy gospodarki produkujące najlepsze produkty, na które było stać – nagle wszystkich konsumentów w Unii Europejskiej, którzy mieli Euro. Ponieważ Euro mieli praktycznie wszyscy, a z jego zdobyciem nie było problemu, ponieważ rządy przez lata korzystały z taniego kredytu w tej walucie – możliwa była względnie wysoka konsumpcja dóbr, przeważnie importowanych do lokalnych gospodarek, które nie eksportowały zarówno do wewnątrz wspólnoty jak i na zewnątrz niczego takiego, – czym można było wyrównać powstający deficyt. Niska konkurencyjność państw przyjętych do strefy Euro spowodowała, że nie opłacało się u nich niczego produkować, co można było z powodzeniem wytworzyć w wysoce wydajnych przedsiębiorstwach północy Europy, albo częściowo lub w całości wyprodukować w taniej pod względem siły roboczej Polsce (lub szerzej Europie Środkowo-Wschodniej), albo outsoursować na daleki wschód.
W ten sposób z Unii Europejskiej, w tym z Polski wyeksportowano przez ostatnie 22 lata przemian gospodarczych kilkanaście milionów średnio i niskopłatnych miejsc pracy – na rynki w Azji dalekowschodniej (oraz w Turcji). Tam powstały fabryki produktów niewymagających nadzwyczajnych technologii, lub w których produkty technologiczne stanowią importowaną wartość dodaną, którą się po prostu montuje. Tam przeniesiono produkcje: zabawek, obuwia, odzieży, – generalnie powtarzalnych wielkoseryjnych wyrobów masowych. Podobnie z czasem postąpiono z przemysłem ciężkim, my straciliśmy stocznie, których Komisja Europejska nie chciała pozwolić uratować (w przeciwieństwie do banków).
W efekcie tych przemian i eksportu miejsc pracy uzyskaliśmy, jako gospodarka dostęp do masowych produktów w bardzo często śmiesznych cenach, – dzięki czemu jeżeli są to produkty markowe, właściciele znaków towarowych osiągają gigantyczne stopy zwrotu – albowiem marże na ich produktach przekraczają często kilka razy wartość samego wyrobu. A w przypadku wyrobów nie markowych lub coraz częstszych podróbek – nasze społeczeństwa zyskały dostęp do bardzo tanich produktów niskiej jakości, ale pełniących swoją rolę w jakimś stopniu.
Skutkiem ubocznym tych procesów stało się zlikwidowanie w Europie rzemiosła, upadły tysiące małych i średnich firm rodzinnych – niezdolnych do sprostania konkurencji fabryk zatrudniających dzieci, niewolników, mających tani prąd, nie ponoszących kosztów używania środowiska, lub takich „bzdur” jak prawa pracownicze (urlopy, chorobowe, dodatki za pracę po godzinach itp.). Podobnie upadły punkty naprawcze, mało kto dzisiaj naprawia zegarki lub telewizory – w razie problemu, odsyła się laptopa za pomocą firmy kurierskiej do centrali serwisowej firmy (gdzieś w Europie) i otrzymuje się naprawiony, a bardzo często nowy – bo naprawa wielu produktów sprowadza się do zastąpienia ich nowymi, gdyż tak często najbardziej opłaca się dystrybutorom i producentom.
