- Wojskowość
No to, które miasto typujemy, jako cel dla ataku jądrowego?
- By krakauer
- |
- 30 sierpnia 2014
- |
- 2 minuty czytania
O ile my na naszym niszowym portalu możemy sobie pisać i pisać, a Ci, co to czytają nabierają wody w usta i milczą, to już poważnego artykułu w poważnej – amerykańskiej prasie, napisanego przez wybitną amerykańską publicystkę, doskonale zorientowaną w problemach Europy Środkowej i Wschodniej, ze względów zawodowych i rodzinnych – nikt nie może zlekceważyć. Co prawda autorka – jedynie przywołuje opinie jednego z rosyjskich analityków, krytycznych wobec oficjalnych władz w Federacji Rosyjskiej, to jednakże mamy powiedziane wprost o ataku nuklearnym na jedno z miast w krajach bałtyckich lub Polsce i braku odpowiedzi NATO. Ta pani jest nawet tak dokładna, że przytacza lata, w których zachodni okręg wojskowy Federacji Rosyjskiej i bratnia Białoruś ćwiczyły atak jądrowy na Warszawę.
Coś fenomenalnego! Naprawdę fantastyczny tekst, zwłaszcza spod pióra tak niesłychanie ważnej z naszej perspektywy amerykańskiej publicystki, której związki z Polską są bardzo istotne dla naszej polityki wewnętrznej. Można nawet żałować, że to nie ona jest naszym ministrem spraw zagranicznych, tylko… ale, mniejsza z tym.
Proszę nie mieć złudzeń, kraj który posądzamy o złe intencje nie ma interesu nas atakować przy pomocy broni niekonwencjonalnej, jednakże jakaś republika separatystyczna – zawsze może, stąd też rzeczywiście jest się czego bać, jeżeli weźmiemy pod uwagę wypowiedzi rosyjskich oficjeli. Traktując dalszą część artykułu, jako politcal fiction zastanowimy się, co mogłoby być celem dla broni jądrowej w naszej części Europy, żeby upokorzyć NATO.
Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że atak jądrowy to nie jest nic wielkiego, jeżeli dokonuje się tego przy pomocy głowić małej mocy. Mówimy wówczas o możliwości sparaliżowania terytorium o średnicy około 30 km w zależności od mocy ładunku i ukształtowania terenu. W praktyce oznacza to zamienienie w gruzy każdego miasta, na które zostanie skierowana broń jądrowa.
Wschodnia flanka NATO to: Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Znaczenie strategiczne w środkowoeuropejskim Teatrze Działań Wojennych ma tylko Polska, może odrobinę Litwa i Węgry – jednakże pod warunkiem, że w tym pierwszym kraju stacjonowałyby silne wojska, a drugi byłby potrzebny, jako otwarcie południowego frontu do skoncentrowanego ataku na Europę. Natomiast Polska jest bezwzględnie w centrum zainteresowania – zwłaszcza po tym jak oddamy resztę autostrad – bardzo łatwo będzie przekroczyć nasz kraj na linii wschód-zachód.
Atak na kraje bałtyckie nie ma sensu, ponieważ potencjalny przeciwnik może je zająć bez najmniejszego wysiłku, poza przypadkiem silnej koncentracji wojsk NATO na Litwie, jednakże to może być uznane za zbyt blisko od terytorium kraju atakującego.
Taktyczne uderzenie jądrowe może mieć charakter głównie polityczny, albo głównie wojskowy. Pomyślano je do sparaliżowania dużych zgrupowań wojsk nieprzyjaciela, w rejonach ich koncentracji – chodzi o rażenie siły żywej oraz sparaliżowanie logistyki. Po prostu napromieniowana amunicja się nie nadaje. Wojsko przy założeniu, że to „prawdziwe” oddziały wyposażone w realny sprzęt – powinno przetrwać uderzenie jądrowe – oczywiście poza epicentrum, jednakże ludzie zamknięci w odpowiednio okopanym sprzęcie są doskonale izolowani od skutków użycia broni i są zdolni do działania, stąd też warto razić także kluczowe elementy infrastruktury. Przy czym biorąc pod uwagę dzisiejszą mobilność wojsk – w zasadzie nie ma, o czym mówić, albowiem wojska pierwszego rzutu zawsze przejdą – problemy może mieć dopiero logistyka.
Z punktu widzenia politycznego rachunki są inne. Przede wszystkim chodzi o rzucenie na kolana kraju zaatakowanego i doprowadzenie do jego wewnętrznego załamania. W naszym przypadku, żeby osiągnąć totalny skutek należałoby porazić dwa a dla pewności trzy miasta – ładunkami niewielkiej mocy, tak żeby skupienie skażeń zamknęło się w gruzowisku. Taki atak załamałby nasz kraj i spowodował katastrofę humanitarną. W wymiarze politycznym oznaczałby dla nas dwie drogi – natychmiastową kapitulację i zdanie się na łaskę napastnika, albo przeciwnie – walkę do ostatniego człowieka.
W kontekście NATO – taki atak oznaczałby konieczność adekwatnej odpowiedzi, tj. ataki jądrowe w porównywalnej skali na porównywalne obiekty w kraju buforowym agresora tj. najprawdopodobniej celami dla natowskiej broni jądrowej byłyby miasta na Białorusi – stolica, za stolice, może Witebsk, może jakieś zgrupowanie wojsk lub coś blisko granicy wschodniej tego kraju.
Jednakże czy kontratak NATO by nastąpił, to trudno ocenić, z pewnością kraje europejskie nie użyłyby swojej broni, ponieważ nie chciałyby się narażać na kontratak. Moglibyśmy tylko liczyć na amerykańskie głowice taktyczne. Jednakże nieprzyjaciel byłby na to przygotowany, w przeciwieństwie od nas – posiadałby doskonale działającą i skoncentrowaną obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową.
Wnioski – oprócz oczywistego, który będziemy powtarzać do końca świata i jeden dzień dłużej, że Polska musi posiadać broń niekonwencjonalną – należy zadbać o wysokie prawdopodobieństwo przetrwania ataku jądrowego sił głównych. Tylko w ten sposób możemy udzielić odpowiedzi konwencjonalnej, a przy odrobinie myślenia – także niekonwencjonalnej, jeżeli byśmy się zdecydowali na broń biologiczną lub chemiczną, aczkolwiek to broń biologiczna jest najbardziej możliwa do opracowania. Wówczas moglibyśmy – występując z NATO – sami odpowiedzieć tym, którzy chcą nas pozabijać w sposób taki, żeby – nawet po zupełnym zniszczeniu naszego terytorium i depopulacji – sami mieli problem uniemożliwiający trwanie w dotychczasowym paradygmacie. Oczywiście wobec niedoszłych sojuszników z NATO, także należałoby podjąć odpowiednie środki działania.