- Paradygmat rozwoju
Gdzie są te nasze niby specjalne stosunki z pewnym byłym mocarstwem?
- By krakauer
- |
- 17 sierpnia 2014
- |
- 2 minuty czytania
Obserwując kolejne agresywne i polonofobiczne wystąpienia rosyjskich polityków, warto zadać pytanie – gdzie są te nasze niby specjalne i wręcz uprzywilejowane stosunki z pewnym byłym mocarstwem? Przypomnijmy, dla którego nawet olaliśmy naszych unijnych sojuszników – okupując generalnie przyjazny nam kraj, w którym mieliśmy bardzo wielu przyjaciół.
No gdzie są te niby uprzywilejowane i specjalne stosunki? Może o czymś nie wiemy? Może dostajemy do roku pomoc wojskową w kwocie 5 mld USD od 15 lat? Może nasza wymiana handlowa sięga 100 mld USD w każdą stronę? Może mamy tarczę antyrakietową i całe baterie najnowocześniejszych komponentów obrony przeciwlotniczej do ich ochrony? Może u naszego brzegu pływa, chociaż jeden niszczyciel z systemem Aegis? Może stale dostajemy nadwyżki uzbrojenia? Może widać na naszych ulicach uśmiechniętych żołnierzy tego mocarstwa, którzy wychodzą ze swoich baz na przepustki? A nad naszymi głowami ciągle ćwiczą najpotężniejsze samoloty, zdolne do wymuszenia przewagi powietrznej nad całym obszarem od Lizbony do Uralu? Już takie drobiazgi jak wsparcie dyplomatyczne dla naszego kraju możemy sobie darować, to przecież byłaby oczywistość tak standardowa jak ptaki na niebie. Oczywiście o kwestiach w polityce cywilnej, jak jakieś tam wizy to nawet nie ma po co dyskutować, te sprawy przecież się nie liczą.
Jeżeli ktoś z państwa zauważyłby powyższe lub inne oznaki naszej uprzywilejowanej współpracy z tym byłym mocarstwem to prosimy podzielić się tą jakże szczęśliwą informacją, może my tacy mało spostrzegawczy jesteśmy? Zapewne tak, albo nieobiektywni, – bo przecież nie może być tak, że FILAR NASZEJ POLITYKI BEZPIECZEŃSTWA, na którym od 15 lat opieramy bezpieczeństwo narodowe – zupełnie na serio – nie istnieje, a nawet można mieć wrażenie, że nigdy nie istniał, ewentualnie że istniał tylko w umysłach kilku beznadziejnie naiwnych polityków w Polsce. Nie może być przecież tak źle, w każdym bądź razie na pewno byśmy tego nie chcieli, albowiem czymże my jesteśmy bez wesołego poklepywania po ramionach przez naszych potężnych przyjaciół?
Może to taka strategia, tylko my maluczcy i jakże nieobiektywni tego nie rozumiemy? Może sprawy cały czas są „pod kontrolą” naszych potężnych przyjaciół w jednym z ich centrum sterowania sprawami świata pod jakąś granitową górą, a my niewdzięczni się czepiamy niczym niewdzięczny pies ogrodnika?
To jest fascynujące jak w ciągu pół roku runęła cała fikcja przedstawiana wewnątrz kraju na użytek zapewnienia społeczeństwa, co do naszego geopolitycznego bezpieczeństwa. Nawet prezydent przyznał to, co przyznał w sposób pośredni w jednej z wypowiedzi, nie mówiąc już o panu ministrze sami państwo wiecie którym, tak dokładnie tym co miał chwile szczerości odnośnie naszych relacji z tym byłym mocarstwem.
Okazało się, że od początku było wiadomo, że jesteśmy BUFOREM w NATO, przeznaczonym do wielkiego spotkania wojsk pancernych stron konfliktu, przy akompaniamencie wybuchów jądrowych. Naprawdę na naszych nizinach świetnie się walczy przy pomocy zwartych jednostek pancerno-zmechanizowanych, nawet już wiadomo gdzie forsować przyczółki!
Co więcej okazało się, że jesteśmy członkiem WARUNKOWYM w NATO, warunkiem rosyjskiej akceptacji dla naszej akcesji było to, że nie będzie się u nas rozwijała infrastruktura NATO. Nic dziwnego, że plany ewentualnościowe są opracowane od niedawna, albowiem po co takowe opracowywać dla kraju buforowego, dla którego wsparciem może być ewentualna kontrofensywa – lub nie. Ot, całe planowanie.
