- Ekonomia
Nasze emerytury nie muszą być niskie
- By krakauer
- |
- 09 maja 2014
- |
- 2 minuty czytania
Nasze emerytury nie muszą być niskie, to co opowiadają nowi – jedynie słuszni eksperci nie ma na celu niczego innego, jak tylko usankcjonować politykę rządzących elit, które odpowiadają za bałagan z reformą emerytalną oraz jej absolutną klęskę.
Zapowiadana najczęściej przez ekonomistów „stopa zastąpienia” na poziomie około 30% ostatniej pensji dla dzisiejszych 30-latków to nic innego jak efekt polityki mającej znamiona ludobójstwa w wykonaniu większości kolejnych rządów współczesnej Polski.
Nie można się zgodzić z polityką, która do tego prowadzi. To nie jest tak, że państwo w perspektywie 20-30 lat może mieć tylko i wyłącznie strategię bez alternatywną. Zawsze bowiem jest jakaś alternatywa, nawet jeżeli w tym przypadku miałoby to być w ogóle powstrzymanie się od wypłacania świadczeń emerytalnych pokoleniu obecnych 30-latków i młodszym pokoleniom, to jest to alternatywa, a że gorsza? Można powiedzieć, że taką mamy rzeczywistość, jak to jest modne ostatnio w sferach rządowych.
Niestety nasze państwo jako odpowiedź na likwidację OFE lansuję tą nieszczęsną strategię braku alternatywy dla emerytury państwowej, przy pełnej świadomości uczestnictwa w tym chocholim tańcu – całego szeregu autorytetów, w tym także tych, które już wcześniej zdążyły zarobić na swoje emerytury na opowiadaniu podobnych bajek o wcześniejszym etapie reformy emerytalnej.
Problemem naszego systemu emerytalnego nie jest to, że płacimy zbyt niskie składki, ani nie jest to że emerytury (i renty) są zbyt wysokie. To są bzdury i nadużycia, a może nawet jeżeli czynione celowo to i kłamstwa – ze strony czynników oficjalnych i ekspertów. Problemem naszego systemu emerytalnego jest to, że zbyt wiele osób nie płaci tyle ile przewiduje przeciętny standard, w stosunku do swoich spodziewanych poborów z systemu. Mówimy tutaj o podsystemach emerytalnych i grupach uprzywilejowanych. Niestety, albo wszyscy będą ponosić solidarnie – adekwatne do swoich możliwości koszty utrzymania systemu i partycypacji w nim, albo ktoś będzie przez państwo drenowany, żeby ci uprzywilejowani otrzymywali więcej. Nie ma w tym znaczenia, jaką cześć państwo wypłaca podsystemom uprzywilejowanych, a jaka trafia do Funduszy, ponieważ na końcu procesów i tak trzeba się zadłużyć, a to się wlicza do długu publicznego. Brakuje tu także „progresji składkowej”, która oczywiście musiałaby gwarantować emerytury realnie wyższe od przeciętnych. Jednakże to melodia przyszłości.
Pieniądze, które dzisiaj państwo wydaje na obsługę długu, to głównie pokrycie wierzytelności wcześniejszych okresów konsumpcji. Ponieważ system emerytalny nie był doszczelniony, od zawsze miał deficyt – bo albo rolnicy, albo górnicy, albo mundurowi lub inni, każda grupa specjalna coś dla siebie wywalczała. W konsekwencji państwo zadłużało się stale i nadal się zadłuża, na pokrycie różnicy pomiędzy wydatkami na szeroko rozumiany socjal, a dochodami ze składek pobieranych na jego rzecz. W efekcie wygenerowała się fajna górka długu, od której stać nas jest już tylko na spłacanie odsetek. Zniwelowanie tego problemu uwolniłoby znaczne pieniądze publiczne, w naszych dzisiejszych realiach można to osiągnąć tylko w drodze wzrostu PKB lub poprzez podwyżki podatków i składek. Nie mówi się o uszczelnieniu systemu, nie mówi się o upowszechnieniu składek w postaci powszechnego podatku emerytalnego od każdego pracującego – mającego wspomnianą skalę progresywną. Nie ma miejsca na żadną dyskusję, ewentualnie wrócimy do podwyższenia składki rentowej do poprzedniej wysokości, zanim rząd Prawa i Sprawiedliwości ją obniżył, dając obywatelom odrobinę ulgi.
