• 17 marca 2023
    • Marketing

    Mechanika rosyjskich „dysydentów”, którym się Rosja nie podoba

    • By krakauer
    • |
    • 06 września 2014
    • |
    • 2 minuty czytania

    To bardzo śmieszne jak możemy tu w Europie obserwować mechanikę postępowania rosyjskich „autorytetów” – „dysydentów”, którym się „Rosja” nie podoba ze względu na poparcie społeczeństwa dla polityki demokratycznie wybranych rosyjskich władz. Tacy – przeważnie przedstawiciele kultury, nauki, gospodarki, czasami polityki – publikują swój krytyczny stosunek do swojej Ojczyzny, po czym wyjeżdżają do Europy – w zasadzie we wszystkich przypadkach ciągle powielając ten sam schemat.

    Z przyczyn prawnych nie możemy tu w Europie pisać o nazwiskach, jednakże ten schemat postępowania można określić jako „na sowieckiego dysydenta”. Motywem ucieczki i wybrania „osamotnienia” jest zawsze pogłębiona troska o Rosję i Naród rosyjski, który tutaj wstawić: „zbłądził”, „dał się uwieść”, „zwariował”, „ma zasłonę na oczach” – dowolną inwektywę, wskazującą na jakąś cechę negatywną, którą rzekomo mieliby wykazywać Rosjanie od Kaliningradu po Kamczatkę – jeżeli tylko decydują się na popieranie swojej władzy.

    Jeżeli „dysydent” jest niepokorny i się boi „Polonu” lub „długich szponów mrocznych siepaczy Kremla”, to oświadcza wszem i wobec, że powiedziałby więcej ale się boi o życie i o rodzinę w kraju, ale w jego książce, którą już wysłał do wydawcy – przeważnie w Londynie – będziemy mogli przeczytać wiele interesujących informacji oraz zapoznać się ze stanem umysłu – oczywiście samego Władimira Władimirowicza, naprawdę radziecka psychiatria ma wspaniałe tradycje, rosyjska zapewne jest jej wielką kontynuatorką, ale żeby prawie każdy „dysydent” był psychiatrą specjalizującym się w rzekomych chorobach psychicznych jednego, jedynego obywatela Federacji Rosyjskiej, któremu zdarzyło się zostać jej Prezydentem – to naprawdę fenomen. Może to takie hobby dysydenckie? Domorosła psychiatria! Naprawdę Rosja na każdym kroku zadziwia, chyba tylko w tym rację mają „dysydenci”.

    Mamy więc prawdziwe tournée objazdowe takiego „dysydenta”, w którym tenże opowiada o zakamarkach rosyjskiej duszy, za każdym razem sprowadzając swój długi wywód w jakiejś zapchlonej kawiarni lub fundacji popierania demokracji finansowanej przez pewnych bankierów zza wielkiej kałuży – do wykazania, że źródłem wszelkiego zła jest jeden i ten sam Władimir Władimirowicz, ewentualnie że jeszcze gorsi są od niego jego zausznicy, którzy są o wiele bardziej brutalni bo korzystają z jego ochrony.

    Pojawia się książką, „dysydent” szczytuje – dostaje jakieś nagrody od nic lub prawie nic nie znaczących fundacji, ewentualnie poklepują go po plecach byli politycy. Co najwyżej jeszcze media głównego nurtu taką personę wykorzystają do wywiadu rzeki, w którym nasz kolejny „władimirolog” może się wynaturzać na swoją Ojczyznę, sugerować w sposób dorozumiany, że rodacy to przeważnie pijani brutale a rodaczki są niedomyte i nie umieją się nosić z takim wdziękiem jak damy na paryskich salonach i umoralniając wszystkich, że Rosja to jeszcze niestety nie Europa, że zmarnowała swoje 25 lat, cofa się w rozwoju pod obecnymi rządami i najczęściej jest im jej wstyd za poczynania ich kraju, który w większym lub dominującym stopniu zagraża ładowi międzynarodowemu.