Ponieważ równolegle dzięki „gospodarce wirtualnej” na zachodzie pojawiły się olbrzymie ilości kapitału, życie stało się stosunkowo drogie, w tym z konieczności podwyższeniu uległy także płace. Jednakże w tym miejscu dało o sobie znać prawo rynku, jak uważają niektórzy „niewidzialna ręka rynku”, dzieląca dobrobyt i rządząca prawami w gospodarce wolnorynkowej o liberalnym kształcie. Praca ludzka – stała się towarem rynkowym, czyli płaca (koszt wynajęcia czasu i umiejętności człowieka dla pracodawcy) stała się dobrem rzadkim, albowiem wszędzie w gospodarce – nadrzędnym paradygmatem jest cięcie kosztów, czyli np. wszędzie gdzie się da – przedsiębiorcy starają się zastąpić człowieka maszynami lub outsoursować pracę ludzką do krajów gdzie płaca jest niższa. W efekcie praca i związana z nią płaca jest dobrem limitowanym. Nie ma jej wiele, a jak już jest – to jest przydzielana specjalistom, bez których wkładu pracy (czas+wiedza) nie ma możliwości żeby, dana dziedzina (np. linia technologiczna) – prawidłowo funkcjonowała. Osoby te – dysponujące specjalnymi kwalifikacjami – uzyskują duże lub bardzo duże dochody, ponieważ jest ich mało, a ich wiedza jest dobrem rzadkim. Dlatego są bardzo cenni dla pracodawców. Na drugim biegunie mamy przydzielanie pracy ludziom bez kompetencji, ale tylko takiej pracy gdzie szczególne kompetencje (wiedza ekspercka) nie są potrzebne, bo można albo w bardzo prosty sposób się przyuczyć do zawodu (np. kierowcy wózka widłowego) lub wykonywać pracę jedynie w oparciu o zdrowy rozsądek (mycie szyb, podłóg, rozładunek, załadunek, itp.). Jednakże te stanowiska pracy, gdzie w istocie przedsiębiorca kupuje od pracownika jedynie jego czas! Są opłacane nędznie, tzn. najczęściej są opłacane na poziomie najniższym, na jakim to w danych warunkach rynkowo-prawnych jest w ogóle możliwe. Mamy tu do czynienia z wypadkową podaży pracowników bez kompetencji na danym terenie a wysokością płacy minimalnej. W praktyce, ludzie ci z zasady zawsze zarabiają pensję minimalne lub zbliżone do minimalnych, – ponieważ w każdej chwili można ich bardzo łatwo zastąpić.
Tak jak powyżej opisano wygląda dominująca cześć naszej gospodarki, do której należy zaliczyć jeszcze dwa duże sektory: pierwszy to rentierzy, czyli osoby utrzymujące się ze zwrotu z posiadanych kapitałów a drudzy to sektor publiczny, – czyli osoby wynagradzane z budżetów publicznych (pochodzących z opodatkowania). Prawdopodobnie spora część z państwa czytelników zauważyła, że w przedstawionym obrazie zabrakło – klasy średniej. Czyli osób posiadających „jakieś” kompetencje i wykonujących prace wymagające jakiegoś przyuczenia, jakichś umiejętności, dużo zdrowego rozsądku, czasu, przezorności, uczciwości i solidności. Niestety fabryk w starym rozumieniu tego słowa w Europie prawie już nie mamy, a miejsca pracy klasy średniej – poza sferą usług – zostały wyeksportowane wraz z outsourcingiem na daleki wschód i do Turcji! W Europie przestaje się opłacać produkować cokolwiek zwłaszcza, jeżeli nie jest się wielką firmą dysponująca odpowiednim kapitałem na zapoczątkowanie działalności w odpowiedniej skali. Montownie, rozlewnie, – i inne ostatnie ośrodki łańcuchów logistycznych nie zapewnią nam dobrobytu, ponieważ zbyt duża liczba europejczyków nie ma kwalifikacji umożliwiających podjęcie pracy w zawodach wysokopłatnych, lub nie ma w ogóle żadnych kwalifikacji, lub ma niewłaściwe – i nie może znaleźć miejsca w gospodarce nastawionej na ostatniego odbiorcę. Wyeliminowano wiele ogniw pośrednich z łańcuchów produkcji, które dawały prace wcześniejszym pokoleniom europejczyków, zdolnym dzięki pracy – do ułożenia swojego życia, kupowania mieszkań (a nie domów), „WV Golfów I i II”, „Escortów” lub „fiatów Uno” a nie BMW, Fordów Mustangów lub Alfa Romeo – i spędzających wakacje nad jeziorem za miastem a nie na jednej z uroczych wysp Karaibów, – ale zakładających rodziny i rodzących dzieci.
