- Paradygmat rozwoju
Konflikt na wyniszczenie jest czysto destrukcyjny i niepotrzebny
- By krakauer
- |
- 08 grudnia 2014
- |
- 2 minuty czytania
Konflikt na wyniszczenie jest czysto destrukcyjny i nikomu nie potrzebny, chyba że chodzi o wartości i przetrwanie, na zasadzie My albo Oni. Jeżeli nie zachodzą okoliczności ostateczne, to wyrządzanie szkód przeciwnikowi tak naprawdę nie jest w interesie drugiej strony konfliktu, ponieważ o wiele bardziej opłaca się utrzymywać potencjał i stan ciągłego napięcia, – jako angażujący i mobilizujący zasoby, a nie je wytracający. Wytracanie zasobów oznacza ponoszenie kosztów, a to przekreśla sens jakiejkolwiek wojny, chyba że jest to wojna o określoną stawkę. W historii był już przypadek idiotycznej, szkodliwej i mającej dramatyczne konsekwencje dla Europy wojny, chodzi oczywiście o konflikt Zachodu z Bizancjum. Konsekwencje chciwości Wenecjan i zawiści Papieży są widoczne gołym okiem do dzisiaj, nie żebyśmy podważali prawo Narodu tureckiego do egzystencji, ale trzeba pamiętać, że nastąpiła ona na krzywdzie innych ludzi.
Czym różnią się dzisiejsze niesprawiedliwe i naruszające prawo międzynarodowe sankcje przeciwko Rosji od wojny na wyniszczenie? Stawką, jaką na zachodzie sobie wymarzono jest „pozyskanie Rosji dla Zachodu”. Rosja do tej pory chciała jedynie w sposób przewidywalny i partnerski współpracować – wymieniając swoje gigantyczne zasoby w zamian za szeroko rozumianą modernizację. Było to bardzo opłacalne dla Rosji i życiodajne dla Zachodu, albowiem przez wszystkie lata transformacji trwał transfer bogactwa z Rosji na Zachód, wszyscy byli bardzo zadowoleni.
Niestety okazało się, że to wszystko to fikcja i ułuda, mająca na celu uśpienie Rosji i maksymalne jej uzależnienie gospodarcze od Zachodu, na które Rosja musiała się godzić ze względu na przeprowadzaną modernizację. Jednakże na szczęście dla niej nie zgodziła się na „modernizację” polityczno-cywilizacyjną, czego dobrodziejstw niestety nieco zakosztowała w smutnych czasach „jelcynowskiej smuty”. Nie poszła, co prawda drogą Chin, które wykorzystały model państwa scentralizowanego a ideologię, jako spoiwo do zarządzania systemem, przy zapewnieniu jego niewrażliwości na bodźce zewnętrzne, ale to czego dokonał pan Władimir Putin podnosząc Rosję z kolan, spowodowało wyłączenie bajki przez Zachód. Nagle się okazało, że Rosja nie jest partnerem, a jedynie klientem i to taki, który musi za wszystko po kilka razy płacić.
Rosja słaba, Rosja w chaosie, Rosja na smyczy zachodnich kredytów, Rosja ze słabą władzą jedzącą z ręki swoich zachodnich panów – to jest kraj, który docelowo jest przez zachód pożądany i mniej więcej tak zachód postrzega partnerstwo, że Rosjanie mają żywić się korą z brzozy, wódką i ziemniakami, ewentualnie dni świątecznie spędzać w sieciowych punktach żywienia zbiorowego. Bez ambicji, bez możliwości rozwoju, bez perspektyw, tylko pracować i siedzieć w Tajdze, bez prawa do wyrażania wyższych aspiracji, nie mówiąc już o jakiejkolwiek własnej polityce międzynarodowej – przecież przez lata trwał program przekazywania materiałów rozszczepialnych z demontowanych głowic jądrowych do USA!
Obecnie jesteśmy w przedziwnej sytuacji, albowiem zachód nie jest jednolity w ocenach sytuacji, wszyscy mniej więcej mają rozeznanie w charakterze ukraińskiego zjawiska, jedynie prawdopodobnie tylko władze w Polsce nie uznają oligarchizacji tego kraju za negatywne zjawisko przekreślające demokrację i stawiające wszelkie procesy jego euro-integracji pod znakiem zapytania. Jednakże tutaj trzeba być suwerennym politycznie, żeby móc prawidłowo oceniać fakty, a Polska ma to nieszczęście, że suwerenności nie ma, – co potwierdził swego czasie jeden z ministrów w prywatnej rozmowie mówiąc, że polskie państwo istnieje tylko teoretycznie. Jest oczywistym, że państwo, które istnieje tylko teoretycznie – nie może być państwem suwerennym – to mówił minister, sami tego nie wymyśliliśmy. To demiurg zła za wielką kałużą poszczuł Europę na Rosję, w czasie gdy rządzący w Polsce zdążyli narobić paniki. Dzisiaj widać, że to wszystko nie było przypadkowe, kto spełnił rolę „osła trojańskiego” i kto jak na tym całym procesie wyszedł. Europa ma problem, ponieważ sama – bezwiednie dając sobą sterować – odcięła się od Rosji, współpraca z którą oznacza dla niech zachowanie strategicznej przewagi gospodarczej nad USA i Chinami. Amerykanie pięknie ograniczyli sobie konkurencję, duży punkt w grze strategicznej.
Nie ma chyba lepszego scenariusza dla Waszyngtonu niż doprowadzenie do takiego stanu wyniszczenia, żeby Rosja wypłukała się z zasobów i sprzedawała surowce za bezcen, a Europa żeby straciła wspólną walutę Euro. Wówczas gospodarka amerykańska tylko zyska, ponieważ wyda górę pieniądza sztucznie wydrukowanego na inwestycje kapitałowe w Europie, a niepodważalna pozycja globalna ich waluty – będzie niezachwiana do momentu, aż Chiny nie umocnią swojej waluty, jednakże to oczywiście nie nastąpi nigdy, bo już na pewno są opracowane dwa lub trzy scenariusze poważnej wojny mającej rzucić na kolana także i Chiny.
Obecnie rozwijany konflikt nikomu nie służy, Rosja w końcu – czy to z powodów militarny, czy to politycznych będzie zmuszona się na serio bronić, a wówczas będzie już za późno na powrót do stanu, chociaż w generalnym zarysie przypominającego dotychczasowy porządek w regionie i spokojną koegzystencję – tak przecież korzystną dla wszystkich.
Europejczycy, w tym koniecznie Polacy powinni dobrze zastanowić się komu zależy na wszczęciu destrukcyjnego konfliktu i kto poniesie jego największe koszty, jeżeli dojdzie do jego kulminacji. USA długofalowo nie są zainteresowane w umacnianiu się Europy, co do Rosji – nie są w stanie nawet do obiektywnego ocenienia jej potencjału i znaczenia (słowa Baracka Obamy o mocarstwie regionalnym) i mogą popełnić straszny błąd w ocenie, za który zapłacą oczywiście Europejczycy, a najbardziej kraje frontowe – w tym w szczególności Polska. Nasi politycy powinni mieć odwagę powiedzieć obywatelom, że z punktu widzenia jądrowej głowicy Iskandera, nie ma znaczenia ile będzie w Polsce i jakich czołgów… Jakikolwiek konflikt oznacza zniszczenie i totalny dramat, nie można do niego dopuścić za wszelka cenę – jak powiedział kiedyś pewien wielki człowiek: „Zły pokój jest lepszy niż dobra wojna”.