    Szczególnie perfidni są ci z „dysydentów”, którzy zaczynają swoje plucie na Rosję od twierdzenia, że ich kraj zagraża pokojowi międzynarodowemu, ma agresywne zamiary, co więcej miał je zawsze i w ogóle stale przygotowuje się do prowadzenia wojny napastniczej. No a oczywiście biedna Europa musi się przygotować do obrony, chyba że skorzysta z mądrych porad – właśnie takowych specjalistów-prelegentów, którzy w swojej kolejnej książce ujawnią najskrytsze sekrety rosyjskiej duszy, wskazując jak odwrócić Rosjan i Rosjanki od „wielkiego szatana” i wewnętrznie rozbroić Rosję, pchając ją w stronę jakże niezbędnych (niczym powietrze) demokratycznych przemian, uznania praw mniejszości obyczajowych i innych „nowinek”, które uczynią zwykłych Rosjan szczęśliwymi niewolnikami w swoim własnym kraju, czy też raczej na jego gruzach.

    Schematy i mechanika postępowania tych ludzi są przeważnie takie same. Zawsze Rosja jest zła i jest winna, Rosja jest agresorem, oczywiście finalnie sama krzywdzi siebie samą, co więcej to władze Rosji są największymi wrogami Narodu i państwa. Wszystko, co złego można na zachodzie usłyszeć o Rosji wcześniej było wprowadzone do medialnego jazgotu przez jednego z tych nowych „dysydentów”.

    Robią szybkie kariery w Europie i bardzo przypominają – w zasadzie z dnia na dzień wpasowują się w standardy jakie dawno temu wypracowała stara rosyjska arystokratyczna emigracja z czasów upadku caratu. Jakże wygodnie im było w tych kamienicach w Paryżu, tych pałacach we Francji, zamkach w Wielkiej Brytanii, oj jak długo pluli i narzekali na Rosję w tych sanatoriach Szwajcarii. Zastanawiające jest to, że i tamta emigracja i obecna ma jedną wspólną cechę, której nie wyrażali ci „prawdziwi dysydenci”, którzy uciekali ze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich dokładnie z tym w czym stali. Tymczasem nasi nowi „dysydenci” jakoś prawie zawsze mają pieniądze! Ruble nikomu nie śmierdzą! Często mają ich bardzo dużo, jak przykładowo pewien pan zwolniony z łagru, którego jedna z nieświadomych złożoności życia dziennikarka zapytała „z czego pan będzie teraz żył”, krępy mężczyzna o zadziwiająco dobrej kondycji psycho-fizycznej jak na legendy o syberyjskich katorgach tylko się uśmiechnął. Oczywiście nikt nie wie ile ten pan ma pieniędzy, ale nawet jeżeli z majątku który posiadał udało mu się schować na zachodzie promil, to jeszcze długo, bardzo długo będzie miał więcej pieniędzy niż większość z nas zarobi przez całe życie. No, tak to bywa z tymi „dysydentami”. Można powiedzieć: jaki kraj tacy dysydenci!

    Z zachodu jedynie pewien Francuz odważył się powiedzieć prawdę o systemie ekonomicznym w swoim kraju i dobrowolnie prosić władze Federacji o schronienie, jednakże jest to tak zamożny i nazwijmy to rozpoznawalny człowiek, wręcz ikona europejskiej kultury, że widać różnicę pomiędzy tym kogo przyciąga Rosja a tymi, którzy „uciekają” chociaż nikt ich nie goni – błyszczeć przez chwilę w reflektorach zachodniej sławy, niemiłosiernie plując na swoją Ojczyznę i swój własny honor. Może to i jest sposób na życie?

    Zastanawiające jest – co byśmy robili sami, gdybyśmy byli zmuszeni szukać schronienia w Rosji przed prześladowaniami ze strony „systemu” w naszym własnym kraju? Czy też byśmy opowiadali prawdziwe historie jak tu jest dramatycznie żyć i jak władza w sposób wyrafinowany upadla Naród? W istocie to bardzo ciekawy problem jest, jeżeli się na niego popatrzy od strony podmiotu, którego może dotyczyć. Nie da się bowiem zrozumieć jak pogodzić patriotyzm i umiłowanie Ojczyzny z pluciem na nią i obrażanie współobywateli? Jest bowiem czymś naturalnym, że krytykę uprawia się w kraju – do woli – natomiast za granicą, trzeba przynajmniej o swoich stronach milczeć, jeżeli nie ma się niczego pozytywnego do powiedzenia. Po prostu zwykła przyzwoitość tego wymaga. No, ale rzeczywistość bywa ciekawsza od fikcji…