- Soft Power
Polska Ludowa Republika Jabłkowa
- By EuroAzjata
- |
- 03 sierpnia 2014
- |
- 2 minuty czytania
Uwaga od autora dla roztargnionych albo z góry uprzedzonych czytelników, ograniczających lekturę tutejszych tekstów do samych nagłówków! Poniższy felietonik posiada cechy humoreski, a raczej tragifarsy spod znaku starej jak świat satyry politycznej. Proszę zatem po prostu nabrać dystansu i wykrzesać w sobie odrobinę poczucia humoru, choćby miał to być przysłowiowy śmiech przez łzy.
Oto cudowny sposób na rozwiązanie jabłkowego kryzysu, który od 1 sierpnia dotknął Polskę w związku z wprowadzeniem sanitarnego embarga na eksport polskich owoców i warzyw do Federacji Rosyjskiej! Oto panaceum na niebezpieczeństwo zmarnowania ponad miliona ton polskich jabłek – dotychczas z apetytem pałaszowanych w Rosji. Oto złoty środek, złoty nierobaczywy środek polskiego jabłka o chrupiącej, pachnącej skórce!
Jak ocalić polskie sadownictwo?
Jak utrzymać stanowiska pracy dla tysięcy ludzi zatrudnionych przy zbieraniu jabłek (w większości Ukraińców), sortowaniu, pakowaniu w kartony i rozwożeniu ich przeważnie w kierunku wschodnim?
Jak zaoszczędzić Polakom rozmaitych „akcji społecznościowych” efektownych, ale niekoniecznie efektywnych – mobilizujących ich do pochłaniania jabłek w gargantuicznych ilościach, aby tylko „pod koniec dnia” okazało się, że zmniejszenie skutków embarga jest utopią?
To banalnie proste – wystarczy wydzielić z naszego terytorium Republikę Jabłkową – samodzielną, niezależną od Polski, Unii Europejskiej i wszelkich innych sojuszy politycznych – instytucję. Raj jabłkowy!
Republika Jabłkowa – naturalna i neutralna enklawa, niepraktykująca żadnych sankcji wobec nikogo, skoncentrowana totalnie na swoim głównym biznesie, czyli jabłkach – i śrubująca standardy jakościowe swojej produkcji tak wysoko, że wszelkie sanitarne embarga byłyby dla niej abstrakcją.
Oczywiście taka „jabłkowa zona” musiałaby sprytnie zbudować swoją samodzielność.
Najpierw referendum, potem wybory parlamentarne i prezydenckie, sformowanie rządu dla jabłkowego narodu, powołanie instytucji publicznych, nawiązanie stosunków międzynarodowych, nominowanie ambasadorów i multum innych formalności.
Ale dla chcącego nic trudnego. Zresztą kto bogatemu (w jabłka) zabroni?
Oj, narażamy się troszkę tą prześmiewczą wizją!
Wszak to na kilometr pachnie aromatycznym jednakowoż niebezpiecznym jabłkowym separatyzmem. Samozwańcza Jabłkowa Republika Ludowa jak nic! Do tego raczej bezbronna. Bo czym odpowiedziałaby na ewentualną zbrojną interwencję stolicy? Gradem jabłek? No raczej nie. W końcu to byłoby marnowanie największego bogactwa tej młodej republiki.
I gdzie niby taka Republika Jabłkowa miałaby w ogóle zaistnieć? Praktyczne myślenie podpowiada, że tam, gdzie znajdują się największe sady jabłkowe – w polskim zagłębiu jabłkowym. Ale to niebezpieczne tereny. To okolice Grójca, okolice Góry Kalwarii. Toż to byłby pierścień okalający Warszawę ciaśniej niż armia Tuchaczewskiego w 1920 roku! Nie, nie – drugiego Cudu na Wisłą nie będzie! Wobec tego zachowajmy trochę taktu, nie żałujmy grosza na logistykę i przesuńmy terytorium Republiki Jabłkowej w jakieś mniej kontrowersyjne miejsce.
Tylko dokąd? Tu z kolei rozsądek wskazuje okolice granicy z Obwodem Kaliningradzkim. W końcu to najbliższa nam Rosja – dotychczas największy na świecie rynek zbytu polskich jabłek. To nawet by się ładnie układało na mapie. Pachnący i kolorowy Obwód Jabłkowy sąsiadujący z dość oziębłym Obwodem Kaliningradzkim. Co za wspaniała para Obwodów? I jak Rosjanie mieliby blisko do nas na zakupy!
Można sobie marzyć, ale niestety nikt w tej Unii, która upatruje wrogów za swoją wschodnią rubieżą, a ma największego wroga w sobie samej, nie pozwoliłby na takie fanaberie terytorialne. Przecież taki kazus doprowadziłby do efektu domina! W ślad za Samozwańczą Republiką Jabłkową pojawiłyby się na mapie Europy jak grzyby po deszczu Republika Instalacji dla Eksploatacji Złóż Ropy, Republika Dóbr Podwójnego Zastosowania, Republika Sprzedaży Obligacji i Akcji albo, co najgorsze, Republika Zbrojeniowa. A może nawet cała Federacja Republik Sektorowych? To byłoby absolutnie nie do przyjęcia, zważywszy, że z Unii do Rosji najbliżej jest z Polski, a przecież który szaleniec z Brukseli pozwoliłby na to, aby Polacy mogliby na czymś skorzystać i zarobić trochę więcej pieniędzy na siebie i swoje rodziny?
Ale żarty na bok. Te „republiki” już dawno są, istnieją, mają się doskonale! Przewidujący analitycy i prawnicy Zachodu już od dawna głowią się nad tym, jak skutecznie oddać czarnoskóremu „papieżowi” i jego brukselskim kardynałom, co papieskie – a cesarzowi (carowi), co cesarskie. I chytrze ominąć sankcje wobec Rosji, oczywiście w pełnym „poszanowaniu” unijnego prawa. Nawet nie zdajecie sobie Państwo sprawy, jak wiele wyrobów opuszcza Unię Europejską z oznaczeniami wytworzenia np. na Cyprze, chociaż nigdy nie miało nawet szansy przepłynąć koło brzegów tej pięknej wyspy.
Więc o zachodnich sektorowych samozwańców nie martwmy się. Martwmy się o siebie samych. Módlmy się o to, aby jakiemuś łebskiemu polskiemu strategowi politycznemu spadło na głowę jabłko Newtona i oświeciło go genialnym rozwiązaniem. Może znajdzie się u nas taki polski, współczesny Wilhelm Tell, który świadomy powagi sytuacji – będzie w stanie jednym celnym prawno-dyplomatycznym strzałem strącić z głów polskich rolników owo Wielkie Jabłko Utrapienia? W końcu Wilhelm Tell to Szwajcar, a neutralna i mądra Szwajcaria raczej większych problemów z Federacją Rosyjską nigdy nie miała!