- Paradygmat rozwoju
Jak zachować ciągłość państwa w razie przegrania wojny i utraty terytorium?
- By krakauer
- |
- 21 maja 2014
- |
- 2 minuty czytania
Jak zachować ciągłość państwa w razie przegrania wojny i utraty terytorium państwowego? To problem, na który nie mamy odpowiedzi od mniej więcej października i listopada 1939 roku, kiedy to uciekający rząd sanacyjnej Polski zderzył się z bolesną rzeczywistością w Rumunii. Tak dziwnie się stało, że nagle nikomu nie zależało na tym, żeby władze polskie mogły spokojnie się ewakuować poprzez rumuńskie porty/lotniska do państw alianckich na zachodzie. Istnieją teorie mówiące o tym, że nie zależało na tym także naszym ówczesnym aliantom zachodnim. Nie ma jednak powodu tego rozgrzebywać. Dzisiaj mamy pełną świadomość, że taka sytuacja jak we wrześniu do 1939 roku może się powtórzyć i także rząd musiałby się ewakuować.
Problemem uznawania międzynarodowej podmiotowości państwa jest potrzeba posiadania wolnego skrawka terytorium, wobec którego obcy nie zgłaszają pretensji, ewentualnie, który można skutecznie obronić. My mamy to nieszczęście, że przy potencjale naszych sąsiadów, bez dużych zapasów broni jądrowej, termojądrowej, biologicznej i chemicznej – zawsze będziemy dla nich łatwym celem, ponieważ nasz potencjał konwencjonalny w zderzeniu z potęgą jednego sąsiada i możliwościami drugiego – jest żaden. O powtórzeniu scenariusza z Września nie myślimy, wynik jest oczywisty.
Brak terytorium można protezować, poprzez posiadanie zawczasu przygotowanych struktur – w kraju – podziemnych – a w państwie sojuszniczym – jawnych, które byłoby skłonne tolerować oficjalne władze Rzeczpospolitej i szanować ich immunitet dyplomatyczny na swoim terytorium. Żeby to było w ogóle możliwe potrzeba organizacji, pieniędzy i oparcia w lokalnych politykach, najlepiej polskiego pochodzenia lub zawdzięczających wybór głosom wyborców poczuwających się do przynależności do polskiej wspólnoty narodowej. Na tych zasadach – formalnie jest to możliwe do zrealizowania, jednakże żeby taki rząd mógł działać samodzielnie i w sposób niepodlegający cudzym naciskom, to musi istnieć wspólnota interesów pomiędzy naszym państwem a państwem goszczącym. Konkretnie, państwo goszczące musi mieć interes w tym, żeby nasze państwo na tym nieszczęsnym kawałku kuli ziemskiej – miało dalej istnieć, odrodzić się, jak zwykle, wiadomo, przerabialiśmy.
Na dzień dzisiejszy są tylko trzy państwa, które mają interes w tym żeby Polska istniała tutaj gdzie istnieje i pełniła jakąś tam rolę, którą te państwa różnie definiują w swoich politykach zagranicznych.
Pierwszym z tych państw jest Republika Federalna Niemiec, nas najbliższy sojusznik i partner oraz dobroczyńca. Skala niemieckiej pomocy dla Polski pod pewnymi względami zbliża się do skali zniszczeń materialnych na terenie państwa polskiego liczonym w granicach z sierpnia 1939 roku. Niemcy mają interes w tym, żebyśmy funkcjonowali, jako gospodarka kooperująca, państwo uporządkowane, rosnące w siłę, zapewniające spokój i bezpieczeństwo na kierunku wschodnim. Wydarzenia na Ukrainie mocno przestraszyły znaczną część niemieckiego społeczeństwa, dla wielu analityków z tamtej strony Odry jest jasnym, że lepszego buforu niż Polska MIEĆ NIE BĘDĄ, a na pewno taniej mieć nie będą. Przynajmniej, jeżeli chodzi o ochronę przed chaosem ogólnym, ewentualnie jakimś pośrednim zagrożeniem. Natomiast, co do kwestii strategicznych – trzeba przyznać, że polityka niemiecka jest dwuznaczna, w tym zakresie, że nasza polityka w zetknięciu z niemieckimi pryncypiami jest za bardzo naiwna i opiera się na tym, co byśmy chcieli dostać, a nie na tym, co mamy już w chwili rozpoczynania gry (proszę postarać się to zrozumieć, to ma bardzo głęboki sens i szokująco istotne znaczenie). TRZEBA TO POWIEDZIEĆ BRUTALNIE – ALBO DOPASUJEMY SIĘ DO NIEMIECKIEJ WIZJI MITTELEUROPY, ALBO BUDUJMY 2000 GŁOWIC JĄDROWYCH, BO JESZCZE ZA ŻYCIA CZYTAJĄCYCH TE SŁOWA BĘDĄ KŁOPOTY. Jedynie od Niemców zależy, czy te kłopoty to będzie stopniowe wymieranie Polaków, jako Słowian, porażonych neoliberalnymi zasadami funkcjonowania państwa, czy będzie to coś bardziej bezpośredniego.