Obecnie odebraliśmy tym ludziom możliwość pracy i zawodowego realizowania się, w imię opłacalności produkcji masowej i zysków wielkich koncernów. W europie pewnych rzeczy nie opłaca się w ogóle produkować, a w pewnych zawodach trudno byłoby w ogóle znaleźć specjalistów, lub nawet osoby zdolne do przekazania wiedzy o wykonywaniu, technologii, tysiącach istotnych zagadnień praktycznych, które zadecydowały o potędze europejskiego przemysłu. Starzy fachowcy odeszli lub już wymarli, nikt ich nie zastąpił – załamaniu na masową skalę nastąpiła podstawowa wiedza o funkcjonowaniu przedsiębiorstw. Jest to straszny koszt deindustrializacji, w praktyce jesteśmy w wielu dziedzinach skazani na import, odtworzenie produkcji byłoby drogą przez mękę i to nieopłacalną.
W ten sposób musimy powiedzieć setkom tysięcy młodych ludzi, że niestety, ale nie ma dla nich żadnych propozycji – i generalnie nie mają gdzie wyemigrować, ponieważ na dalekim wschodzie nikt ich nie potrzebuje (z wyjątkiem młodych kobiet, – które łatwo znajdą zajęcie, – ale wiadomo, jakie) a w Ameryce – też jest kryzys i to o podobnym podłożu jak i u nas. Miliony zbędnych rąk bez pracy, bez kwalifikacji, bez możliwości przekwalifikowania się – a posiadających aspiracje, wiedze, i chęć osiągnięcia czegoś w życiu. Jest to potężna masa krytyczna, z której siła przyjdzie się zmierzyć – niestety na ulicy.
W zasadzie nie wiadomo jak doszło do obecnego stanu rzeczy, albowiem intencje były szczere – masowa produkcja w zautomatyzowanych zakładach – umożliwia zwolnienie ludzi od pracy, a outsourcing miał zapewniać ten margines potrzeb, który byłby zawsze konieczny. Jedno z wyjaśnień tego problemu jest takie, że zabrakło odważnego, który dwadzieścia lat temu zapewniłby zmniejszenie populacji – albo naturalnego regulatora, czyli masowej śmierci z powodu wojny (lub zarazy). Drugie wyjaśnienie o wiele bardziej prawdopodobne mówi, że wszystko się udało – tylko jak zwykle zawiodła chciwość i pazerność właścicieli i zarządzających kapitałem. Bo, niby dlaczego właściciele zautomatyzowanych fabryk i marek mają dzielić się zyskami z pracy automatów lub tanich zagranicznych pracowników z własnym społeczeństwem? – Umożliwiając ludziom np. prace w postaci twórczej realizacji nieprodukcyjnych pasji – dzięki stosunkowo wysokim podatkom i pensji – „rencie” od państwa? Przecież to, co z pozoru pachnie utopią, w gospodarce zautomatyzowanej jest jak najbardziej do zrealizowania, jest to jedynie kwestia ustawienia odpowiednio niskich progów wsparcia socjalnego od państwa – umożliwiającego przeżycie i/lub także „prokreację”, – ale tak, żeby ludziom – pomimo zapewnionego socjale chciało się wykazywać aktywność – ucząc się i pracując, – ponieważ wówczas mogą partycypować w pełni w dobrobycie zachodniego liberalnego kapitalizmu (BMW, domy, mieszkania, wysoka konsumpcja, luksus). Takie systemy na zachodzie są powszechne, wie o tym każdy, kto mieszka w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji a nawet Hiszpanii. Wsparcie socjalne tamtejszych rządów (z uwzględnieniem samorządów), umożliwiało ludziom życie na względnie dobrym poziomie konsumpcji BEZ PRACY przez prawie całe życie. W Wielkiej Brytanii – zasiłek dostają np. osoby zbyt otyłe żeby pracować! A co potwierdzi prawie każda matka posiadająca tam dwójkę dzieci – nie opłaca się pracować, ponieważ koszt wynajęcia opiekunki byłby równy dochodom z prostej pracy. Między innymi, dlatego Polski tak doskonale dają tam sobie radę ze wskaźnikiem dzietności. W Niemczech osoby żyjące z pomocy społecznej stały się swojego czasu bohaterami reportaży głównych stacji telewizyjnych – gdzie „sprytniejsi” Niemcy pokazywali innym obywatelom jak można doskonale w ich kraju żyć BEZ PRACY przez 10-15 lat wykorzystując w pełni legalnie system pomocy społecznej. Na ten sam mechanizm, co „matki Polki” wpadli imigranci, którzy bezceremonialnie wykorzystują na ile się tylko da – zachodnie systemy państw opiekuńczych, dotyczy to każdego kraju. Świadomość, że pomimo niepracowania – nie umrze się z głodu, nie straci się mieszkania, a w telewizorze zawsze jest, co pooglądać – to coś wspaniałego, zwłaszcza jak po zasiłku można iść z kolegami do „Pubu” ponarzekać.
