- Społeczeństwo
Informatyka stosowana czyli o pryncypiach nauczania informatyki
- By krakauer
- |
- 23 września 2014
- |
- 2 minuty czytania
Wiele, naprawdę wiele rzeczy i wiele sytuacji w Polsce nie jest w stanie już nas zadziwić, do największych nonsensów podchodzimy ze stoickim spokojem, tłumacząc je po prostu lokalną specyfiką i lokalnym kolorytem. W wielu przypadkach akceptujemy najbardziej skrajne idiotyzmy, często po prostu wrogie, celowe szkodnictwo – spływa to po nas jak woda po kaczce. W zasadzie jesteśmy przekonani, że nie da się nas już w naszym kraju zaskoczyć piramidalną głupotą. Niestety jednak w naszym kraju nadal rzeczywistość bywa o wiele bardziej interesująca od fikcji, jeżeli jesteśmy przekonani że widzieliśmy już wszelkie głupoty lub że słyszeliśmy o rzeczach po prostu nie mających prawa się wydarzyć – to niestety trzeba z pokorą spuścić głowę. Ciągle bowiem w naszych realiach można zupełnie niespodziewanie natknąć się na sytuację, w której człowiek po prostu się w sobie zapada i jest zdolny tylko milczeć. Zarazem, to tak na marginesie – przekonuje się, że to jednak dobrze że nie ma w naszym kraju powszechnego dostępu do broni maszynowej, albowiem mógłby stracić wszelkie granice.
Poranny autobus, dojazd do pracy jak zwykle – zajęcie miejsca, jednego z czterech, które są skierowane do siebie przodami, to znaczy tak, że pasażerowie w czwórkę siedzą do siebie twarzami, co sprzyja konwersacji i wzajemnej wymianie uprzejmości. Na następnym przystanku dosiadają się dwie młode kobiety w wieku szkoły średniej, całe zaaferowane ładują się na wolne siedzenia naprzeciwko. Następnie wyjmują notatki i jedna zaczyna na szybko fotografować swoim tabletem ściągę napisaną przez koleżankę. To w sumie standard, po prostu młodzież korzysta ze zdobyczy techniki – nie ma co się dziwić, takie czasy. Jednakże po „podzieleniu się” wiedzą, następuje moment subsumpcji materiału. Obie młode panie zaczynają czytać „dzieło” i wymieniać się uwagami.
Okazuje się, że panie „uczą się” na lekcję informatyki. Przedmiotem ich trosk nie okazało się jednak np. programowanie w Visual Basic, ewentualnie kompilowanie jądra GNU/Linux, nic z tych rzeczy. Chociaż sądząc po autentycznym przerażeniu i konsternacji na obydwu – już pięknie umalowanych, ale jeszcze bardzo młodych twarzach – sprawa była z ich perspektywy równie poważna. Okazało się bowiem, że obie panie – uwaga – czytelnicy o słabszych nerwach niech się trzymają krzeseł lub blatów – uczą się na pamięć regułek opisujących najpopularniejsze typy licencji na oprogramowanie używane przez producentów tegoż. Na „ściądze” było perfekcyjnie pięknym pismem młodej starannej ręki dokładnie wypisane kilka typów licencji (np. Home, Ultimate, Creative Commons itd.) Były wymienione przykłady ich zastosowania i główne różnice, mówiące jakie są przewagi licencji typu „premium” nad innego typu i inne informacje o tej wadze problemowej, czyli na mniej więcej ulotkowym poziomie odniesienia. Z dialogu dwóch współpasażerek można było wywnioskować, że pani od informatyki pyta właśnie z tych różnić pomiędzy poszczególnymi typami licencji i trzeba umieć wskazać przykłady oprogramowania, gdzie np. występuje ograniczenie odpowiedzialności jego dostawcy za nienależyte działanie itd.
Takie doświadczenia uczą pokory, albowiem czego my się spodziewamy po naszych wielkich planach budowy gospodarki opartej na wiedzy, jeżeli polskie dzieci są uczone takich po prostu niemożliwych do zrozumienia bzdur i idiotyzmów? Jak w ogóle można wykładać wiedzę zdawkową, która jest dostępna dla każdego od ręki – wystarczy przeczytać, żeby mieć orientację, a poradników mówiących o tym – do czego uprawnia jaka licencja w sieci są dziesiątki! Pomijając już fakt, że te sprawy podlegają bardzo dynamicznym zmianom. W każdym bądź razie wymaganie od dzieci tego typu wiedzy jest co najmniej marnowaniem ich potencjału.
Niestety to nie jest praktyka pojedyncza, tego typu dramatycznych przykładów ogłupiania polskich dzieci jest więcej – jednakże jak się bronił znajomy nauczyciel informatyki – co on ma dzieciom przekazać, jeżeli ma godzinę w tygodniu? Podczas gdy przypomnijmy np. lekcji religii zdarzają się dwie godziny! Oczywiście nie mamy nic przeciwko lekcjom religii, jeżeli tylko nie odbywają się w publicznej szkole.
Czy dziwić się zatem że polskie dzieci – miejmy nadzieję nie wszystkie – zamiast nauczyć się na informatyce np. korzystania z pakietu biurowego popularnego producenta i jego darmowego zamiennika – lub czegoś innego równie przydatnego – wkuwają na pamięć absolutne didaskalia informatyki?
Czy warto tą sprawę w ogóle podnosić, że szkoła zamiast przekazywać użyteczną wiedzę i uczyć myślenia – niestety nie sprawdza się w wielu przypadkach? Potem się będziemy dziwić, że młodzi Chińczycy w ramach pracy domowej potrafią złożyć tablet i go zaprogramować, a młodzi Polacy co najwyżej fotografować się nawzajem, np. nago lub w stanie upojenia alkoholowego i wymieniać się takimi zdjęciami?