Niestety jest niedobrze, można nawet powiedzieć, że z tego, co się da już teraz odczytać – to widać czarne chmury na horyzoncie. Można nawet powiedzieć, że sytuacja klaruje się jako „niesportowa”. Być może nie oznacza to jeszcze powtórzenia traumy z września pewnego roku, ale wszelkie dotychczasowe założenia na temat bezpieczeństwa narodowego możemy po prostu spuścić w kiblu. Nie ma żadnych realnych gwarancji wsparcia nas przez tzw. sojuszników w razie konfliktu. Problem polega na tym, że co prawda nic nam nie zagraża, ale nasze elity są do tego stopnia nieudolne, że mogą dać się sprowokować np. poprzez wciągnięcie w jakąś trudną do uzasadnienia z punktu widzenia prawa międzynarodowego sytuację na Ukrainie, w konsekwencji, której moglibyśmy być uznani za kraj, który dopuścił się lub chociażby tylko tolerował agresję. W praktyce może to spowodować, że w naszych lasach zazieleni się od mundurów zielonych ludzików – i nie będą to ani grzybiarze, ani handlujący paliwem przyjaźni czołgiści z armii pewnego sąsiedniego kraju.
Ponieważ ta fikcja specjalnych stosunków robiła w naszej retoryce za dogmat w składowych racji stanu, trzeba zastanowić się nad tym, co zrobić w tej chwili? Możemy, co prawda udawać wielką wystraszoną mysz i schować się w jakiejś niszy, jednakże tego typu strategia w tym położeniu geograficznym prędzej niż później kończy się niewolą. Dlatego powinniśmy sobie najpierw odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy w stanie znowu zaakceptować poddaństwo i upokorzenie? To jest bardzo ważne, albowiem jak dotychczas zarówno odrodzenie państwa jak i jego późniejsze odtworzenie zawdzięczamy CUDZEJ INTERWENCJI Z ZEWNĄTRZ – sami byliśmy zbyt słabi, żeby je sobie wywalczyć. Skąd mamy gwarancję, że w razie ziszczenia się czarnego scenariusza – ktoś będzie chciał nam zrobić łaskę i się o nas upomnieć i w jakich granicach?
Potrzebujemy nowego paradygmatu bezpieczeństwa narodowego. Jeżeli specjalne stosunki rzeczywiście okażą się fikcją lub wydmuszką, bo wszystko na to wskazuje, to trzeba rozważyć wariant oparcia obrony własnego kraju na własnej broni masowego rażenia połączonej z neutralnością. Nie ma, bowiem innego sposobu na przetrwanie w tym miejscu w przypadku, gdyby nasi sąsiedzi z jednej strony uznali, że pies sąsiada ujada, a wielki sojusznik nie chciał już nas dokarmiać. Neutralność ma tą przewagę nad członkostwem w pozornym Sojuszu, że nie jest się obciążonym problemami wynikającymi ze zobowiązań sojuszniczych. W naszych realiach oznacza to problem obrony terytorium krajów bałtyckich, w czym nie mamy żadnego strategicznego interesu, albowiem bez poważnego zaangażowania w pełni rozwiniętych sił NATO zdolnych do opanowania Kaliningradu i działań pełnoskalowych – w ogóle nie ma, o czym mówić – prostszego sposobu na utratę naszej armii po prostu nie ma niż tam wejść, jeżeli ktoś zapyta dlaczego, to proszę sobie popatrzeć na mapę.
Reasumując – na dzień dzisiejszy sytuacja jest następująca: robimy za mysz albo dostajemy na nasze terytorium silny komponent lotniczy, przeciwrakietowy i uwaga – broń jądrową z inteligentnymi środkami jej przenoszenia zaprzyjaźnionego imperium; albo możemy im pomachać „pa pa” prawą łapką, gdyż lepiej jest poddać terytorium silniejszemu – niż stracić je w z góry przegranym boju olbrzymim wysiłkiem i z gigantycznymi stratami.
Proszę się nie oburzać, tylko zacząć myśleć, naprawdę proszę państwa myślenie ma kolosalną przyszłość. Czy dopuścicie państwo hipotezę, że być może – w jednym ze scenariuszy – jeden z naszych wielkich sojuszników z zachodu – po to lansował nasze gładkie wejście do struktur zachodnich na tak w istocie upokarzających i upośledzonych warunkach, żeby w następstwie naszego prawdopodobnego konfliktu z potężną siłą z innego kierunku – mieć satysfakcję ze zmiany natury relacji, a może nawet i posilenia się naszym truchłem?
Drodzy państwo – proszę nie mieć ŻADNYCH, ALE NAPRAWDĘ ŻADNYCH ZŁUDZEŃ, – CO DO INTENCJI INNYCH PAŃSTW, wobec nas – kraju pozbawionego własnej elity z prawdziwego zdarzenia. Czymże, bowiem jest dzisiaj Polska dla Zachodu, czego nie udałoby się jutro zastąpić?
Zwróćmy swoje oczy na Izrael – to jest niedościgniony wzór organizacji państwa i Narodu. Inaczej nie przetrwamy nawet, jako „kiblonurkowie” na Zachodzie i to przy założeniu, że komuś taka rola odpowiada.