Drugim z tych państw jest Federacja Rosyjska, dla której analityków utrata Polski w wyniku przemian ustrojowych była i jest nadal poważnym problemem strategicznym, albowiem nasze terytorium było, jest i niestety może być – najlepszym zapleczem operacyjnym do uderzenia konwencjonalnego na rdzeń państwa rosyjskiego, a nawet jego głębokie zaplecze (po podboju i wykorzystywaniu infrastruktury – koncentrującej się na połączeniach ze stolicą). Po prostu mamy tego pecha, że nasze terytorium musi Rosjan interesować, ponieważ daje potencjalnemu napastnikowi wielką przewagę operacyjną – tych kilkuset kilometrów, gdzie doskonale można manewrować dużymi związkami pancernymi, a wszystko, co się znajduje po drugiej stronie czołgowej lufy – może banalnie przestać istnieć. Z powyższych względów nie możemy się dziwić faktom, że Federacja Rosyjska musi podejmować próby antycypowania utraty tak istotnego elementu w strategii swojej obrony. Do póki byliśmy w Układzie Warszawskim, stanowiliśmy – znowu – idealne zaplecze dla działań potężnych związków operacyjnych dyslokowanych na terytorium NRD i Czech. Teraz, jest nieomalże pewnym, że o wiele lepiej moglibyśmy prosperować w znaczeniu geostrategicznym, – jako kraj neutralny, a nie jako kraj frontowy – graniczącego z Rosją potężnego sojuszu. Musimy mieć świadomość, że w obecnym kształcie sojuszy, dla Rosji jesteśmy elementem komplikującym obliczenia, oczywiście nie do nie pokonania, ale niezbędnym do uwzględnienia w obliczeniach wykorzystania własnego potencjału. Poza tym w znaczeniu gry strategicznej, tak długo jak długo jesteśmy buforem dla Zachodu, nacisk na nas umożliwia rozgrywanie Niemiec w Unii Europejskiej i NATO, ponieważ nasze reakcje są – jak pokazał obecny problem dyplomatyczny – nieobliczalnie naiwne i przerażająco niekonsekwentne.
Trzecim z tych państw, być może jeszcze są, ale w każdym bądź razie były – Stany Zjednoczone, przynajmniej do czasów prowadzenia aktywnej polityki, zupełnie innej od obecnej polityki udawania sojuszu. Amerykanie po to nas przyjęli do Sojuszu, żeby zabezpieczyć swoje interesy na starym kontynencie. Widać to było doskonale jak wybraliśmy się na wojnę w Iraku. Podzieliliśmy Europę wspaniale, Polacy ogłupieni przez zbrodniczą propagandę nie rozumieli, co będzie złego w zabijaniu Irakijczyków, oczywiście dla ich dobra. Można nawet postawić tezę, że Amerykanie bardziej po to przyjęli nas do NATO, żebyśmy mogli grać politykę Konia Trojańskiego wobec zachodu Sojuszu i „starej Unii” lub Wschodu – w zależności od aktualnych sygnałów polityki amerykańskiej, niż żeby nas bronić przed pancernymi dywizjami Rosji i Białorusi. Konfliktu z aktualnym sojusznikiem i dobroczyńcą nie zakłada.
Proszę się samodzielnie zastanowić, dlaczego w żadnym z tych krajów nasz rząd emigracyjny nie miałby najmniejszych szans, nawet na minimum samodzielności i niezawisłości decyzyjnej. Przy czym – co ciekawe, na dzień dzisiejszy najrozsądniejsza politykę wobec Polski prowadzi rząd w Berlinie. Moskwa nas nie dostrzegała, a Waszyngton ma inne problemy na głowie. W razie poważnego konfliktu nie mamy, co liczyć na sojuszników, którzy zapewnią nam możliwość zachowania rdzenia państwowości. Każdy sojusznik lub sąsiad, miałby swoje interesy. Sytuacja jest podobna do okresu, w którym Napoleon wszedł do Polski – jednakże odrzucił postulat nazwania państwa Polską. W tamtych schematach myślenia można doszukać się bardzo głębokich paraleli.