- Polityka
Ciekawe jakby się tłumaczyła nasza elita jakbyśmy znowu stracili państwo?
- By krakauer
- |
- 04 października 2014
- |
- 2 minuty czytania
To, że w przypadku konfliktu pełnoskalowego na jednym z głównych kierunków strategicznego zagrożenia, Polska zostanie pokonana – to smutna oczywistość wynikająca ze stanu rozkładu i upadku państwa, do którego doprowadziła rządząca elita. Trzeba się z nią pogodzić i odpowiednio do jej następstw przygotować, tak żeby udało się zachować jak największą część dziedzictwa materialnego oraz oczywiście, żeby kolejną zawieruchę przeżyła jak największa część społeczeństwa.
Problem polega na tym, że niestety prawie na pewno – establishment ucieknie pierwszy i będzie miał przewagę nad opozycją, ponieważ ci ludzie przeważnie mają już za granicą pieniądze, mieszkania, często rodziny no i oczywiście potężnych przyjaciół – mocodawców.
Oznacza to, że nieszczęście, które doprowadzi do upadku państwa niestety nie polegnie razem z nim, tylko nadal będzie wyznaczać narodowy mainstream. Oczywiście w kraju może się pojawić inny, równoległy ośrodek władzy – konkurencyjny, dla władzy emigracyjnej, jednakże powstanie wówczas pytanie o legitymację. Co wówczas z władzą nad Polską? Czy obecna elita się podzieli na emigracyjną i współpracująca z okupantem/wyzwolicielem? Czy też w całości odmówi jakiejkolwiek kolaboracji?
Może trzeba inaczej postawić pytanie – być może nie ma innego sposobu na wyłonienie nowej – prawdziwie polskiej, narodowej i pochodzącej ze społeczeństwa elity, niż przy wcześniejszym odsunięciu od wpływu na sprawy państwowe obecnie rządzących? To bardzo ryzykowna teza, dla jej zrozumienia trzeba uwzględnić współczesne rozumienie wolności, z jaką mamy do czynienia w Polsce – patrząc na nią realnie a nie przez pryzmat politologicznych słów kluczy! Pozorność wolności politycznej niestety rozbija się o beton establishmentu chronionego przez system ucisku państwowego oraz o wolność ekonomiczną, wyrażaną przez śmieciowe dochody. To już jest mieszanka wybuchowa, a raczej byłaby, gdyby nie programowe ogłupianie społeczeństwa lansowane w mainstreamie środków masowego przekazu.
Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której po krótkiej kampanii wojennej straciliśmy niepodległość, wielu Polaków uciekło z kraju, w tym dominująca część naszego rządzącego establishmentu. Oczywiście doszłoby do odtworzenia rządu na emigracji, mniejszych lub większych tarć politycznych i udawania idiotów wobec sojuszników, którzy nie przyszli z pomocą. Sam fakt emigracji Prezydenta państwa byłby najważniejszy, ponieważ zgodnie z Konstytucją to on inkorporuje w sobie ciągłość władzy w Rzeczpospolitej i ma prawo do reprezentowania Narodu. Z czasem sojusznicy zaczęliby serię nacisków i prób podporządkowywania sobie polskich frakcji, Prezydent jeżeli by się stawiał – pewno miałby niewyjaśnioną katastrofę jak Sikorski w Gibraltarze – co doprowadziłoby już do pełnej spolegliwości wobec sojuszników. Jeżeli doszłoby do odtworzenia państwowości na części lub całości obecnego terytorium – mielibyśmy prawdopodobnie znowu pecha, że ludzie z tego samego miotu zostaliby namaszczeni z zewnątrz do sprawowania władzy w kraju. To wszystko jest nieuniknione, chyba że w tym samym czasie w kraju utworzyłby się nowy silny ośrodek władzy – zdolny do rozliczenia niekompetencji uzurpatorów, którzy kraj właśnie przegrali.
Kluczowe w tej rozgrywce byłoby odnoszenie się do problemu upadku i stosunku do sojuszników, a właściwie do ich roli w nieprzyczynieniu się do obrony państwa. Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że polscy emigranci – przyjęliby retorykę podobną do tego, co obecnie nazywa się w kraju „błękitną retoryką sukcesu”. Jest bowiem OCZYWISTOŚCIĄ, że nikt z obecnych sojuszników nie przyznałby się do błędu! Raczej zostaną wykazane okoliczności, słabość naszej własnej armii, kupowanie nieodpowiedniego uzbrojenia, błędy naszej polityki zagranicznej (niestety). Do tego dorobi się jakąś historię o „Polsce właściwej” i konieczności zrozumienia części postulatów agresora, uelastycznieniu polityki itd. Dowolne kłamstwa wówczas przejdą, ponieważ nie będzie jak ich zweryfikować i komu. Wszystko, co będzie chociaż siliło się na racjonalność i obiektywizm zostanie okrzyknięte – jako wrogie, zdradzieckie, V-ta kolumna itd. Kogoś jednak musiano by obciążyć winą za przegraną? Jednakże to nie jest problem, winny się zawsze znajdzie. W ostateczności można wskazać na „obiektywne” okoliczności, których oczywiście nasza dzielna elita nie była w stanie przewidzieć no i musiała ulec przewadze przeciwnika. Jednakże kłamstwo z zasady ma krótkie nóżki.
Dlatego prawie na pewno nasza elita w ogóle nie tłumaczyłaby się, jakbyśmy znowu stracili państwo! Temat zostałby przemilczany, w tym znaczeniu, że traktowano by to, jako obiektywne wydarzenie, nad którym trzeba przejść do porządku dziennego. Po prostu, tak jakby nic się nie stało, a na pewno nic takiego, na co ci ludzie mieli lub mogli mieć wpływ. Zrobiliby wszystko, żeby odsunąć od siebie odpowiedzialność.