Niestety, kryzys finansowy spowodował, że państwom zabrakło pieniędzy a w wyniku ich nieodpowiedzialnej polityki banki i kapitaliści mają ich jeszcze więcej – a miejsc pracy nie przybyło. W efekcie starań nie uda sie rozwiązać problemu ludzi młodych nawet, jeżeli wydawalibyśmy 100% budżetu Unii Europejskiej na innowacje i doprowadzili do wdrożenia najbardziej prorozwojowych strategii. Powodem pesymizmu jest to, że nie wszyscy możemy należeć do elity naszych społeczeństw – po prostu nie wszyscy mogą być prawnikami, lekarzami, architektami.
Gospodarka oparta na wiedzy – bez wiedzy – to fikcja i bujda na resorach! Przynajmniej do póki nie nastąpi jakiś przełomowy skok technologiczny (umożliwiający np. oferowanie ludziom energii elektrycznej za darmo) Zawsze w systemie zostaną ludzie mniej zdolni, mający mniejsze „parcie” na karierę, lub po prostu słabsi i głupsi. Pozbawianie ich szans na rozwój i prawa do posiadania potomstwa w imię inwestowania w rozwój, nowe technologie i „białe kołnierzyki” kończy się tak jak w Polsce, gdzie duża część grantów technologicznych została przeznaczona na przedsięwzięcia w rodzaju „grawerowanie laserem napisów na kubkach”. Tak się kończy wyprzedzanie swojej epoki przez oderwanych od rzeczywistości technokratycznych specjalistów od wydawania publicznych pieniędzy. W efekcie mamy masowe bezrobocie młodych, brak perspektyw, często brak możliwości włączenia do gospodarki całych mas ludzi w ogóle! Problem ten równolegle dotyka osoby w wieku „50+”, które przestają być potrzebne pracodawcom po tym jak wysypią przysłowiowe „pół worka cementu” na ziemie a nie do betoniarki. Ani jednych ani drugich nie wchłonie gospodarka, – ponieważ nie ma żadnego uzasadnienia dla ich zatrudnienia, ponieważ nie mają, czego produkować (również w sferze usług). Rozdęta do granic możliwości sfera publiczna także ma swoje granice, a w okresie kryzysu w sposób naturalny znajduje się pod obstrzałem. Niestety ktoś musi uświadomić tym milionom ludzi, że ich miejsca pracy są wyeksportowane! Za jednego europejczyka pracę ma kilku – kilkunastu sprawnych, tanich, pokornych i stosunkowo wydajnych azjatów!
Oczywiście nie jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, w której miliony młodych europejczyków jest skazane na życie bez perspektyw i bez szans na świadomą i zaplanowaną prokreację! Unia Europejska może wykorzystać swoją naprawdę istniejącą i faktyczną potęgę gospodarczą – czerpiąc z niej wymierne korzyści. Wystarczy odejść od liberalnego paradygmatu wolnego handlu z krajami Azji dalekowschodniej – wprowadzając wysokie – cła zaporowe, na wszystkie produkty, – które powstają poniżej rzeczywistych kosztów produkcji, tj. kosztów uwzględniających konsekwencje dla środowiska i realne koszta pracy.