Sposobem, żeby nasze emerytury nie były niskie jest inne zarządzanie finansami publicznymi. Inne podejście do opodatkowania, inne skale podatkowe, w ogóle wręcz obalenie dogmatów podatkowych. Musimy inaczej dzielić tort dochodowy, a docelowo w ogóle odejść od monokultury mierzenia dochodu narodowego miarą PKB, albowiem nie jest to w pełni wiarygodne. Stać nas na o wiele bardziej złożoną statystykę publiczną, mamy od tego fachowców, nie powinno stanowić to problemu.
W wielkim uproszczeniu – państwo posiada, a przynajmniej powinno posiadać model gospodarczy pokazujący działanie całej gospodarki pod kątem generowania strumieni finansowych przez poszczególne składowe całości. Widząc to, jak rozkłada się terytorialnie i czasowo życie gospodarcze, można odpowiednio modelować przykładanie opodatkowania, dokładnie tam, gdzie pieniądza jest najwięcej i wynika on z rzeczywistych obrotów gospodarczych, a opodatkowanie nie zadusi ani popytu ani możliwości prowadzenia działalności gospodarczej.
Jak dotychczas wszystko co byliśmy w stanie wymyślić, to oparcie państwa na ludobójczych podatkach pośrednich i akcyzie. Już od kilku lat, a przynajmniej od kryzysu z 2008 roku wiadomo, że to mało. Co więcej, widać po pogłębiających się różnicach w dochodach różnych grup społecznych, że zachowanie dotychczasowego modelu oznacza pozwolenie na koncentrację majątku w grupach uprzywilejowanych, a ubożenie pozostałej większości społeczeństwa. Efektem ubocznym występowania tych zjawisk jest depopulacja. Po prostu ubywa nam ludzi, bo kolejne pokolenie słabsze ekonomicznie nie jest w stanie „wystartować”, zgodnie z wzorcem zakorzenionym od wielu pokoleń. To koszt transformacji jaki ponosi nasze społeczeństwo za ludobójczą ułudę neoliberalnych kłamstw i oszustw. Jeżeli do tego dodamy jeszcze tych, co opuścili nasz kraj z powodów ekonomicznych – widać, że ten system ma silny wynik ujemny, chociaż z czym prawie wszyscy się zgadzają – zmiany idą w dobrym kierunku i generalnie żyje nam się lepiej niż np. 10 lat temu.
Co będzie z redystrybucyjnym systemem emerytalnym w przypadku utrwalenia się trendów depopulacyjnych i wpadnięciu społeczeństwa w pułapkę średniego i niskiego dochodu? Lepiej nie myśleć, ponieważ wszystkie wyliczenia nawet tej 30% stopy zastąpienia zakładają, jakiś poziom wzrostu realnego naszych przeciętnych dochodów. Potrzebujemy głębokich reform, które zmienią cały system, w tym zlikwidują wszystkie ulgi – z wyjątkiem ulg dla osób niepełnosprawnych, ciężko chorych, kalekich ewentualnie jeszcze sierot. Pomyślanych tak, żeby osoby zamożne i korporacje – płaciły podatki adekwatne do korzystania przez nich z dobrodziejstw systemu, w którym funkcjonują. Być może wówczas będziemy mieli nieco mniej nowych samochodów luksusowych na ulicach, ale więcej dzieci w funkcjonujących żłobkach i przedszkolach… System musi celować w średnią, a nie promocję bogactwa i zamożności! Jednakże czy na to odważy się jakiś polityk?