Bez względu na opór i możliwe retorsje tamtejszych krajów, a zwłaszcza Chin w dłuższej perspektywie czasowej będziemy wygranymi na wojnie celnej. Ponieważ proste produkty można będzie wyprodukować u nas na miejscu lub sprowadzić od innych dostawców. Natomiast daleki wschód a zwłaszcza Chiny stracą – miejsce eksportu, przy czym nadal będą zmuszeni do importowania części i podzespołów od nas (oczywiście nie da się wykluczyć źródeł alternatywnych w zakresie dostaw produktów i półproduktów zaawansowanych technologicznie). W konsekwencji po jakimś czasie w Europie powstaną nowe miejsca pracy dla ludzi ze średnimi i niskimi kwalifikacjami, gdzie będą powstawały dobra masowe. A w Chinach zapanuje bezrobocie – tamtejsze władze publiczne będą zmuszone wydatkować dużą cześć swoich nagromadzonych zasobów na zmiany technologiczne (Pakt klimatyczny) oraz na zabezpieczenie socjalne – milionów robotników wyrwanych ze wsi przez gwałtowanie rozwijający się dzięki zamówieniom z zachodu przemysł. Osłabi to pozycję ekonomiczną Chin, zmusi ten kraj do optymalizacji wartości własnej waluty – oraz rozbudowy i otwarcia rynku wewnętrznego. Mamy na to szanse, tak długo jak długo chińczycy są zmuszeni kupować u nas technologię. Za około dwadzieścia lat, stracimy tą możliwość.
Należy zaznaczyć, że kosztem, jaki poniosłaby Europa i nasze społeczeństwa – za taką „rewolucję przemysłową” byłoby podwyższenie cen wyrobów prostych. W niektórych przypadkach spowodowałoby to drastyczne podwyższenie cen produktów masowych, a makroekonomicznie doprowadziło do ogólnego wzrostu poziomu cen, jednakże równolegle i zwiększenia wolumenu dochodów w bilansie narodowym poszczególnych państw, – ponieważ przedsiębiorcy byliby zmuszeni zatrudniać pracowników na miejscu – i płacić im stawki lokalne – ze względu na brak opłacalności importu z dalekiej Azji.
Kosztom zawsze towarzyszą korzyści – w ujęciu generalnym – kupilibyśmy miejsca pracy dla naszej klasy średniej – osób ze średnimi i niskimi kwalifikacjami. Przy odpowiednim skonstruowaniu skal i źródeł opodatkowania – w znacznej mierze mógłby za to w części równej kosztom koniecznym do odtworzenia przemysłu zapłacić wielki kapitał. Oznaczałoby to rozwój silnej warstwy społecznej, której potomstwo – dzięki warunkom dla rozwoju i ogólnemu dobrobytowi – mogłoby faktycznie wejść na poziom rozwoju – umożliwiający budowę realnej gospodarki opartej na wiedzy! Nie bez znaczenia byłoby zrównanie naszego bilansu handlowego.
Wszystko to jest możliwe pod warunkiem, że nie wpadniemy w sidła pokusy protekcjonizmu – utrzymując a nawet poszerzając wolny handel o kraje posiadające podobną gospodarkę do naszej tj. Amerykę północną, z czasem południową, Australię i Nową Zelandię. Nie ma, co ukrywać, ale na proponowanej zmianie podejścia najbardziej zyskałaby Polska, albowiem w naszym kraju można by się spodziewać umiejscowienia dużej ilości „nowych” zakładów przemysłowych.
Dlatego nie dziwmy się, że coraz rzadziej będziemy sięgać po „chińskie” zabawki na pułkach najczęściej „francuskich” supermarketów – po prostu mamy coraz mniej dzieci, ponieważ ludzi rozsądnych na ich posiadanie po prostu nie stać –w warunkach braku pracy i niestabilności ekonomicznej. Europa wpadła w pułapkę dobrobytu, – z którego niestety wszystkim europejczykom nie było dane i nie będzie dane skorzystać. Z czasem zrozumieją to także ci, którzy decydują o alokowaniu wielkich kwot posiadanego lub dysponowanego kapitału – ich dobrobyt jest pochodną warunków życia i funkcjonowania nas wszystkich. Nie będzie dobrze w krajach i na kontynencie – gdzie średnio połowa obywateli żyje na progu socjalnym, i pracuje tylko po to, żeby przeżyć do kolejnej wypłaty. Zjawisko biednych pracujących zawitało właśnie na zachód – strach myśleć, jakie będzie miało konsekwencje polityczne dla przyzwyczajonych do życia na wysokim poziomie społeczeństw zachodu.